Strach i nadzieja

58 9 4
                                    

   Nora była ponura jak zawsze. Obskurny bar pod którym krył się istny labirynt korytarzy, pokoi i sal pozostawał dalej tak samo odpychający. Właściwie dzięki temu lepiej spełniał swoją rolę. Gdy Katrina wpadła do głównej sali kilku obecnych członków świty poderwało się z krzeseł. Kiedy ich nie wzywała byli podzieleni na zmiany tak, że zawsze paru siedziało w Norze.

- Trzeba wezwać wszystkich. - Powiedziała natychmiast, podchodząc do jednego ze stołów i ostrożnie odkładając bezcenne pudło z antidotum. - Absolutnie każdy ma się zgłosić w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin, im szybciej tym lepiej.

- Wyznacza pani konkretną godzinę na zebranie? - Zapytał od razu Francis, wampir o charakterystycznych włosach w kolorze platynowego blondu.

- Nie o to chodzi. - Odetchnęła i spojrzała na zebranych wokół. - Pamiętacie co wam obiecałam? Chcę zakończyć zabijanie dla krwi, przynajmniej tutaj. - Otworzyła pudło i wyjęła jeden z pakunków. - To - uniosła paczkę wysoko i lekko nią potrząsnęła - jest kilka dawek antidotum. Mam ich tu dokładnie tyle, żeby każdy dostał jedną butelkę.

- Pani... naprawdę chce tak zrobić? - Odezwała się cicho wampirzyca o delikatnej urodzie i długich, kasztanowych włosach

- Chcę i na szczęście mogę. - Katrina podała jej paczuszkę. - Wam też przypada po jednej. Weźcie.

   Wampiry chwilę się wahały, aż wreszcie Francis niepewnie chwycił jedną z paczek i ostrożnie obejrzał. Po chwili pozostali poszli jego śladem.

- W każdej butelce jest około pięciu dawek, macie przy nich też wszystkie instrukcje jak się tym posługiwać. - Wyjaśniła pionierka . - Jeśli odtrutka zostanie podana od razu po ugryzieniu, ofiara nawet nie odczuje oddziaływania jadu.

- Ale jak to możliwe... Przez tyle lat... nawet nie wiedzieliśmy... - Powiedział ktoś.

- Ja jestem ciekawa jakim cudem jad nie jest wysysany przez nas.- Zainteresowała się brązowowłosa.

- Jest wstrzykiwany odruchowo, bez naszej wiedzy czy udziału w momencie, kiedy kończymy... posiłek. - Odpowiedziała Katrina cierpliwie.

- Jak pani go odkryła? I skąd pani ma to? - Dopytywał lokaty brunet o dużych oczach i kwadratowej szczęce. - Jeśli można spytać. - Dodał po chwili lekko speszony własną śmiałością.

   Katrina uśmiechnęła się przyjaźnie. Bali się jej i choć było to ważne dla ich posłuszeństwa, chciała przynajmniej trochę nadtopić ten lód.

- To długa historia. - Powiedziała spokojnie. - Miałam szczęście znaleźć człowieka, który mi w tym pomógł.

- Jest człowiekiem? Czy to nie ryzykowne? - Zaniepokoił się Francis.

   Zaśmiała się.

- Wierzcie mi, gdyby chciał mi zaszkodzić miał ku temu już tysiąc okazji. - Zapewniła. - A teraz ruszajcie, wezwijcie wszystkich, jak przyjdą dostaną te cudeńka, każdy po jednym. Możecie od razu wyjaśnić o co chodzi to może będą chętniejsi żeby przyjść.

- Na pewną będą. - Powiedział z przekonaniem lokaty. - Większość z nas.. wcale nie chce nikogo krzywdzić.

- Ja również, dlatego to robię. - Odparła z uśmiechem, ale po chwili spoważniała.- Od teraz używanie tego jest tu prawem. Zabraniam też przemieniania ludzi, wystarczy, że my musimy znosić to wszystko... no, idźcie, im szybciej to rozprowadzimy tym lepiej.

   Wampiry posłusznie ruszyły do wyjścia wy wypełnić zadanie i po chwili Katrina została zupełnie sama. Odetchnęła, teraz pozostawało jej czekać. Upewniła się, że pudło stoi pewnie i bezpiecznie, po czym usiadła na krześle obok. Przez chwilę po prostu trwała w ciszy i bezruchu, ale podekscytowanie nie pozwoliło jej długo siedzieć. Ruszyła na mały spacer po sali. Przyglądała się meblom, ścianom, podłodze... nic się tu nie wyróżniało, wszystko było proste i praktyczne. Nawet stojący z boku stół bilardowy nie miał na sobie grama dekoracji. W tej skromności tkwiła jednak jakaś elegancja.

Czerwona ŁowczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz