20.

549 40 1
                                    

Słońce jeszcze nie zaczęło wschodzić, gdy ktoś na palcach wkradł się do pokoju księżniczki. Oddychała miarowo, ale zasnęła zaledwie godzinę wcześniej. Zgodnie ze swoim postanowieniem, pilnie czuwała całą noc. Bała się nie o siebie, ale o tych, których naraziła na niebezpieczeństwo, prosząc ich o pomoc i ciągnąc ze sobą.

Intruz przyglądał się śpiącej z niepokojem, ale nie mógł postąpić inaczej. Rozkaz był jasny, a on musiał go wykonać.

Bezszelestnie pochylił się nad elfką i wyciągnął z jej płaszcza, którego użyła jako koca, grubą kopertę. Przyjrzał się uważnie odbiorcy, a mina mu zrzedła. Po raz kolejny miał ochotę zrezygnować i zostawić wszystko w rękach losu, ale niełatwo było się wycofać. Nie teraz.

— Do zobaczenia — szepnął jeszcze, nim Eleonora otworzyła oczy.

Zniknął tak niespodziewanie, jak się pojawił, a księżniczce nawet przez myśl nie przeszło, że ktoś pozbawił ją bardzo cennej rzeczy. Właściwie jedynej przepustki, która miała ją uchronić przed niesprawiedliwym osądem.

— Elcia? — ciche pukanie pozbawiło dziewczynę resztek nadziei na sen.

— Erwina? Co tu robisz tak wcześnie? — posłała przyjaciółce zdziwione spojrzenie, na co tamta zmierzwiła rude loki.

— Powóz już czeka — szepnęła — będziemy podróżowały pod przykrywką.

— Przykrywką? — jeśli dziewczynie nie spodobał się ten pomysł, to szlachciance i jej kuzynce wręcz przeciwnie.

— Nie wiem, jak to załatwiłaś, ale mamy kupę szczęścia — ucieszyła się czerwonowłosa. — Chociaż raz się na coś przydałaś!

— Nic nie rozumiem — Eleonora wstała i włożyła płaszcz, ale zanim wyszła na korytarz, zerknęła niepewnie na ulicę.

Przez brudną szybę wiele nie zobaczyła, ale owszem, dostrzegła dwa konie, które zaprzężone były do skromnej krytej bryczki. Szansa, że nie zostaną w drodze zaatakowane, były bliskie zera. Podróżnicy zawsze wzbudzali zainteresowanie w tamtych stronach i trzeba było pochodzić z królewskich rodów, by przekonać do siebie strażników niedostępnych dróg.

Czy mogła się przyznać, kim była? Niezupełnie, bo wszyscy strażnicy lojalnie służyli tylko jednemu panu i był nim książę Martin.

— Co to za przykrywka? — zaczepiła tym razem Aranię, która wychodziła właśnie przed gospodę, w której spędziły noc.

— Wdowa z dzieckiem, sierota i przewodniczka z miasta — mruknęła w odpowiedzi, mierząc uważnym spojrzeniem elfkę. — Lepiej to dobrze zapamiętaj.

— Kto jest kim? — Eleonorze nie trudno się było tego domyślić, ale wolała się upewnić.

I dobrze zrobiła, bo okazało się, że jej założenie było błędne.

— Ty jesteś wdową z dzieckiem, bo wtedy nie będą kazali ci pokazywać twarzy — Arania wzruszyła ramionami, dając jej do zrozumienia, że wolałaby odwrotne role — Erwina nadaje się tylko na sierotę, a mi pozostaje rola przewodniczki, bo jestem szantką, a wszyscy strażnicy w tamtych stronach to mieszańcy. Zaufają mi.

Księżniczka nie była tego taka pewna.

— A jeśli nie? — odważyła się zadrwić.

Arania uśmiechnęła się podle i wcale nie próbowała tego ukryć.

— Nawet nie zamierzam nastawiać za ciebie karku, księżniczko — prychnęła wyniośle — radź sobie sama!

Erwina przysłuchiwała się temu w zamyśleniu. Chciała towarzyszyć przyjaciółce w drodze do piekła, ale... chciała także poznać smak spełnionych marzeń.

— Wsiadacie czy nie? — krzyknęła, usiłując zagłuszyć własne myśli i wciągnęła Eleonorę do środka, chcąc to samo zrobić z kuzynką, ale ta zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy.

— Ja prowadzę — syknęła i wskoczyła zwinnie na kozła. — Siedźcie cicho, niezależnie od tego, co się wydarzy.

Chwyciła za lejce i pogoniła konie, nie pozwalając sobie na wylewne podziękowania. Skoro gospodarze chcieli im pomóc, to pomogli i nie należało tego roztrząsać.





*🍀*




— Chciałabym już dotrzeć na miejsce — narzekała Erwina. — Jedziemy już dobre dwie godziny. To nie może być aż tak daleko.

Eleonora pozwoliła sobie wyjrzeć przez małe okienko, ale poza drzewami, które rosły wzdłuż drogi i zasłaniały jakiekolwiek widoki, nic ciekawego nie zwróciło jej uwagi.

— Cicho, do diaska! — zganiła je od razu Arania, która zdawała się przestraszona.

Eleonora wolała tę kobietę zdenerwowaną, bo wtedy Arania nieświadomie okazywała prawdziwe przywiązanie, które zdążyło się już wytworzyć między towarzyszkami podróży. Nigdy w życiu by się do tego nie przyznała, ale nie pozwoliłaby skrzywdzić żadnej z dziewcząt. Oczywiście wybrałaby najrozsądniejsze wyjście ze wszystkich możliwych, ale na tyle rozsądne, na ile nie godziłoby w jej siostry.

— Oby tylko nikt niczego od nas nie chciał — westchnęła zrezygnowana szlachcianka. — Jeszcze tylko tego by brakowało.

Arania pogoniła konie, ale nie przyśpieszyło to wcale podróży. Powinny się cieszyć, że nie musiały wchodzić pieszo na górę, a silne zwierzęta dawały radę ciągnąć powóz do Ørën. Wiedziała, że droga za jakiś czas stanie się mniej stroma, ale nie orientowała się, gdzie dokładnie są i kiedy to będzie, bo gęsty las skutecznie oddzielał je od celu.

— Może Martin wcale nie był taki zły? — zastanawiała się tymczasem księżniczka, a Erwina pacnęła ją w ramię.

— Zwariowałaś? To furiat! Chciał zabić ci ojca — wypomniała, ale to nie zmieniło nastawienia elfki.

Nic nie mogło go zmienić, odkąd poznała prawdę. Martin nie był Dymitrem, poprosił jedynie królewskiego syna, by ten sprowadził do niego swoją siostrę. Nie był z niego dobry brat, bo słonej zażyczył sobie za to zapłaty, ale słowa dotrzymał. Eleonora trafiła cała i zdrowa w ręce narzeczonego, tyle że utraciła Zefirę, którą szczerze kochała.

— Oczywiście, że książę Martin nie jest złym elfem — wtrąciła swoje trzy grosze Arania. — To Dymitr jest skończonym idiotą.

Obie pasażerki westchnęły teatralnie. Każda miała na ten temat odmienne zdanie, ale minęła im ochota na dzielenie się tym na forum.

— Słyszysz? — ożywiła się nagle szlachcianka i dla odmiany wyjrzała przez drugie okienko. — Tętent kopyt.

Owszem, Eleonora słyszała go od dłuższego czasu i Arania pewnie też, ale nie chciały martwić siebie nawzajem, a tym bardziej wiecznie panikującej Erwiny.

— Co to może być? — dopytywała zaciekawiona, ale też lekko przestraszona.

Elfka i szantka doskonale wiedziały, co to może być, ale miały nadzieję, że cudem ominą strażników, którzy zapewne patrolowali okoliczne lasy.

— STAĆ! — rozległo się nagle przed nimi i cała nadzieja legła w gruzach. — Okażcie powód podróży do Skalistego Miasta.

Eleonora o mało nie zachłysnęła się z szoku. Doskonale znała ten głos! Niski tembr elfa, towarzysza wielu walk, nauczyciela, królewskiego żołnierza, ale przede wszystkim przyjaciela.

— Książę Martin poszukuje swojej narzeczonej, która zbiegła nocą z pałacu pod wpływem krnąbrnej służki — kontynuował, a Erwinie krew odpłynęła z twarzy. — Niech wszyscy wysiądą z powozu — rozkazał.

Miały tylko minutę, żeby podjąć roztropną decyzję. Taką, aby Arania nie musiała ich potem zdrapywać z okolicznych skał.

EleonoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz