Rozdział 43

210 17 1
                                    

Poczucie bezbronności, pewna zależność, a także brak bezpieczeństwa – To właśnie te aspekty sprawiają, że zmuszam się do otworzenia swoich zmęczonych oczu. Nie jest to łatwe, ale znajduję w sobie tyle siły, aby tego dokonać. Delikatnie uchylam powieki, a do ust  łapczywie nabieram powietrza. Ostre pieczenie w gardle oraz problemy z oddychaniem, to pierwsze co czuję po ocknęciu się. Kiedy udaje mi się otworzyć oczy uważnie rozglądam się dookoła. Nie mam pojęcia gdzie jestem. Moje serce bije jeszcze szybciej niż dotychczas. Czuję strach, lęk przed tym co takiego miało tutaj miejsce. W mojej głowie pojawiają się najgorsze scenariusze. Nienawidzę niewiedzy, sprawia ona, że czuję się bezbronna w obliczu zagrożenia.

Orientuję się, że znajduję się na stałym lądzie. Leżę na piasku, niedaleko wody, a moje ubranie jest całkowicie przemoczone. To wyjaśnia dlaczego jest mi aż tak zimno. Dźwigam się na łokciach, aby móc lepiej zorientować się gdzie jestem. Próbuję przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. No, tak. Pamiętam. Wypadłam z motorówki... Tylko co ja tutaj robię...

Nagle do moich uszu dochodzi dźwięk, jakby czyiś kroków. Momentalnie umysł przechodzi fala trzeźwości, a ciało staje się sztywne. Napięte mięśnie powodują nieprzyjemny ból, lecz nie to w tym momencie jest ważne. Całe szczęście, że nie zrobiło się już ciemno. Doskonale mogę zobaczyć nadchodzącą osobę. Mając wrażenie, że właśnie idzie do mnie seryjny morderca lub jakaś inna  niebezpieczna osoba, nie biorą w ogóle pod uwagę, że może to być zwyczajny przechodzień. A już tym bardziej jestem mocno zaskoczona, kiedy moim oczom ukazują się dwie, dobrze mi znane, postacie.

— Obudziłaś się! — Pierwszy podchodzi do mnie Rayan. Obaj wyglądają na mocno zmartwionych moim stanem. Czuję dużą ulgę, widząc ich, a nie kogoś, kogo mój umysł sobie wyobrażał. Teraz mogę spokojnie odsapnąć.

— Gdzie my jesteśmy? — Zadaję pytanie, ale mój głos brzmi bardziej jak skrzeczenie. Niby nałykałam się wody, a jednak moje gardło jest suche. Marszczę brwi na dźwięk mojego głosu.

— Spokojnie, to bezludna wyspa — mówi znajomy. Co dziwne, nie dostrzegam ani krzty żartu.

Zmuszam swoje zmęczone ciało, które jest mocno poniewierane, aby usiąść. W tym momencie podchodzi do mnie Lucas, a w jego dłoni spoczywa butelka piwa.

— Ty tak poważnie? — Gestem dłoni wskazuje na szkło, które trzyma w ręce.

— Masz wyschnięte gardło. Pomoże ci. — Podaje mi przedmiot. Jednak jak waham się przed jego przyjęciem. Z drugiej strony naprawdę bardzo chce mi się pić, a raczej nie posiada nikt z nas nic innego. Inaczej mówiąc, nie mam wyjścia.

Dopiero teraz zauważyłam, że mężczyźni przenieśli sporą stertę drewna.

— Będziecie rozpalać ognisko?

— Dokładnie. — Rayan zabiera się za układanie patyków. Uśmiecham się na ten pomysł, ponieważ bardzo mi zimno. Robi się powoli szarówka, a co za tym idzie, powietrze jest coraz bardziej chłodne. Pocieram zmarznięte dłonie, chuchając na nie.

Faceci biorą się do pracy, a ja czekam na rezultat ich działań. Może i brzmię, jak rozwydrzona gówniara, chociaż w mojej obecnej sytuacji, to dość zrozumiałe. Nie czuję się na siłach, aby chociażby wstać z tego wilgotnego piachu. W głowie mi się kręci, a w dodatku niesmaczne uczucie mdłości zagościła w moim organizmie.

Kiedy udaje im się rozpalić ognisko, wołają mnie, abym podeszła bliżej. Jednak ja odmawiam. dobrze mi tutaj, tym bardziej, że i tu czuję buchające ciepło.

— Jesteś cała przemoczona — odzywa się zaalarmowany Lucas. Podchodzi do mnie, a ja nie wiem co mam powiedzieć. Ma rację, jestem mokra. Ale również nie czuję się na siłach, aby wstać. Nałykałam się  obrzydliwej wody, która teraz nieprzyjemnie mi się odbija, powodując że mam ochotę wszystko zwrócić co jadłam w ostatnim czasie. Przymykam zmęczone oczy, chcąc zrelaksować się.

Niechciana rzeczywistośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz