Łowczyni z zaciśniętymi zębami patrzyła na śpiącego mężczyznę. Jego głowa spoczywała na barowym blacie otoczona ramionami, a niedopity drink wciąż tkwił w dłoni. Ten wrak nie tak dawno był silnym i porządnym człowiekiem, a jej te dobre dni stawały przed oczami za każdym razem, kiedy przychodziła do tego miejsca by go zabrać.
Podeszła, objęła go ostrożnie i podniosła jego głowę, rozbudzony warknął coś pod nosem, ale alkohol nie pozwolił mu na więcej. Oparła sobie jego ramię na barkach, ściągnęła z krzesła i poprowadziła do wyjścia właściwie niemal go niosąc. Lekko się szarpnął w proteście i znowu wybełkotał coś nieprzychylnego.
-Cicho. - Syknęła. - Na dziś ci wystarczy.
Wyprowadziła go na zewnątrz gdzie czekał jego przyjaciel i samochód. Podszedł i złapał Dannego z drugiej strony by trochę pomóc, wspólnymi siłami wpakowali pijanego łowcę na tylne siedzenia. Brandon lekko klepnął Jenny w ramię.
-Otrząśnie się. - Mruknął.
Łowczyni spojrzała na niego ponuro, nie mogła określić który to już raz wywlekali Dannego z baru.
-Katrina była dla niego wszystkim. Naprawdę myślisz, że pozbiera się po jej stracie?
-Jestem jego partnerem i chociaż nie zawsze się dogadujemy jedno mogę powiedzieć. Danny to twardy facet, odżałuje, pocierpi i wróci do życia. - Odparł spokojnie. - Z resztą jego siostra też taka była. Niby zwykła dziewczyna, ale aż czuło się tą siłę. Byłaby świetnym łowcą.
Jenny uśmiechnęła się gorzko. Katrina miała być łowcą, ale nie mogła przejść mutacji i ta świadomość tylko sprawiała, że robiło się smutniej. Wszystko wskazywało na to, że zabił ją wampir, przed którym jako łowca być może by się obroniła.
-No i... - Brandon zerknął na nią wymownie - ma jeszcze ciebie.
Parsknęła i odwróciła wzrok mimowolnie trochę zakłopotana. Jednak miał rację, nie zamierzała pozwolić toczyć się w dół człowiekowi dla którego jej serce biło szybciej. Nawet jeśli czasami jedynym co mogła zrobić to odwieźć go pijanego od domu, albo przyjść rano z tabletkami na kaca. Westchnęła cicho i wsiadła do samochodu.
Wampirzyca siedziała na dachu sporego wieżowca obserwując światła miasta i czasami zerkając ku nocnemu niebu, po którym leniwie wałęsały się cienie chmur. Łagodny, chłodny wiatr powoli przepędzał je dalej by wolne miejsce mogły zająć kolejne, czasem też dla zabawy zaczepiał miodowe kosmyki, które wymknęły się spod kaptura na głowie Katriny. Pociągnęła nosem, przez ostatnie dni dużo padało i w powietrzu wciąż czuła wilgoć, jednak te strzępki, które raz po raz przysłaniały gwiazdy raczej nie groziły dodatkową porcją deszczu. Wstała i podeszła do krawędzi dachu stając tak, że czubki jej butów wisiały w powietrzu. Wystarczyłby mały zawrót głowy, pół sekundy utraty równowagi i runęłaby w dół, jednak w tym ciele mogła się spodziewać, że upadek będzie co najwyżej trochę bolesny. Przespacerowała się wzdłuż przepaści obojętnie zerkając w dół i nagle przystanęła.
Jej czuły węch wychwycił słabą woń krwi. Skrzywiła się, nic nowego ani niezwykłego, przy sprzyjającym wietrze wampir wyczułby kroplę w promieniu kilku kilometrów, a to było spore miasto pełne ludzi. Delikatnych istot o cienkiej skórze upuszczającej krew z byle powodu. Zacisnęła pięści i odetchnęła głęboko uspokajając poruszony nerw. Była głodna, nie na tyle by szaleć i szarpać się ze sobą, ale dość by silnie reagować na najlżejszą nawet smużkę zapachu.
Odkąd głód zmusił ją do zabójstwa minął zaledwie tydzień, ale po tym jak jej ciało musiało wyleczyć poważną ranę w klatce piersiowej, pragnienie wróciło niemal natychmiast i szybko rosło. Często gryzła się sama ze sobą o własną próbę samobójczą. Gdyby jej nie podjęła minęłoby jeszcze dużo czasu zanim znów musiałaby zabić. Gdyby zginęła nikt więcej nie straciłby życia z jej ręki. Wyszło najgorzej, bo żyje i znów jest głodna.
CZYTASZ
Czerwona Łowczyni
VampirosRodzice Katriny zginęli, kiedy była nastolatką. Zostali zabici przez najpotworniejsze bestie jakie kiedykolwiek chodziły po świecie. Dziewczynka wraz ze starszym bratem stała się kolejną z setek tysięcy ofiar dzielenia ziemi między ludzi, a nieliczn...