— Zdajesz sobie sprawę, że mój związek z Astorią to główny wątek tej historii i jej integralna część?
— Właśnie dlatego chcę wiedzieć wszystko. – Odparł Harry spokojnie.
W bardzo szybkim tempie przechodząc przez wszystkie etapy straty... No może nie do końca, biorąc po uwagę to, że przez ostatnie dwadzieścia lat balansował na skraju zaprzeczenia i depresji. Jednak nie zmienia to faktu, że zaledwie w ciągu kilkunastu ostatnich minut przeszedł wszystkie te fazy od początku do końca i teraz już jako pogodzony z faktami człowiek próbował pozbierać wszystkie puzzle, ułożyć we wcale nie taki ładny obrazek (bo bez niego, gdyby tam był u boku Draco z pewnością byłby piękny), by wymyślić w jaki sposób może zdobyte informacje odwrócić na swoją korzyść.— Co ty knujesz, Potty? – Zapytał Draco lekko rozbawiony.
— Ja absolutnie, kompletnie, totalnie i niezaprzeczalnie nic. Poza tym knucie to twoja działka, czyż nie?
— Proszę, proszę. Potty, jestem pod wrażeniem. Użyłeś aż czterech wielce przekonujących wyrazów bliskoznacznych. Czyżbyś pracował nad elokwencją podczas ostatniej połowy swojego życia?
— No wiesz... Ta cholerna Skeeter i reszta tej pieprzonej chmary hien dziennikarskich.
— Okropności.
— Czy ty się ze mnie śmiejesz?
— W żadnym wypadku.
— Jesteś wrednym dupkiem, Draco. – Malfoy wyszczerzył się z takim chłopięcym, łobuzerskim urokiem, że Harry aż upuścił miskę, którą trzymał w ręku. To nie był żaden ze starannie udokumentowanych, opisanych, zaksięgowanych i posegregowanych w kolejności alfabetycznej uśmiechów Draco, które znał. Widział go pierwszy raz w życiu.
— Jak zawsze pełen wdzięku i gracji. – Potter nie zareagował tylko gapił się na niego mrugając powoli, pomimo że uśmiech dawno już zniknął. – A cóż to takiego się stało, że prężnie pracujący mózg Super Aurora się wyłączył? – Zapytał Malfoy z drwiną w głosie, gdy jego poprzednia uwaga spotkała się z ciszą przez dobrą minutę. Harry pozostawał w szoku jeszcze przez parędziesiąt kolejnych sekund, ale w końcu potrząsnął głową i się z niego wybudził.
— Zmieniłeś się. – Wycedził w końcu.
— Nie aż tak bardzo.
— Racja, w gabinecie Antoine'a byłeś takim sam dupkiem jak w szkole.
— A ty dalej robisz wszystko, żebym poświęcił ci chociaż jedno spojrzenie. Musisz być zdesperowany i mieć naprawdę okropny gust.
— Może i mam. Ale tylko odnośnie charakteru. – Odparł Harry nonszalancko opierając się na stole.
— Ależ ty słodki, Potty.
— Od kiedy to nie jesteś próżnym, wrednym palantem łasym na wszelkiego rodzaju komplementy?
— Odkąd mam Scorpiusa.
— Chcesz mi powiedzieć, że jesteś jednym z tych, których ojcostwo nawraca? Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał!
— Nie ty jedyny, Potty. Osobiście jestem święcie przekonany, że ojcostwo nie wpłynęłoby w żadnym stopniu na mój charakter, gdybym miał mniej genialne dziecko. Weźmy na przykład twoją najstarszą latorośl. Gdyby to on był moim synem... Lepiej nie będę kończył tego zdania.
— Mądra decyzja, skarbie. – Zaświergotał słodko Harry, a mordercze intencje rozświetlały jego zielone oczy.
— Jednakże nie możesz mnie winić za wybranie go na przykład. Jest gryfonem i do tego jest rudy. Gorzej być już nie może.
CZYTASZ
(Oh) Dear...
FanficW mojej głowie wygląda to mniej więcej tak: Draco i Harry istnieją sobie, z dala od siebie, w dwóch różnych państwach. Do interakcji są zmuszeni, bo (cholera jasna!) ich synowie zechcieli się zaprzyjaźnić, no i angielski Departament Tajemnic to dno...