8.

767 52 3
                                    

Pierwszy raz w życiu widziała tyle pięknych kwiatów w jednym miejscu. W ogrodach, które pielęgnowano w jej stronach, nie było tylu kolorów. Starano się raczej utrzymać stonowane barwy, dlatego głównie sadzono rośliny, które kwitły na biało.

— Jakie to... niesamowite — dotknęła delikatnie czerwonych płatków róży, przyglądając się jej z zachwytem.

Martin zatrzymał się i spojrzał z zainteresowaniem na dziewczynę. Nie sądził, że zwykłe kwiaty mogą sprawić komuś tyle radości.

— Czy w Pierwszym Królestwie nie macie róż? — zapytał, coraz bardziej zdziwiony entuzjazmem Eleonory.

— Mamy, ale tylko białe — odpowiedziała zgodnie z prawdą. — Wszystkie nasze kwiaty są białe. To czyni je wyjątkowymi, ale także sprawia, że są nudne.

Po raz kolejny w myśli księcia wkradło się pytanie, co jeszcze było nie tak ze sławetną rodziną Lestdairów. Zawsze idealni, niesplamieni kłamstwem, wiodący królewskie życie za wysokimi murami pałacu. Tak naprawdę nikt nic o nich nie wiedział, a ci, którzy znali prawdę, milczeli.

— Jeśli tak ci się podobają, każę zrobić z nich bukiet i zanieść do twojej sypialni — zaproponował usłużnie, chcąc sprawić swojej przyszłej żonie przyjemność.

Spojrzała na niego spod długich rzęs, subtelnie się rumieniąc.

— Dziękuję, będzie mi bardzo miło —  puściła kolczastą łodyżkę, raniąc się przy tym w palec, co nie uszło uwadze elfa.

— Uważaj — zwrócił jej uwagę. — Nie ma róży bez kolców.

Uśmiechnęła się na tę oczywistą uwagę, zapominając jednak, że można ją rozumieć w dwójnasób. Przy kolejnych krzewach była już czujna. Nie chciała po raz kolejny wystawiać jego cierpliwościna próbę.





*🍀*




— Jak ci się podobało? — Martin zatrzymał się przed tarasem, by poczekać na ociągającą się Eleonorę.

Nie dało się ukryć, że bardzo nie chciała wracać do swojego więzienia. Tak naprawdę bała się tego, co od kilku minut pojawiło się w jej głowie. Nie chciała uciekać, nie zamierzała buntować się przeciwko księciu, chociaż wiedziała, że zabił jej przyjaciółkę. Chociaż... przecież to nie była jego wina, to Dymitr postanowił wymierzyć sprawiedliwość, która nie leżała w jego zasięgu.

— Masz przepiękny ogród — pochwaliła go nieśmiało, wchodząc po kamiennych stopniach. — Zazdroszczę ci.

Martin nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, toteż nie od razu zrozumiał elfkę.

— Zazdrościsz? Niby czego, księżniczko? — wychylił się zza balustrady, aby lepiej ją widzieć.

— Życia wśród barw — wyznała bez cienia skrępowania.

Dlaczego miała przed nim ukrywać prawdę? I tak wszystko o niej wiedział, a z pewnością więcej, niż ona sama.

— Wiesz, że barwy bywają czasem czarno-białe? — nie przejęła się jego ironią, nadal wpatrując się oczarowana w kwiaty.

— To nie ma znaczenia — westchnęła, ostatni raz wdychając intensywną woń róż.

To miało znaczenie. Przynajmniej tak sądził Martin. Nie mógł tak po prostu więzić Eleonory, która zaczynała pomału zyskiwać coś więcej, niż tylko uwagę młodego władcy.

Kiedy była młodsza, bawił się z nią kilka razy, usiłując zdobyć sympatię rozpieszczonej elfki, bo za taką ją właśnie uważał. Wcześniej nie miał pojęcia, że sypia w nieogrzewanej części pałacu na pryczy, latem pod kocem, zimą pod kołdrą, ale tylko dlatego, że niemal błagała o nią na kolanach ojca. Nie wiedział także, że bogato zdobione suknie ubierała tylko i wyłącznie wtedy, gdy ktoś ważny miał pojawić się w gościnie, a na co dzień chodziła w jednej z dwóch lnianych tunik, kóre trzymała w ukochanej skrzyni — pierwszej i ostatniej rzeczy zdobiącej jej skromną komnatę. Karmiono ją tym, co było ogólnie dostępne, by nie przyzwyczajała się do wykwintnego jedzenia. Woda i suchary zastępowały jej całą masę dań, czasem dostawała mleko.

Martin nie mógł tego wszystkiego wiedzieć, bo nikt nie wiedział, jak naprawdę wyglądało życie rodziny królewskiej z Pierwszego Królestwa. Podczas gdy on wylegiwał się w ogromnym łożu, na każdy posiłek zasiadał do suto zastawionego stołu i nosił szaty, które kosztowały majątek, nie dopuszczał do siebie myśli, że inne szlachetne rodziny tak nie robią.

— Zamyśliłeś się — zauważyła, zbliżając się, by dotknąć lekko jego ramienia.

Ten gest go zaskoczył, ale to było przyjemne zaskoczenie. Znak, że dziewczyna powoli przestawała się go bać.

— Wybacz — otrząsnął się i otworzył przeszklone drzwi, przepuszczając w nich Eleonorę.

Niechętnie weszła z powrotem do jadalni, kierując się w stronę znajomego korytarza.

— Dziękuję za spacer — zanim zdążył odpowiedzieć, umknęła na górę, by nie widzieć wyrazu jego oczu.

Smutek, który w nich dostrzegła, dobijał ją. Pragnęła ucieczki, a tymczasem pozostawała zamknięta i czekała na ratunek. Absurdalne były myśli, które nakazywały jej pocieszyć księcia i przepraszać tak długo, aż przygnębienie odejdzie precz. Nie wolno jej było tak postąpić, przecież był mordercą... Zefira odeszła przez niego...

— O! Jesteś już, pani! — w komnacie powitał ją znajomy głos.

Erwina miała inne problemy na głowie, ale czuła, że księżniczka też nie jest tu z własnej woli. Och, ile by dała, żeby wiedzieć, co się tak naprawdę tutaj dzieje!

— Przyniosłam ci obiad — kontynuowała, uśmiechając się pod nosem, kiedy Eleonora nieznacznie się skrzywiła.

— Nie jestem głodna — powiedziała cicho i usiadła na łóżku, wpatrując się uważnie w sufit.

Rudowłosą zirytowało zachowanie dziewczyny, ale jej współczuła, choć nie do końca zdawała sobie sprawę, skąd to współczucie się wzięło.

— Posłuchaj — zaczęła, siadając obok elfki — widzę, że coś jest nie tak. Książę Martin cię więzi, prawda? Nie jesteś tu z własnej woli, tak samo, jak ja.

Eleonora spojrzała nieufnie na służącą.

— Co masz na myśli? — lekkie drżenie jej głosu zdradziło jednak, że szlachcianka trafiła w sedno.

— Mam na myśli, że możemy razem uciec — prychnęła Erwina, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Co ty na to?

— Nie mam dokąd iść... — oczy księżniczki zaszkliły się, ale nie była tak głupia, by sądzić, że Dymitr nie urzęduje w jej królestwie.

— Ja też nie, ale znam miejsce, które może stać się naszym nowym domem — ruda wyciągnęła dłoń w stronę elfki. — Co ty na to?

Nie zastanawiała się długo nad odpowiedzią.

— Zgoda — pewnie uścisnęła rękę piegowatej dziewczyny, która niemal wyfrunęła z jej pokoju, zanosząc się przy tym radosnym śmiechem.

Jeszcze nigdy w życiu niczego nie była tak pewna, jak tego, że ucieknie przed Martinem i jego przeklętym pomysłem zawarcia małżeństwa, choćby na koniec świata.

EleonoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz