Rozdział 68

115 5 0
                                    

  

Wigilia.Tego dnia obudziłam się w zimnej pościeli, w pokoju gościnnym mojego prawdziwego ojca.

A jednak zasnęłam po powrocie od parapetu do łóżka-pomyślałam

Odgarnęłam kołdrę, wstałam i zarzuciłam na siebie szlafrok.Wszędzie było cicho i szaro, moje myśli odbijały się od ścian, na których wisiały plakaty z Billem.Zeszłam powoli na dół.Cisza i spokój ogarniało pusty dom.Czyżby mnie zostawili samą?Weszłam do kuchni i ujrzałam gosposię.Jednak nie.

-Pani Emma?-zapytałam

-Tak zgadza się-kobieta odwróciła się w moją stronę

-Gdzie są wszyscy?-spytałam lekko zdezorientowana

-Pani ojciec i macocha załatwiają sprawy na mieście, przyjadą dopiero około 16.

-A moja siostra?-oparłam się o blat stołu.

-Pani siostra pojechała z samego rana do Loitsche.

-Aha

-Może, chce coś panienka zjeść?

-Nie, dziękuje-odparłam i ruszyłam znów na górę.

Szybko zebrałam się i wybrałam numer moich przybranych rodziców.Chciałam, aby ktoś przyjechał po mnie i odwiózł do domu w Loitsche. Sygnały ciągnęły się niemiłosiernie, ale nie odbierali.Zarzuciłam na siebie swoją kurtkę, wzięłam torbę ze spakowanymi rzeczami i zbiegłam schodami na dół a moje kroki odbijały się echem po domu.Postanowiłam, że jakoś sama dotrę do domu.Gdy dobiegłam do drzwi Emma wynurzyła się do korytarza.

-Panienko!Panienko!

-Tak-spojrzałam na nią, otwierając już prawie drzwi.

-Nie poczeka panienka na rodziców?

-Nie, powiedz im, że wybrałam się sama do Loitsche i zadzwonię do nich wieczorem.

-Dobrze-odparła

-I wszystkiego najlepszego z okazji świąt-dorzuciłam wychodząc i nie czekając na jakiekolwiek słowa kobiety

Zawieja na zewnątrz o mało nie zerwała mi arafatki z szyi a podmuch śnieżnego wiatru zderzył się z ciepłymi, białymi policzkami na mojej twarzy.Podczas tej zamieci, między domami, zalodzonym chodnikiem szłam właśnie ja, patrząc na przejeżdżające samochody. Dotarłam na znany mi z przeszłości dworzec, z którego dawniej jeździłam autobusem z chłopakami.Sprawdziłam rozkład jazdy.Okazało się, że dziś nic nie kursuje jak na złość.No tak, dzisiejszy dzień był prawie jak święta. Miałam wybór albo wrócić się do domu ojca lub iść do Loitsche na piechotę.Czułam, że nie zniosę tyle godzin siedząc bezczynnie i widząc plakaty TH.Postanowiłam pójść na piechotę.Wiedziałam, że do Loitsche dojdę dopiero za jakieś parę godzin.Było ciężko, wiatr mnie policzkował i czułam z każdym krokiem coraz większe zimno.Nie miałam rękawiczek ani czapki, chronił mnie jedynie kaptur, ale czy to było ważne? Jeżeli bym się rozchorowała i umarła już więcej bym nie raniła innych, nie raniłabym Billa, nie wystawiała go na próby i nie robiła awantur, nie miałby powodów do zazdrości.Idąc tak myślałam o śmierci.Byłam o jej krok tak niedawno przez brak Billa i teraz znowu nachodziły mnie na jej temat myśli.Porzuciłam je, gdyż znów pomyślałam o chłopaku moich marzeń-Czarnym.Przypominałam sobie jego miny, gesty i tą gęsią skórkę, którą dostawałam, na początku podczas pierwszych pocałunków i zbliżeń.Łzy toczyły mi się z oczu, bo brakowało tego a ten długi spacer do mojego rodzinnego domu potraktowałam ostatecznie jako kare dla siebie w ten prawie świąteczny dzień.Chciałam odpokutować wykańczającą drogą za wszelkie zło.Nie rozumiałam jak to może być, że idąc tak wspominałam wszelkie nasze najlepsze chwile i znów miałam ochotę płakać?Jak to mogło być, że nie miałam krzty żalu o wszystkie nasze nieporozumienia, o tamtą zdradę?Jak to mogło być, że wczoraj z nim zerwałam?Miałam wrażenie, że najważniejsze osoby dla mnie znienawidziły mnie za to.A przecież ja kochałam.Teraz dopiero to rozumiałam.Całym sercem kochałam chłopaka.Zrozumiałam to, gdy go straciłam całkowicie z własnej głupoty.Chciałam to jakoś naprawić, będąc już pewna tego jak bardzo zależało mi na nim i wiedziałam, że teraz gdybyśmy wrócili wszystko byłoby idealnie.Walcząc z zimnem i zmarzniętymi dłońmi rozumiałam jego słowa o uczuciach i o tym, że ja kocham naprawdę.Pomimo wątpliwości, wahań tego, co w środku było i co znikało a potem na nowo się odradzało przez te wszystkie myśli, które oznaczały jedno słowo, którego być może się bałam z powodu tych wszystkich historii w naszym związku.Słowo to mieniło się w głowie iskrzącym smutkiem z powodu braku jego osoby a było to słowo „miłość"

TH by MelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz