Rozdział 69

123 3 0
                                    


Obudziłam się a właściwie wybudził mnie głos mojej przybranej matki.Uniosłam głowę, pomieszczenie mojego pokoju oświetlała choinka ubrana w świecidełka.

-Kochanie,za 10 minut zaczynamy kolację wigilijną-rzekła miłym głosem.

Świetnie.Uśmiechnęłam się blado, ponieważ będąc w takim stanie wolałabym, żeby wigilia była w całkiem inny, lepszy dzień.

-Ok, zaraz zejdę-mama wyszła.

Przejechałam dłonią po włosach, wstałam i poszłam do łazienki, po czym doprowadziłam się jakoś do porządku.Nie stroiłam się wcale, gdyż nie miałam dla kogo.Pomyślałam, że po kolacji zadzwonię do Jospeha-mojego ojca i jego żony z życzeniami a potem do Belli, Toma i.. miałam pomyśleć Billa, ale.. .No właśnie, ale jego już nie było go w moim życiu.Powoli schodami zeszłam na dół, nie myśląc o niczym. Czułam się jakaś ociężała i nie czułam się najlepiej.Zeszłam na parter i powolnym krokiem weszłam ze spuszczona głową do jadalni.Kiedy uniosłam swe oczy zatkało mnie,bo przy stole stali wszyscy.Byli tacy wystrojeni, idealni, piękni w porównaniu z nimi poczułam się przy nich jakaś brudna i nijaka.Miałam na sobie starą bluzę i przetarte rurki a na nogach stare kapcie.

Czemu nikt nie uprzedził mnie, że będziemy mieli gości?Stojąc tak przednimi i widząc to wszystko, zatkało mnie na moment.Ta wigilijna kolacja i święta uderzyły mnie nieznanym blaskiem, którego się nie spodziewałam.


Mój świa tsię zmienił

Ja się zmieniłam

Czy dlatego też te święta się zmieniły ?*


Moi przybrani rodzice uśmiechnęli się i podeszli do mnie.Oniemiała stałam tak jeszcze chwile, śledząc stół nakryty białym obrusem,na którym w świecznikach paliły się srebrne świece.Po środku środku stołu było sianko i opłatek a jego blat zalegał talerzami z jedzeniem a obok stał mój prawdziwy ojciec ze swoją żoną, była Bella z Tomem ,który ją obejmował a z boku stał Bill z rękami splecionymi niedbale.Zupełnie jak ja nie był wystrojony.Miał na sobie szarą bluzę, która wyglądała jakoś nijako oraz dżinsy z poszarpanymi nogawkami.Uśmiechnęłam się znów nieśmiało i uścisnęłam dłonie swoich przybranych staruszków.Przywitałam się pocałunkiem w policzek z Josephem i jego żoną, uśmiech posłałam też do Belli, Toma a Billa ominęłam wzrokiem, bo było mi głupio.Czułam chwilę jego wzrok a w środku ogromny wstyd i cierpienie.

Czy straciłam go na zawsze?Czy jeszcze kiedyś spojrzy na mnie szczęśliwy, że jestem jego dziewczyną? Nie zasługiwałam na to,za to, co mu zrobiłam.

-To teraz już możemy zacząć-powiedział mój tato i każdy stanął przy swoim krześle, kiedy wszyscy otoczyli stół.

-Ta wigilia będzie dla nas wszystkich bardziej wyjątkowa niż była jakakolwiek wcześniej-zaczął-przypuszczam że ta kolacja była najbardziej wymarzoną zwłaszcza dla Melanii-popatrzył na mnie-bardzo się ciesze, że na powrót wszyscy jesteśmy razem..-kontynuował a ja spojrzałam na Billa, stojąc koło Toma ukradkiem otarł łzę.Dopiero teraz zauważyłam brak jego ojczyma i Simone, było mi go strasznie żal.Wiedziałam, co oznaczają święta bez rodziców, bo takie przeżywałam rok w rok przez ostatnie lata.

-..i na koniec w tym roku, chce nam życzyć, abyśmy w następne święta znów spotkali się w takim składzie albo i większym.-zakończył swój monolog, mając w ostatnich słowach na myśli chyba rodziców bliźniaków.Wszyscy zaczęli bić ochoczo brawo i w końcu każdy wziął opłatek ze stołu.Najpierw podszedł do mnie ojciec Belli  z żoną, później moi przybrani staruszkowie, Tom i Bella, która skarciła mnie na początku wzrokiem a potem przytuliła szepcząc,że jeszcze nie wszystko skreślone i dalej wierzy we mnie i w Billa.Poczułam, iż zaraz się rozpłaczę a gdy on stanął naprzeciwko mnie, dopiero wtedy poczułam się niepewnie.Ułamaliśmy po kawałku opłatka bez słowa patrząc się na siebie.Oboje mieliśmy w oczach łzy i mieliśmy się ochotę rozpłakać.

TH by MelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz