rozdział XXXII

77 6 0
                                    

Mózg Harry'ego nie nadążał za tym, co się dzieje. Czy on widzi to co widzi? Czy to jest to, co jest? Czy może jednak to halucynacje? Może to brak snu daje się we znaki? Ale jakby nie było Blaise i Pansy też tu stali, niezaprzeczalnie będąc sobą. Wszystkie poszlaki i dowody wskazywały jasno, że widzi, to co widzi. I kiedy jego niezbyt imponujący zbiór szarych komórek wreszcie przyswoił tę informację zaraz wybuch w nim wulkan z pytaniami. Gdzie był? Co robił? Dlaczego nie pisał? Jak uciekł? Jak znalazł pracę we Francji? Czarna magia, huh? Ale to wszystko były pytania drugorzędne. Ważne były tylko dwa, które wymagały natychmiastowych odpowiedzi i przekrzykiwały się w jego biednej mózgoczaszce bez przerwy.

- TY ŻYJESZ?! - Wykrzykiwane z największą euforią, jaką kiedykolwiek ten świat widział, co było zaraz zagłuszane przez: - DLACZEGO ASTORIA JEST POCHOWANA W RODOWYM MAUZOLEUM MALFOY'ÓW?!!! - Co było wykrzykiwane tonem Ginny, którego używała do kłótni z nim. Był to wysoce pretensjonalny ton.

Po tym, jak Harry wykrzyczał je z całą siłą swoich płuc szare oczy spoczęły na nim dłużej. Tak jak to miało miejsce w szkole. Cała ich uwaga była poświęcone tylko jemu. A wyrażały nic innego jak dogłębne politowanie nad żałosnością obiektu, któremu się przyglądały. Owemu spojrzeniu towarzyszył oczywiście również mały uśmieszek. To była ulubiona mina Harry'ego nr dwa. Głównie dlatego, że był jedyną osobą na świecie, do której została skierowana.
(W końcu Draco nie miał nieprzyjemności spotkać drugiego takiego cymbała jak Potter. Nie licząc Wieprzleja, Wiewióry, tego głupka Nevila, tego imbecyla Seamusa... ogólnie wszystkich Gryfogłupków - z resztą jak sama nazwa wskazuje - różnica polegała na tym, że ich Draco nie zaszczycał nawet spojrzeniem.)

- Wracając do sprawy. W czym problem i czego ekhem... ode mnie oczekujecie? - Zapytał na tyle uprzejmie, na ile dyplomacja w owej sytuacji wymagała.

- Pieprzyć to! - Odparł Harry, zanim Hermiona zdążyła nawet przyswoić co Malfoy powiedział. Głównie dlatego, że blondyn jeszcze nie skończył mówić jak Bliznowaty już zaczął się drzeć.

- Jak dasz mi to na piśmie Potty, jestem cały twój.

Harry nie był głupi. Wiedział, że to pułapka. Inaczej, wiedziałby, że to pułapka, gdyby jego mózg pracował. Ale ową biedna mieszanina przegrzanych przewodów wyłączyła się kompletnie, gdy Draco uśmiechnął się do niego w ten cudowny, zalotny sposób. Ale! To nie tak, że ta bezużyteczna kupa złomu poddała się bez walki! Przecież trzymała się dzielnie, gdy Draco wszedł do pokoju i pełen gracji usiadł na fotelu, sprawiając, że ich nogi dzieliły tylko centymetry! Dalej pracował heroicznie, gdy metodycznie studiował twarz dalej jeszcze narzeczonego i widział te wszystkie doskonałości!
Co tu dużo pisać. Draco w młodości był idealny. Blada cera, zero pryszczy, miękkie usta, ładnie zbudowane (ale trochę kościste), porcelanowe ciało, no i przede wszystkim te boskie włosy. I żeby nie było, w pakiecie szła jeszcze ponad przeciętna bystrość, inteligencja i wiedza. Bóg, nie czarodziej. I można by pomyśleć, że niebiosa się zlitują nad biednym poczuciem własnej wartości Chłopca Który Zestarzał Się Okropnie (wcale nie, ale jednak tak - w sumie zależy od standardów). Ale oczywiście tak dobrze to nie ma. Niebiosa postanowiły udupić je totalnie wyglądem jego wcale-nie-ex. Bo Draco, jak to Draco, całe życie musiał wyglądać nienagannie. Ba! Nie tylko nienagannie, ale i również ponadprzeciętnie zjawiskowo. Najwyraźniej z owym stwierdzeniem zgadzała się tak matka natura jak i czas, i hołdowali mu z nabożną czcią. Draco oczywiście wyglądał inaczej niż 18 lat temu. Musiał się zmienić, bo tak działa biologiczna kolej rzeczy. Czarodziej czy nie, Malfoy czy nie - tak czy siak, jakoś te prawie dwie dekady musiały odznaczyć na nim swój ślad. Ale jakby Harry miał nazwać to, co stało się z dalej-nieustannie-jego-ukochanym-narzeczonym odparłby, że dojrzał. Jego ostre rysy twarzy nieznacznie złagodniały nadając mu wyraz majestatycznej powagi. I w dodatku nieziemsko gorącej! Tak jak przez cały okres ich wspólnej nauki, żaden pryszcz nie ważył się skazić tej boskiej cery, tak teraz również żadna zmarszczka nie chciała jej pokalać. Włosy, które były jego oczkiem w głowie, nie ruszyły się z jego czoła nawet o milimetr! No... maksymalnie dwa. Co nie znaczy, że nie zmieniły się. Platyna pozostała na swoim miejscu tylko w jeśli chodzi o kolor, bo właśnie rozsypywała się mu na plecach, na czarnych, idealnie dopasowanych (bo jakżeby inaczej?) szatach. Mało tego! Draco już nie wyglądał tak kościsto jak kiedyś (zaraz po wojnie, ale przyganiał tu kocioł garnkowi, bo to Harry był wtedy kupką kości i skóry).

(Oh) Dear...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz