2.

1.1K 69 2
                                    

Jakby w odpowiedzi na słowa króla do sali tronowej wdarł się podmuch lodowatego wiatru, a w dole dało się słyszeć ciężkie kroki.

Pałac, który miał być uważnie strzeżony, nagle stał się łatwym celem. Dla nikogo nie było też tajemnicą, kto ośmielił się wedrzeć do środka i niemal zbeszcześcić pokój, zawarty całe wieki temu.

Szanci — wędrowni łupieżcy, nie mieli sobie równych i nie liczyli się z nikim. Ich odór szybko rozniósł się po całym miejscu i zniszczył złudną nadzieję na to, że to jedynie fatalna pomyłka i zaraz wszystko się wyjaśni.

Tymczasem do pomieszczenia zdążył wejść człowiek odziany w czarne szaty z charakterystycznym tatuażem na policzku. Krucze pióro przecinało jego twarz niczym bitewna szrama. Długą chwilę stał i lekceważąco przyglądał się swoim przeciwnikom. Wiedział, że większość obecnych na sali, nie wyjdzie z niej żywa. Nikt, poza królem, nie miał z nim szans w walce. Staruszek miał już swoje lata, ale nadal pozostawał zręczy. Ciekawość zżerała go od środka, kiedy zastanawiał się na ile.

— Czego chcesz? — jego uwagę przykuła drobna brunetka, która jednym płynnym ruchem nałożyła strzałę na cięciwę i wycelowała prosto w jego serce.

Roześmiał się tubalnie, ale nie spuszczał z niej wzroku. Doskonale wiedział, kim jest. Podobieństwo było zbyt duże, by można je było przeoczyć.

— Dalej, strzelaj księżniczko, a nie oszczędzimy nikogo z twojej rasowej rodziny — wycedził przez zęby. — Przyszliśmy tu na prośbę twojego przyszłego męża, więc oszczędź sobie trudu i nie stawiaj oporu.

Zawahała się, by po chwili opuścić broń. Była zbyt młoda i naiwna, aby sprzeciwić się najemnikowi. Tym bardziej, że użył jej bliskich jako karty przetargowej.

— Gadaj, co masz na myśli — syknęła Zefira, wymachując groźnie mieczem.

Szant jednak nie zwrócił na nią uwagi. Zainteresowało go coś zupełnie innego. Podszedł wolnym krokiem do złotego tronu i z obrzydzeniem splunął pod nogi osobie, która nadal dostojnie go zajmowała.

— No proszę, mój wielki mistrz we własnej osobie — powiedział chłodno, wbijając mordercze spojrzenie w starca.

— Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek cię szkolił, Dymitrze — jego głos nie zdradzał żadnych emocji.

Doskonale wiedział, po co szant zjawił się w jego progach, ale choćby miał zginąć, nie zamierzał mu tego ułatwić. Jego córka nigdy nie będzie żoną jakiegoś zdrajcy.

— To wielka szkoda, bo ja sobie przypominam.

Oboje zastygli nieruchomo, patrząc sobie głęboko w oczy. Żaden jednak nie wyciągnął broni i nie zaatakował drugiego.

Eleonora przyglądała się temu ze strachem i pewną dozą niezdrowej ekscytacji, którą zrozumiała dopiero wtedy, gdy ciemne oczy Dymitra ponownie na niej spoczęły. Znała go, a niemało trudu włożyła w to, żeby go rozpoznać. W jego żyłach płynęła elficka krew, choć nie był w pełni elfem.

— To ty? — nadal nie dowierzała, ale podobieństwu trudno było zaprzeczyć. — Po tylu latach? Dlaczego odszedłeś?

Mężczyzna wzdrygnął się, jakby powracające wspomnienia, były dla niego wyjątkowo bolesne.

— Zabraniam ci jej cokolwiek mówić. Złożyłeś przysięgę! — krzyknął król, gwałtownie podnosząc się z tronu i celując mieczem w przybysza.

— Jaką przysięgę? — zdziwiona dziewczyna spojrzała na ojca, który od dawna nie wykazywał tak wielu sprzecznych emocji, jak w tej chwili.

Jego twarz była wykrzywiona w grymasie bólu, żalu i strachu, dłonie trzęsły się ze złości, a dziki wzrok błądził bezradnie po obecnych.

— Pan i władca nałożył na mnie przysięgę, żebym nie mógł ci wyjawić prawdy, dopóki on żyje. Jeśli złamię dane słowo, poniosę śmierć. Wiedz jednak, że nic, co wpajano ci od dziecka do głowy, nie jest prawdą, a to co wydaje ci się dobrem, kryje w sobie prawdziwe zło — mruknął Dymitr na tyle głośno, aby wszyscy go usłyszeli.

Przez chwilę elfka miała wrażenie, że w oczach szanta dostrzegła współczucie, ale kolejne słowa pozbawiły ją wszelkich złudzeń.

— Przyszedł czas na zemstę za te wszystkie lata, starcze! Eleonorę zabieram ze sobą jako spłatę długu, może kiedyś będziesz w stanie ją sobie odebrać!

Najemnicy, którzy dotychczas jedynie stali i cierpliwie obserwowali przebieg wydarzeń, z krzykiem rzucili się do ataku. Zaledwie garstka elfickiej straży nie była w stanie odeprzeć potęgi wroga, którego wciąż przybywało z zewnątrz. W tym momencie nikt nie znał litości. Waleczna Zefira dobyła odważnie miecza i dopadła do Dymitra, próbując go zaskoczyć, ale on jakby od początku tylko na to czekał. Zanim zdążyła choćby zadać cios, w jej boku tkwił już zatruty sztylet.

— NIE! — Eleonora rzuciła się ku przyjaciółce, ale nie miała takiej mocy, by jej pomóc.

Uklękła przy jasnowłosej elfce i jednym ruchem otarła cisnące się do oczu łzy.

— Uciekaj, księżniczko, to wszystko co możesz dla nas zrobić. Ratując siebie, ratujesz królestwo — wyszeptała, a szkarłatna plama na jej szacie powiększyła się.

— Nie, nie zostawię cię Zefiro. Proszę, nie odchodź — dziewczyna położyła jedną dłoń pod głową rannej, a drugą delikatnie pogłaskała ją po policzku.

— Uciekaj, Eleonoro.

Po tych słowach przymknęła powieki i ciężko oddychając, odepchnęła od siebie brunetkę. Księżniczka ułożyła delikatnie głowę Zefiry na podłodze i krztusząc się własnym krzykiem, zmusiła swoje nogi do ucieczki.


EleonoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz