24. Dobry początek końca

1.1K 54 15
                                    

Wendy POV
~~~~~~~~~~
Ledwo komunikowałam. Wszędzie widziałam swoją krew, zbierało mi się na wymioty. Szumiało mi w uszach. Trucizna się wchłaniała. Gdy zobaczyłam Petera myślałam, że nie wierzę własnym oczom. Nie dało się opisać mojego szczęścia w tamtym momencie. W całym tym bałaganie nawet nie spostrzegłam jak bardzo go potrzebowałam, że w całym tym piekle i brudzie to on czynił mnie szczęśliwą. Ten irytujący i zadufany w sobie chłopiec był moim wybawieniem, czułam się przy nim bezpiecznie, choć nie powinnam. Nie powinnam. Nie byłam jego przeznaczeniem, byłam zniszczeniem. Zniszczeniem przez które tracił swoje szczęście. Ratował mnie w obliczu w którym to on powinien ratować siebie. Ratował mnie nawet w obliczu własnej śmierci, własnej straty. Spojrzałam na jego ręke. Trzymała go jakaś dziewczyna. Brunetka. Poczułam nagłą złość, że kogoś sobie znalazł, w obliczu mojej straty. Zacisnęłam szczęke, a lampa wokół nas się rozbiła. Przełknęłam ślinę. To byłam ja? Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jeden z ułamków szkła wbił się w ręke dziewczyny, która z prędkością światła puściła ręke chłopaka. Peter przyjrzał się mi z uniesioną brwią i szokiem. Sama nie wiedziałam skąd taka nagła magia wezbrała się we mnie w tamtym momencie. Nie posłałam mu uśmiechu, nie posłałam mu łobuzerskiego uśmiechu. Tylko pusty wzrok. W pewnym momencie złapałam się za brzuch i zwymiotowałam. Dusiłam się, łzy spływały po moich policzkach. Wymiotowałam krwią. Chciałam iść, ale nie wychodziło mi to w pozytywny sposób. Prawie upadłam. Złapałam się ściany i dotknęłam włosów. Czułam, że były krótkie. Wyglądałam teraz jak zombie, a byłam obserwowana przez kogoś bliskiego mojemu sercu. Byłam powoli trupem. Zamieniałam się w niego z każdą kolejną minutą. Złapałam się za głowę i krzyknęłam. Słyszałam w niej szepty, krzyki, śmiechy, płacz dziecka. Znów prawie upadłam, ale złapał mnie Peter. Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym cierpienia i wyszeptałam cienkim głosem.
- Czy ja umieram? - jego spojrzenie nie było jednoznaczne. Spojrzał mi w oczy i widziałam w nich błysk. Nie wiedział co powiedzieć. Chciał mnie pocieszyć, ale nie potrafił.
- Nie dopuszczę do tego. - powiedział pewnym siebie głosem. Nie było w nim żadnych wątpliwości. Nie dał mi jednoznacznej odpowiedzi, po prostu zapewnił, że nic podobnego nie będzie miało miejsca.
- Peter...- dziewczyna z ułamkiem szkła spojrzała na niego wymownie - trucizna się wchłonęła, nie mamy wiele czasu.
Skinął głową i spojrzał na mnie wzrokiem najszczerszym na jaki było go stać i złożył krótki pocałunek na moim policzku. Jego usta były ciepłe. Uśmiechnęłam się lekko i zamknęłam oczy. Chciałam zatrzymać te chwilę w swojej pamięci dopóki mogę. Chciałam coś wyszeptać, ale nie mogłam. Moje gardło ze mną nie współpracowało. Byłam bezsilna. Chciałam myśleć o czymś innym, ale moje myśli krążyły wokół Katherine i w zasadzie mnie samej. Czemu się tu zjawiłam? Nikt mnie tu nie potrzebował, nikomu na mnie nie zależy.
- Co mamy zrobić? - spytał czarnowłosy chłopak z tatuażami na szyi. Pasował do Meis. Był tak samo niebezpiecznie piękny.
- Widziałem u Darling książke i mapę. Trasa prowadziła do staruszka. Nazywał się Charles. Może nam pomóc.
- Spróbuje uśnieżyć jej ból. - Meis spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Żałowałam, że wbiłam jej szkło w ręke.
- Co z Katherine i Czarnobrodym? - spytał Felix. Jego oczy błyskały teraz błękitem. Przez chwilę złapaliśmy kontakt wzrokowy, ale Peter odchrząknął.
- Musimy się zbierać. - wziął mnie na ręce i mocno złapał za ręke. Czułam się teraz najlepiej na świecie. Mimo tego, że wiedziałam, że to już mój koniec. Czułam się szczęśliwa, że umre w jego objęciach i z jego dotykiem. Mimo mojej nienawiści do Katherine dziękowałam jej za tą trucizne. Dzięki niej znajduję się gdzie się znajduję i czuję się wspaniale. Przez całą drogę Peter nawet na mnie nie spojrzał. Nie było mi przykro ani nie czułam rozczarowania. Był skupiony, wiedział czego chcę.
M

eis patrzyła na mnie i się uśmiechała. Nie widziałam w jej uśmiechu żadnych negatywnych emocji, tylko szczerość. Chyba razem ze mną cieszyła się z tego momentu. Nagle coś zaczęło nas atakować. Skinęłam do Petera głową na znak, że sobie poradzę. Lekko położył mnie na ziemi i pogładził moje usta. Uwielbiałam jego dotyk, był taki delikatny. Wstał po czym zaczął zabijać piratów. Nie był to ciekawy widok, ale wiedziałam, że on nie jest potworem. Po prostu stara się uratować najbliższych. Gdyby był potworem to by mnie teraz nie chronił. Przed nimi stanęła Katherine i Czarnobrody. Gdy Peter ją zobaczył puścił miecz. Słyszałam huk. Zacisnął szczęke i spojrzał na Katherine. Jej spojrzenie nie było dokońca tylko negatywne. Przez chwilę w jej oczach widać było tęsknotę i lekką pustkę. Przeniósł wzrok na Czarnobrodego. Uśmiechał się. Małpka na jego rękach też się uśmiechała. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że Katherine dostaje mieczem w serce. Otworzyłam oczy ale nic podobnego się nie stało. Przeczołgałam się za krzaki by móc słyszeć ich rozmowę.
- Nic nie powiesz? - Katherine posłała Peterowi uniesioną brew
- Nie mam nic do powiedzenia. - powiedział znudzonym głosem.
- Zmieniłeś się. - uśmiechnęła się lekko
- Ty za to wcale.
- Nie mów do mnie takim tonem.
Zaśmiał się krótko
- Czy ja się przesłyszałem? Mam robić to co ty chcesz po tym co mi zrobiłaś?!
- Nie chciałam.
- Daruj sobie. - przewrócił oczami
- Kochałam cię.
-  Naprawdę się nie zmieniłaś. Dalej kłamiesz jak z nut.
- Nie kłamię.
- Chciałabym cię zabić, ale pozwolę sobie jeszcze pooglądać twoją żałosną mordę. - Meis przybliżyła się do niej i powoli wyciągnęła nóż z kieszeni - Nawet sobie suko nie zdajesz sprawy jak bardzo go zraniłaś. Płakał nocami bo stwierdzał, że ktoś taki jak ty nie zasługiwał na niego. Myślisz, że możesz sobie tak po prostu tu przychodzić i wyznawać mu swoją miłość?! Twoja miłość była tak nieczysta jak twoje intencje w stosunku do Petera. Możesz mnie teraz zastraszać, ale jeśli będzie taka potrzeba to zabiję cię bez mrugnięcia okiem.
- To ambite plany. - powiedziała Katherine patrząc na swojego węża
Chciał ukąsić Meis więc postanowiłam jakoś zadziałać, Meis go nie widziała. Wyciągnęłam szybko nóż z plecaka, wycelowałam i rzuciłam w węża. Po chwili u nóg Katherine leżała tylko głowa węża.
- Gracie nie czysto. - Meis ze zdegustowaniem kopnęła głowę gdzieś za krzaki
- Za to wy gracie za czysto. - Czarnobrody przewrócił oczami
- Braciszku. - uśmiechnęła się Katherine do Aleca - ty też chcesz mnie zabić?
- Jak widać nie mam wyboru. - posłał jej bolesne spojrzenie. Było mu ciężko.
- Myślałam, że zależy ci na moim szczęściu.
- Robię to dla twojego dobra Kat. Nie jesteś już sobą, nie taką cię zapamiętałem. Pamiętam cię jako uśmiechniętą dziewczynkę troszczącą się o swoją rodzine.
- Byliśmy wtedy dziećmi.
- Dalej nimi jesteśmy, dalej popełniamy błędy. Możemy udawać i bawić się w dorosłych, ale jesteśmy tylko dziećmi. - poleciała mu łza po policzku
- Mama nie chciałaby żebyś teraz płakał, pokazujesz tylko swoją słabość.
- Matka leży teraz pod ziemią zjedzona przez robaki. Skąd wiesz co chciała?
- Nie mów tak o niej!
- Jesteś dalej dzieckiem Katherine. Wiesz skąd to wiem? Bo dalej masz tą pieprzoną nadzieję, że ludzie się zmieniają. Ona nie była naszą matką! Była czarownicą, która nie znała słowa matka. Czy kiedykolwiek powiedziała nam, że nas kocha? Nie! Za to odprawiała jakieś pieprzone czarne masze! Krzywdziła własne dzieci nie wiedząc, że one też mają uczucia. Była potworem, a my byliśmy tylko dziećmi uważającymi ją za naszą idealną mamusię. Wiem, że dalej masz ślady na plecach, które narysowała nam na czarnej mszy! - Katherine zaczęła płakać - Wiem Katherine, że nie jesteś taka. Wiem, że gdzieś w głębi twojej duszy jest cząstka człowieczeństwa, gdzieś jest ten uśmiech, który posyłałaś mi podczas gdy matka mnie krzywdziła. - Alec zaczął ciężko oddychać - Wiem, że gdzies tam jest moja siostra, którą kocham. - powiedział łamiącym głosem.
- Nie jesteśmy już dziećmi. - powiedziała Katherine, a Alec zamknął oczy
- Róbcie co macie robić. Może jak zamknę oczy to będzie mniej boleć.
Peter rzucił się na Czarnobrodego i wbił mu sztylet w serce po czym go wyciągnął. Zaczął głośno oddychać i rzucił miecz za siebie. Meis rzuciła się na Katherine i chciała ją walnąć, ale ta użyła zaklęcia. Lekko wstałam i zaczęłam iść w kierunku strumyka. Nie chciałam na to wszystko patrzeć. Nie chciałam tego wszystkiego. To przeze mnie dzieje się tu źle. Zamoczyłam ręce w wodzie i przemyłam sobie nią twarz.
- Wendy? - usłyszałam głos Felixa i już po chwili był koło mnie - już myślałem, że umarłaś.
- Wolałabym umrzeć. - posłałam mu poważne spojrzenie
- Nie mów tak Wendy.
- To wszystko dzieje się przeze mnie. Przeze mnie dzieje się tu krzywda.
- Nic nie dzieje się tu przez ciebie. Prędzej czy później to wszystko by się przydarzyło.
- Ja tylko przyspieszyłam ten proces. - oparłam się o strumyk i spojrzałam ma swoje odbicie w wodzie. Wyglądałam marnie.
- To dobrze. Dzięki temu Peter będzie miał pewność, że zabił swoich wrogów.
- Śmierć nie jest rozwiązaniem. - westchnęłam i zaczęłam powoli iść, ale znów prawie upadłam. Byłam kaleką. Moje ciało ze mną nie współpracowało. Felix wziął mnie na ręce i zaczął iść w kierunku Petera. Spojrzał na mnie z troską. Jego twarz była cała we krwi. Ranił siebie. Śmierć mu nie pomoże w zapomnieniu. Zamknęłam lekko oczy i zasnęłam.

Peter POV
~~~~~~~~

Byliśmy już na miejscu. Dom Charlsa. Zapukałem lekko w drzwi i po chwili staruszek pojawił się w drzwiach. Spodziewałem się, że będzie wyglądał inaczej. Miał długą siwą brodę i był ubrany w jakieś szaty.
- Czego? - wskazałem palcem na dziewczynę. Przepuścił nas w drzwiach.
- Co jej zrobiliście?! - krzyknął
- Podano jej truciznę. Trochę się tym zajęłam i stwierdziłam, że w składzie znajdowała się werbena, cyjanek i lawenda. - powiedziała Meis
- Przecież taki skład jest w stanie zabić przeciętnego człowieka. - staruszek posłał nam niepewne spojrzenie. Coś się w nim kryło. Skąd Wendy wiedziała kim on jest i dlaczego zamieżała do niego przyjść?
- Ale ona nie jest przeciętna. - syknąłem - jest moim przeznaczeniem.
- Przeznaczeniem Petera Pana? - Felix uniósł brew - Przecież to niemożliwe. Nibylandia to twoje przeznaczenie.
- Sprzeciwiłem się podczas krwistej przysięgi. - spuściłem wzrok - oszukałem przeznacznie.
Wszyscy spojrzeli na mnie z szokiem. Nie dziwiło mnie to. Charles podszedł do Darling i wypowiedział pare zaklęć. Jej ciało stawało się lepsze. Nie było krwi, ran, brudu. Wyglądała teraz jak księżniczka. Moja księżniczka. Charles się nie oddzywał, ale go również szokowało moje wyznanie.
- Jest jeden mały problem.
- Jaki problem? - zmrużyłem oczy
- Wendy po odratowaniu wróci do domu i o tobie zapomni.
To była dość szybka decyzja. Wybrać życie w zapomnieniu albo śmierć w prawdzie
- Peter nie rób te...
- Zgadzam się. - zamknąłem oczy i wyszłem na dwór
- Peter ty idioto! - Meis krzyknęła na mnie - dlaczego to zrobiłeś?!
- Bo ją kocham! Bo chcę żeby jeszcze kogoś pokochała, kogoś kto na nią zasługuje i będzie ją chronił. - łzy poleciały po moich policzkach
Meis podeszła do mnie i spojrzała na mnie wrogim spojrzeniem
- Znów siebie ranisz. Znów kogoś odrzucasz. - syknęła i weszła do środka. Westchnąłem ciężko i złapałem się za włosy. Po kilku minutach również weszłem do środka. Wendy już była zdrowa. Uśmiechnęła się do każdego i podbiegła do mnie po czym mocno mnie przytuliła. Zamknąłem oczy i rozpłakałem się w jej ramię. Chciałem zapamiętac ją do końca życia. Nawet jeśli za kilka minut to ona zapomni mnie.
- Chcę z nią porozmawiać. - mruknąłem
Gdy wszyscy wyszli uśmiechnąłem się do niej lekko.
- Dobrze się już czujesz?
- Tak! Już nie mogę się doczekać powrotu do obozu! - spuściłem wzrok
- Co się stało? - spojrzała na mnie
Podszedłem do niej, nachyliłem się nad nią i lekko ją pocałowałem. To był najpiękniejszy pocałunek w całym moim życiu. Był magiczny. Poprzez pocałunek przekazałem jej wszystkie moje uczucia. Nawet jeśli ona tego nie wiedziała.
- Po prostu cieszę się, że tu jesteś.
- Już czas. - usłyszałem za plecami i mocno złapałem jej ręke. Była taka piękna. Trzymając jej ręke czułem, że niczego już nie potrzebuje, że nic już mnie nie pokona. Gdy Charles wypowiadał jakieś zaklęcia Wendy posłała mi dziwne spojrzenie.
- Co się dzieje? - zmarszczyła czoło
- Czasem happy end jest smutny. - powiedziałem i po chwili nie czułem już jej dotyku. Otwarłem oczy, a przede mną rozciągała się pustka i cisza. Odeszła. Po moich policzkach leciały łzy.

Wendy POV
~~~~~~~~~~

Otwarłam oczy i spojrzałam za okno.  Był wieczór. Czułam się conajmniej dziwnie. Za dziwnie. Wstałam i zeszłam powoli na dół. Ciotka czytała książkę. Posłałam jej puste spojrzenie, jak zawsze.
- Jak się spało? - uśmiechnęła się lekko znad okularów
- W porządku. - powiedziałam i ubrałam buty. Czułam jakąś nagłą ochotę wyjścia w pewne miejsce. Wyszłam na dwór i zaczęłam biegnąc w jedno miejsce. Spojrzałam na ławke, którą oświetlała lampa. Usiadłam na niej i poczułam się dziwnie. Jakbym już tu kiedyś siedziała. Z kimś. Z chłopakiem. To pewnie był sen. Napewno sen.

°°°°°°°°°°°°°
Od autorki
°°°°°°°°°°°°°

Dziękuje za wszystko! Za głosy, komentarze i przede wszystkim za czytanie tej opowieści. Za to, że razem z wami mogłam przeżywać tą piękną przygodę i że mogłam dzielić się z wami moją opowieścią. Mówiąc szczerze troche płakałam przy tym rodziale, był smutny zwłaszcza, że to był koniec tej przygody. Tej przygody. Pierwszej przygody. Zapowiedziałam wam nową część, ale nie mam pojęcia kiedy ujrzy ciepło dzienne. Dam wam znać jak ją już stworze. Tymczasem mam nadzieję, że spodobała wam się ta miłosna opowieść przedstawiająca miłość i uczucie dwóch osób z innych światów. Dosłownie z innych światów.
Jeszcze raz chce wam podziękować. Kocham was! 👉❤

  

Silence |PP|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz