Jeffrey

129 15 0
                                    

   Słońce, jasne i ciepłe, niestrudzone w swej odwiecznej, życiodajnej misji, po raz kolejny rozlało młode jeszcze i jedwabiście delikatne promienie na ziemię, tym samym ogłaszając nastanie nowego dnia. Promyki wślizgiwały się pod korony drzew, daszki domów, a także z niezwykłą wręcz zawziętością w najmniejsze nawet szpary zasłon i żaluzji. Jeden z nich przecisnąwszy się przez taką właśnie szczelinę napotkał na swojej drodze parę otwartych oczu. Ciemne, okrągłe źrenice otoczone były tęczówkami o niesamowitej, ognistej barwie, przypominały twarde skorupy zastygłej lawy otoczone taką, która wrzała jeszcze zbyt mocno. Owe niezwykłe oczy należały do istoty wedle folkloru, nie mogącej znieść dotyku słonecznych posłańców, ich właścicielka jednak zdawała się nieporuszona w żaden sposób. Folklor był starą bajką, snem, który gdyby był prawdziwy, czyniłby świat szczęśliwszym. Ten wspaniały sen, wkładający istnienie potworów między baśnie, został gwałtownie przerwany lata temu, kiedy bestie wyszły z ukrycia. Żaden człowiek nie mógł też powiedzieć, gdzie były we wcześniejszych wiekach i dlaczego pojawiły się tak nagle akurat w tym, a nie innym momencie. Wcześniej były tylko legendy, nie będące nawet blisko przerażającej prawdy.

   Oczy zamknęły się na długą chwilę, po czym z powrotem otworzyły, mimo swojej żywej barwy, zdawały się nieco matowe, tej nocy wylały więcej łez, niż przez całe swoje dotychczasowe istnienie. Teraz umysł istoty, do której należały pogrążył się w cudownym, niosącym wytchnienie otępieniu. Siedziała w bezruchu, przez szczelinę żaluzji bezmyślnie obserwując wschodzące słońce, początek pierwszego dnia życia kolejnego potwora.

   Otaczał ją pokój, darowany jej przez szalonego człowieka i będący teraz jej jedynym schronieniem, zapewne panowałaby w nim niesamowita wręcz cisza, gdyby nie głośny świergot stada wróbli, okupujących najbliższe drzewo. No i był jeszcze kot, który właśnie teraz jakimś cudem znalazł się na parapecie, mimo że ten był piętro nad ziemią. Pojawienie się niespodziewanego gościa otrzeźwiło pogrążoną w letargu wampirzycę.

-A ty to kto? - Zapytała podciągając ukrywającą przed nią pełny obraz przybysza zasłonę.

   Tajemniczy wielbiciel wysoko umieszczonych parapetów okazał się być szarym dachowcem, przyozdobionym pręgami i plamkami ciemniejszego futra, oraz rozjaśnionym podbrzuszem. Miał też charakterystyczną, sporą, ciemną cętkę na głowie, przypominającą kształtem półksiężyc, a także zmaltretowaną, ciemnozieloną obróżkę.

-Mrraaaauuuu... - Stwierdził obrzucając ją badawczym spojrzeniem złocistych oczu.

-Niech zgadnę, chcesz wejść? - Odpowiedziała sięgając do klamki.

   Gdy tylko uchyliła okno, kociak natychmiast wskoczył do środka i zaczął się łasić. Pogłaskała go, a on wietrząc okazję położył się radośnie podstawiając łepek pod skłonną do pieszczot dłoń.

-Pomyśleć, że miałam na was alergię... - Powiedziała gładząc futerko mruczącego kota. - Właściwie... nie powinieneś mieć przypadkiem do mnie jakiejś awersji?

   Mruczenie stało się głośniejsze.

-Aha...

   Szczęśliwy kociak mógł raczyć się głaskaniem długo, bo Katrina szybko odkryła, że dotyk miękkiego futra i odgłos pełnego zadowolenia pomruku były takie jakieś... kojące. Pieszcząc i bawiąc się z zupełnie nie przejętym jej krwiopijczą naturą kotem, nawet nie zauważyła jak świt przeszedł w późny ranek. Uświadomił jej to odgłos kroków na korytarzu, Jeff chyba przemknął się do łazienki. Niedługo później zapukał do drzwi jej pokoju.

-Wejdź. - Powiedziała nieco schrypniętym głosem.

   Chłopak uchylił drzwi i zajrzał do środka, po czym niepewnie wszedł. Wyglądał okropnie, był cały poobijany, a jego oczy jeszcze dodatkowo podkreślały bardzo ciemne kręgi.

Czerwona ŁowczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz