Wola życia

52 7 0
                                    

   Jeffrey czyścił jedną z setek małych, brzydkich ran pokrywających ciało jego przyjaciółki. Ostrożnie i cierpliwie usunął zaschniętą krew, która zebrała się wokół. Ciągle krwawiła, nieznacznie i powoli, ale nie przestawała. Jak tak dalej pójdzie umrze przez to. Poza krwawieniem ranki się nie paskudziły, więc zaraz mógł założyć świeży opatrunek. Nie był nawet pewny, czy to cokolwiek daje, ale musiał coś zrobić, żeby nie oszaleć. Tygrys leżał obok na pościeli, przytulony do boku Katriny i obserwował poczynania pana. Odkąd Michael ją przyniósł, kot był bardzo cichy i opuszczał jej łóżko tylko po to by jeść, pić albo odwiedzić kuwetę, po czym wracał jak najszybciej. Z Jeffem było podobnie, warował przy niej jak pies

   Od ataku łowców minęły trzy dni. Trzy cholerne dni, a jej ciało nie zregenerowało się prawie wcale. To nie było normalne. Właściwie nic innego też się nie zmieniło. Katrina miała tak samo nieruchomą twarz i otwarte oczy, patrzące nieobecnie gdzieś w przestrzeń. Była też tak samo bezwładna i nie reagowała na żadne bodźce. Przynajmniej rany prawie już nie krwawiły - pocieszał się w duchu, ale jakoś nie przynosiło mu to zbyt wielkiej ulgi.

   Różnili się... i to bardzo, ale ona i profesor byli dla niego jak rodzina. Teraz nie miał pewności czy przeżyje i ta świadomość rozrywała go od środka. Już raz stracił rodzinę i nie był pewien czy przetrwa to po raz drugi. Upewnił się, że nowy opatrunek dobrze się trzyma i zabrał za kolejną okropną, krwawą dziurę ziejącą w jej ciele. Na myśl o tym co ją spotkało ożywała w nim furia o jaką by się nie podejrzewał. Chroniła ludzi, broniła łowców ryzykując życie, a ci w zamian omal jej nie zabili. Skrzywdzili ją. Skrzywdzili ją i to bardziej niż mogłoby się wydawać.

   Dźwięk dzwonka do drzwi rozerwał ciszę i sprawił, że chłopak omal nie upuścił trzymanego wacika. Wstał i zszedł na parter by otworzyć. Zgodnie z tym czego się spodziewał na progu stał profesor.

- Witaj Jeffrey. - Rzucił staruszek wchodząc. - Wyglądasz okropnie. Kiedy ostatnio spałeś?

   Właściwie nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Nie pamiętał.

- Pan też. - Rzucił tylko.

  Doktorek jedynie westchnął.

- Co z nią? Jakieś... zmiany? - Zapytał wreszcie.

- Żadnych.

- Hmm... No dobrze, przyjrzyjmy się jej. - Staruszek zaczął wspinać się na schody.

   Jeff jak cień podążył za nim. Weszli do pokoju Katriny i profesor zaczął ją dokładnie oglądać. Chłopak obserwował go, jedynie stojąc z boku i podpierając ścianę. Wreszcie staruszek westchnął i spojrzał na niego smutno.

- Masz racje, żadnych zmian. - Powiedział zmęczonym tonem. - Jej ciało wcale się nie regeneruje. - Milczał chwilę, namyślając się. - Być może jest to wynikiem zwykłego skrajnego wyczerpania, gdyby tak było moglibyśmy... - umilkł.

   Jeffrey się ożywił.

- Moglibyśmy co?

   Doktorek potarł skronie.

- Gdyby udało się ją jakoś ocucić... można by nakarmić ją krwią. - Powiedział wreszcie.

   I w tym tkwił problem. Katrina była nieobecna i gdziekolwiek teraz była, nie wiedzieli jak ją ściągnąć z powrotem. Próbowali mówić, potrząsać, krzyczeć, grozić, a nawet podtykali jej srebrne narzędzia doktora pod nos. Nic nie działało.

   Nagle Jeffa coś tknęło. Chwycił niewielki nożyk, będący częścią wyposażenia profesora i bez wahania skaleczył się w palec. Przysunął krwawiącą rankę pod jej nos i czekał z nadzieją. Nic się nie stało. Niespodziewanie staruszek wyrwał mu ostrze, sam zranił się w palec i rozchyliwszy jej usta dotknął nim jej języka. Dalej nic.

Czerwona ŁowczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz