Letnie słońce rozlało gorąco złotych promieni na ziemię, przepędzając odrobinę niosącego wytchnienie, nocnego chłodu. Drzewa grzały ciemnozielone liście, niedojrzałe owoce i późne kwiaty, jak zawsze cierpliwie znosząc panoszące się w ich koronach drobne zwierzęta. Szarobrzuchy wróbel sfrunął z gałęzi i przysiadł na miejskiej lampie, dzielnie strzegącej wejścia do małego skwerku, koło której właśnie przechodziło dwoje ludzi, zmierzających najprawdopodobniej do pracy. Tak naprawdę jedna z tych osób tylko wyglądała jak człowiek, jednak, jak większość z nich żyjących między ludźmi, kiedy nie musiała zaspokajać mrocznych pragnień pędziła niemniej spokojny żywot. Po chwili obok przebiegł jeszcze jakiś nastolatek, śpieszący się nie wiadomo dokąd, gdyż był to czas wakacji, a godzina bardzo wczesna. Wróbel zaćwierkał gniewnie na innego siwobrzuchego samca, kiedy jednak to nie pomogło zaczęły się ganiać i tłuc dziobami, aż intruz został przegnany. Ptaszek usiadł na daszku znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy kawiarenki i zaczął czyścić pióra, być może rozważając przy tym jakieś swoje ptasie sprawy.
Nie więcej jak ulicę dalej ku owej kawiarence śpiesznym krokiem zmierzała drobna, jasnowłosa dziewczyna. Dwudziestotrzyletnia ona, drobnej budowy i średniego wzrostu o jasnej skórze i całkiem urodziwej twarzy, otoczonej lekko falującymi miodowymi włosami sięgającymi łopatek. Duże, zielone oczy nerwowo zerkały na zegarek, który bezlitośnie twierdził, że za chwilę spóźni się do pracy. Przyspieszyła kroku i zaczęła trochę ciężej oddychać, mimo poranka powietrze już zdążyło się dobrze ogrzać i pierwsze groźby nadchodzącego upału dały się odczuć. Przekroczyła pasy, wyminęła drepczące dokądś dwie staruszki, truchtem pokonała trochę chodnika i wreszcie dotarła na miejsce.
-Katrina! Jesteś wreszcie! - Zawołała Judy, jej dobra znajoma. - Przygotuj się szybko, za chwilę otwieramy!
Dziewczyna skryła się na zapleczu i wskoczyła w swój uniform. Pracowała tu jako kelnerka, podobnie zresztą jak Judy, by dorobić sobie przed następnym rokiem akademickim. Po kilku chwilach była gotowa, zakrzątnęła się jeszcze koło stołów razem z Judy przygotowując salę na nadejście gości, aż wreszcie wybiła godzina otwarcia kawiarni.
Młody, dwudziestosiedmioletni mężczyzna, wygodnie usadowiony na motorze średniej klasy, przemierzał ulice powoli budzącego się do życia miasta. Był to dobrze zbudowany blondyn o sylwetce atlety, jasnej cerze i spokojnych, zielonych oczach, którymi czasami mrugał zirytowany wpadającymi do nich, nieco przydługimi, delikatnie falującymi włosami. Wreszcie zbliżył się do celu swojej podróży, czy też w istocie małej wycieczki do pracy, skręcił i wjechał na parking dość nowocześnie prezentującego się budynku, z wielkim, umieszczonym nad drzwiami napisem „Komenda Łowców". Odstawiwszy motor wszedł do środka bocznymi drzwiami, przywitał się z idącymi do szatni kolegami po czym sam ją ominął i wkroczył do biurowej części komendy.
-No Danny, już myślałem, że coś cię zeżarło. - Odezwał się potężny, czarnowłosy facet garbiący się nad kubkiem kawy.
-Chciałeś powiedzieć „miałem nadzieję". - Odpowiedział mu blondyn, po czym serdecznie klepnął w plecy.
-Brandon jak zwykle kochany – Rzuciła ironicznie kobieta mniej więcej w wieku Dannego.
Była to czarnowłosa, brązowooka Jennifer o twarzy dość zwyczajnej, ale za to sylwetce wzbudzającej żywe emocje wśród przedstawicieli płci przeciwnej, uznawana też za wyjątkowo zdolną w swoim zawodzie. Zaś ów zawód, którym zajmowała się zarówno ona jak i reszta obecnych, był najbardziej osobliwym i niebezpiecznym, jakim w ogóle można było się zajmować. W świecie, w którym żyją bestie zdolne bez cienia litości, regularnie zabijać ludzi potrzebni są też obrońcy.
CZYTASZ
Czerwona Łowczyni
VampireRodzice Katriny zginęli, kiedy była nastolatką. Zostali zabici przez najpotworniejsze bestie jakie kiedykolwiek chodziły po świecie. Dziewczynka wraz ze starszym bratem stała się kolejną z setek tysięcy ofiar dzielenia ziemi między ludzi, a nieliczn...