Rozdział 41

212 19 1
                                    

— Czemu wyprowadziłeś się stąd? — Odkąd wyszliśmy z lasu nasza rozmowa cudownie się klei, powodując tym samym miłą atmosferę.

— Interesy. — Odwraca wzrok w inną stronę ode mnie, jakby unikając mojego spojrzenia. jednakże nie czuję się urażona z tego powodu, a jedynie zastanawiam mnie jego nagłe zachowanie.

Z zamyślenia wyrywa mnie mocne uderzenie w ramie, które powoduje moje zachwianie. Gwałtownie odwracam się kierunku, z którego dochodzą głośne rozmowy, a nawet krzyki. Dostrzegam grupkę młodych ludzi, udających się w  tę samą stronę, co my. Głośne śpiewy można usłyszeć naprawdę dobrze. Nic dziwnego, jest wieczór i w dodatku weekend. Lucas ponownie chwyta mnie za dłoń, ukradkiem na mnie zerkając.

Idąc dalej zaczynam słyszeć rozbrzmiewającą muzykę. Nie mam pojęcia skąd ona dochodzi, dopóki nie zauważam pewnej kobiety. Stoi ona na samym środku dużego placu, jest w idealnym miejscu, aby dostrzegła ją spora ilość przechodzących ludzi. W jej rękach spoczywa gitara klasyczna, a przed nią zgromadzona jest już nie mała widownia. Świadczy to o tym, że ludzi interesuje to, co przedstawia. Prezentuje swój talent muzyczny, jak i wokalny. Podchodzimy bliżej tak, jak zresztą inni. Chcę usłyszeć lepiej jej głos, bo z daleka to nie to samo.

— Hay miedo en mis lágrimas saladas. Miedo, que es un remanente de nuestros momentos compartidos. Felices y maravillosos días. Días llenos de amor...* — Głos wydobywa się z jej ust, a wokół niej nastaje cisza. Każdy jest zafascynowany jej śpiewem.

— Ciekawy o czym śpiewa — mruczę pod nosem. Lucas również obserwuje kobietę, robi to z ogromnym skupieniem.

— O smutku... Nie jest to wesoła piosenka.  — Spoglądam na niego zaciekawiona.

— Umiesz hiszpański?

— Mieszkałem tu w końcu! — Śmieje się Lucas, tym razem przenosząc na mnie swój wzrok. No, nie powiem. Zaskoczył mnie, nie spodziewałam się, że cokolwiek jeszcze pamięta.  Spoglądam na twarz kobiety. Wyraża ona wiele emocji, ale przede wszystkim jest ona skupiona. Widać, że to co wypowiada jest szczere, od serca. Nie jest to młoda osoba, więc swój bagaż życiowy ma spory, a przynajmniej tak podejrzewam. Niektórzy młodzi ludzie mają wiele za sobą...

Po skończonym występie zauważam jak wiele osób rzuca, w jej ciemny kapelusz, monety. Jednak po daniu darowizny od razu odchodzą, dzięki temu plac zostaje opustoszały. Sama także wyciągam swój portfel i wyjmuję papierowy banknot.

— Świetny występ. — Podaję kobiecie pieniądze prosto do ręki. Nie chcę, aby wiatr je porwał. Jest ona zaskoczona moim gestem.

— Dziękuję — mówi uprzejmie, lecz bankomat bierze niepewnie. W jej ruchach dostrzegam drganie, zapewne z zimna. Momentalnie się ochładza, w końcu nastaje noc. Jest już grubo po dwudziestej drugiej. Natomiast osoba przede mną ubrana jest  w stary, porwany płaszcz. Na stopach zaś posiada kozaki, ozdobione licznymi latami.

— Zimno jest, lepiej idź do domu — mówię, ukradkiem zerkając na Lucasa. Czeka samotnie na ławce w oddali. Zaraz po występie poszedł usiąść i do tej pory jedynie mnie wygląda.

— Jeszcze jeden występ mam zaplanowany... — zaczyna nieskładnie.

— Jest za zimno już — protestuję natychmiastowo, ponieważ szkoda mi jej. Nie zasługuje na takie życie. Jednak wiem, że nie jestem w stanie wiele zrobić, jej losu nie odmienię. Ale mogę pomóc w pewnym stopniu. Ponownie sięgam do portfela i wyjmuję, tym razem, większy nominał.   —  Proszę, ale obiecaj mi, że znajdziesz się teraz w ciepłym miejscu. — Podaję kobiecie banknot i odchodzę o krok. Wiatr zawiewa z dużą siłą prosto w moje zmęczone oczy. Pocieram je natychmiast, aby nie zaczęły łzawić.

Niechciana rzeczywistośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz