5.

892 54 7
                                    

Była zaskoczona, że nie zamknął jej w lochach.

Od kilku minut stała na środku ogromnego pokoju, urządzonego z przepychem jak na Martinów przystało. Wielkie łoże z baldachimem nie było jej do niczego potrzebne, przez większość życia spała na twardej pryczy, ale nie ukrywała, że tęskniła za luksusem. Jako mała dziewczynka była zmuszona do przebywania w spartańskich warunkach. Z zazdrością patrzyła na matkę i ojca, którzy swobodnie korzystali ze wszelakich wygód dostępnych w pałacu, a nawet służba miała bardziej miękkie posłanie, niż ona. Do prawdziwego łóżka pozwalano położyć jej się jedynie wtedy, gdy była poważnie chora. Przeziębienie nie zawsze się do tego zaliczało, toteż niewiele brakowało, by naukę przypłaciła życiem.

— Kiedy... — zawahała się, ale on cierpliwie czekał — kiedy to się odbędzie?

Miała na myśli ślub, który był dla niej nieuniknioną katastrofą.

— Sądziłem, że zapytasz o to, czy to nie sen — zażartował pod nosem.

Dziwiło ją to, że ma jeszcze ochotę na takie docinki. Owszem, pokój był piękny, ale jaki by nie był, nadal stanowił więzienie, którego nie mogła dobrowolnie opuścić.

— To cela, Martinie — odszepnęła jedynie — a ja jestem twoim więźniem.

Podszedł do niej i stanął tak blisko, że poczuła jego delikatny zapach lasu.

— Nie jesteś moim więźniem — ostatnie słowo niemal wypluł, jakby napawało go obrzydzeniem — tylko moją narzeczoną.

Spuściła głowę, by ukryć przed nim łzy rozpaczy.

— Co z moim ojcem? — bała się, ale nie chciała pokazać mu swoich słabości.

Chwycił jej twarz w dłonie, tym samym zmuszając ją do tego, by przepadła w jego burzowych oczach.

— Żyje, Eleonoro — szepnął. — Nigdy nie pozwoliłby się zabić. Nikomu.

Wiedziała o tym, przecież go znała. Jednak Lestdair miał już swoje lata, a starość zabierała lub osłabiała to, co za młodu było prawdziwym darem.

— Zabił moją przyjaciółkę... — jęknęła, odsuwając się od niego w nagłym przypływie bólu po stracie siostry.

Bo tak ją traktowała. Zefira była z nią odkąd tylko pamiętała. Jako mała dziewczynka dotrzymywała jej towarzystwa w zabawie, potem nadeszły młodzieńcze lata, a elfka stała się oficjalnie wojowniczką i mogła szkolić księżniczkę, co też wytrwale robiła. Eleonora nie była najlepszą uczennicą, ale się starała. Jedyne, czym nauczyła się w miarę dobrze władać, był łuk. Zazwyczaj trafiała do celu, chociaż zdarzało się jej chybić. Zdecydowanie była jedną ze słabszych przedstawicielek rodu Lestdairów. Matka to potępiała, ale wybaczała, bo kochała córkę całym sercem.

— Przykro mi — jego ton znów stał się ostry, ale patrzył na dziewczynę ze współczuciem.

Doskonale rozumiał jej cierpienie. On także stracił bliską swemu sercu osobę i wiele by oddał, by zwrócono jej życie. Jednak żadna magia nie mogła równać się ze śmiercią.

— Dobrej nocy, najdroższa — dodał, jeszcze zanim wyszedł z komnaty, zostawiając zrozpaczoną elfkę samą.





*🍀*




— Zanieś kolację do komnat księżniczki — wydał rozkaz rudowłosej, która pochylała się nad garnkiem i obierała zawzięcie ziemniaki. — Zrozumiałaś?

— Tak, panie — odpowiedziała hardo, chociaż najchętniej wylałaby mu tę brudną wodę na głowę.

Nienawidziła Martina z całego serca. To on nakazał ją odebrać, jako spłatę długo jej ojca. Jakby to była jej wina, że staruszek zaciągnął się u niewłaściwych osób, a potem nie miał z czego oddać. Co prawda, ojciec nie zapierał się rękami i nogami, gdy Dymitr zapukał do drzwi i zażądał zwrotu pieniędzy. Johnle po prostu zawołał do siebie Erwinę i z uśmiechem na ustach wcisnął ją zaskoczonemu szantowi w ręce.

— Będzie pracowała za darmo — prychnął, szczerząc przerzedzone uzębienie. — Ile będzie trzeba, dobry panie. Może tam nawet zostać do końca życia.

Dymitr z początku nie chciał się zgodzić, ale wreszcie wsadził zdezorientowaną Erwinę na konia i odjechali w siną dal. Ostatnim, co zapamiętała, był ojciec, który jeszcze nigdy nie wyglądał na tak szczęśliwego. Jak mógł tak zwyczajnie się jej pozbyć? Tego nie mogła zrozumieć, choć dzień w dzień wymyślała kolejne nieprawdopodobne historie. Każda ostatecznie trafiała na samo dno jej zbezczeszczonego umysłu.

Westchnęła, wrzucając do gara ostatniego obranego ziemniaka i dokładając drewna do pieca. Nie wiedziała, co jadają porwane księżniczki, ale ta będzie musiała zadowolić się tym, co wszyscy. Ziemniakami z masłem i pokrzywą. Brzmiało okropnie, ale z czasem Erwina doceniła niepowtarzalny smak tego dania i nie wyobrażała sobie nawet, że pewnego dnia mogłoby go zabraknąć w jadłospisie.

— Ciekawe, skąd on wziął tę całą księżniczkę — zastanawiała się. — Może to ta z Pierwszego Królestwa? Chociaż to nieprawdopodobne, żeby udało mu się ją stamtąd sprowadzić.

Gdy zadzwonił srebrny dzwoneczek, porzuciła wszelkie rozmyślania na ten temat. Chwyciła wcześniej przygotowaną tacę i popędziła na górę, prosto do gabinetu księcia.

— Postaw na stoliku pod oknem — padło suche polecenie, które z ociąganiem wykonała.

Zawsze miała nadzieję, że uda jej się niepostrzeżenie wyskoczyć przez to okno, ale czujne spojrzenie Martina skutecznie ją od tego odwodziło.

— Dziękuję — mruknął, przyglądając jej się znad całej masy papierów. — To wszystko na dziś. Nie zapomnij o kolacji dla księżniczki.

Skłoniła się grzecznie i z żalem opuściła gabinet, ostatni raz tęsknie spoglądając na okno.

Dlaczego wybrała sobie akurat to konkretne? Bo podobno to było jedyne, które nie było zamknięte na klucz. Koniecznie chciała to sprawdzić. Poza tym już raz ktoś się z niego rzucił i słyszała o tym mnóstwo plotek. Nikt nie wiedział jednak kto ani dlaczego to zrobił. Każdy szanujący się ród miał swoje mroczne tajemnice. Martinowie mieli ich całe mnóstwo.

EleonoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz