39.

474 34 2
                                    

Eleonora zatrzymała się dopiero na zamkowym dziedzińcu, gdzie rozłożony odpoczywał smok.

— Länd — szepnęła Arania, dysząca ciężko od przebiegniętego zbyt szybko dystansu.

Księżniczka uniosła brwi w geście niezrozumienia.

— To imię smoka — sprostowała szantka. — O ile się nie mylę, to jeden z młodszych okazów.

— Länd — powtórzyła, przyglądając się jak dostojne stworzenie rozkłada skrzydła i z niepokojem zaczyna nimi machać.

Z zamku wybiegł Dymitr, którego Eleonora jeszcze nie znała. Młody chłopak z burzą ciemnych loków i bystrym spojrzeniem doskoczył do smoka i z gracją wsiadł na jego grzbiet.

— Na rynek! — krzyknął i razem wzbili się w powietrze.

W chaosie nie zauważyli, że ktoś skrada się wzdłuż murów. Eleonora z niedowierzaniem patrzyła jak król Lestdair pokonuje ostatni kawałek drogi, dzielący go od wejścia do głównej sali.

Nie zastanawiała się ani chwili, pobiegła za ojcem, chociaż wiedziała, że to podróż bez odwrotu i nigdy nie wymaże z pamięci tego, co zobaczy.

Thoeriel i Arania podążyli za nią jak cienie, zostawiając Fergota na zewnątrz. Wszyscy pierwszy raz byli w zamku za czasów jego świetności. Strzeliste sufity i przestronne korytarze zostały zbudowane w taki sposób, by w środku mógł swobodnie przemieszczać się smok. Były to więc ogromne przestrzenie, chociaż Länd był znacznie mniejszy od Fergota.

— Tam! — podekscytowana Eleonora wskazała drżącą ręką na najbardziej okazałą z sal.

Wszystkie okna zostały otwarte, umożliwiając królowi Erezebowi swobodne wyjście na balkon i patrzenie na upadek ukochanego miasta oraz śmierć umiłowanych poddanych. W oczach błyszczały mu łzy, których nie ukrywał. Matka nauczyła go, że wrażliwość to cnota, a nie piętno i nie należy bać się jej okazywać, szczególnie ludowi.

Przez salę tronową dumnym krokiem szedł Lestdair, uśmiechając się ironicznie pod nosem na widok bezsilnego przeciwnika. Z pochwy wyciągnął miecz, który odbił światło witraży w oknach. Nie śpieszył się, bo wiedział, że kuzyn mu nie ucieknie. Zdziwiłby się bardzo, gdyby chociaż zamierzał.

Arania, Thoeriel i Eleonora wyszli na balkon. Widok w dole był przerażający i sama księżniczka zaczęła płakać, nie mogąc pogodzić się z tym, jak wiele zostało zniszczone przez kaprys spragnionego zemsty elfa.

— Przyszedłeś — odezwał się Erezeb, nawet nie patrząc na Lestdaira. — Spodziewałem się ciebie.

Książę Martin objął ramieniem elfkę, chcąc zabrać choć odrobinę jej bólu.

— To twój koniec, Erezebie — król Arareth utkwił w szancie władcze spojrzenie — niczego nie żałujesz? Mogłeś zwrócić mi syna i odroczyć śmierć tylu niewinnych istnień.

Szant puścił kamienną barierkę i dumnie wyprostowany odwrócił się do podstępnego elfa.

— Dałem mu to, o czym ty nigdy nie pomyślałeś i umrę wiedząc, że kochał mnie jak ojca — westchnął, podchodząc bliżej.

— Głupcze! — syknął rozwścieczony Lestdair. — Nic nie wiesz o byciu ojcem! Całe życie poświęciłeś driadzie, która odrzuciła twe uczucia, lecz ty i tak zachowałeś ją w swoim sercu! Teraz umrzesz i nawet nie będzie miał cię kto pomścić!

Erezeb roześmiał się, obdarzając kuzyna swoim ostatnim uśmiechem.

— Nie chcę, by mnie kto pomścił, ale bym żył w czyimś sercu tak długo, jak długo w moim żyła Avinela — rzucił mu rozbawione spojrzenie — czyli do samego końca.

EleonoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz