4

818 28 4
                                        

- Lucyfer! - Krzyknęłam za sfinksem. Nie cierpiałam zostawiać go samego na spacerach. Miałam wrażenie, że gdy tylko spuszczę z niego wzrok, ten ucieknie do większej części miasta i nie wróci. Choć posiadał imię, którego nie lubiłam, to byłam do niego przywiązana. Zdziwiło mnie, gdy ten zamiast wskoczyć na polane, udał się pod pewne drzewo. Mianowicie wielki i potężny dąb z wyrytą dziurą. Wyglądał jakby mieszkały w nim lisy, jednak wiedziałam, że od lat tutaj nie przychodzą. Lucyfer zakradł się do małego mieszkanka i zaczął miauczeć. Zakradłam się za nim, by sprawdzić co on wyprawia. Dźwięków było coraz więcej.
- Co się dzieje? - Wyszeptałam sama do siebie. Uklękłam na czworakach i spojrzałam w głąb. - Nie do wiary! - Na chłodnej ziemi siedziały trzy, małe kotki. Dwa miały szarą, gęsto sierść, a jeden nie miał jej w ogóle. Zauważyłam jak marzł. Obok niego siedział dumny Lucyfer, który ogrzewał go swoim ciałem. - Kuba! Kuba!
Starszy brat biegał dookoła po ogromnej polanie. Latem wyglądała cudownie, a do niego było blisko. W niektórych miejscach dostrzegłam czerwone maki odbijające światło dzienne. Kontrastowały z żółtymi tulipanami. Nie wiem skąd się tu wzięły.
- Czego? - Przystanął obok mnie spocony i zdyszany. Kręcone włosy opadały na jego czoło bezwładnie, lekko hulając się na wietrze. Uroku nie można było mu zaprzeczyć. Pewnie odziedziczył najlepsze geny.
- Zobacz. - Wskazałam na wnękę, gdzie dalej leżały cztery koty. Uchylił się, a po pewnym czasie dostał maślanych oczu. Uwielbiał bawić się ze zwierzętami, ale przez to, że ma dużo spraw na głowie, rzadko się nimi zajmuje.
- O Boże, jakie to piękne! Cip cip! - Zaczął nawoływać kociątka. Wszyscy, łącznie ze drzewami patrzyliśmy na niego jak na idiotę. Nie wiem jak drzewa mogą patrzeć.
- Czyba kici kici... - Zacytowałam patrząc w jego stronę.
- Jestem starszym bratem! Wiem lepiej. - Dalej nawoływał koty, aż nagle kichnął.
- Oho... - Mruknęłam. - Chyba uczulenie na sierść daje we znaki.
- To przez te pyłki. - Kuba był alergikiem. Nie wiem na co uczulony nie był. Miałam wrażenie, że posiadał uczulenie także na mnie. W okresie wiosenno-letnim brał silne leki, a do tego wieczorne inhalacje, które słyszałam za ścianą. W tych momentach miałam ochotę wyrzucić mu ten sprzęt przez okno.
- Ta... Jasne. - Wywróciłam oczami i znów skupiłam uwagę na kotki. - Co z nimi zrobimy?
- Weźmiemy do domu. - Już sięgał po nie, gdy ja zatrzymałam jego dłoń. - No co?
- Mama. - Powiedziałam rzeczowym tonem. Dalej odczuwałam pewien żal do niej, przez co nie chciałam ani jej widzieć, ani słyszeć. - Ona nam nie pozwoli trzymać w domu tych wszystkich kotów.
- Babcia. - Przedrzeźniał mój ton głosu. Miałam ochotę dać mu w głowę. - Ona na pewno się zgodzi.
- Nie możemy ryzykować. - Usiadłam po turecku na trawie. Siedzieliśmy pod cieniem liści, a wokoło nas rosły malutkie stokrotki. Dlatego też podłoże pod nim, było zimne. Nie było to przyjemne.
- Teraz jest to dom babci. - Przekonywał mnie. W ręce wepchnął mi dwa owłosione, siwe kociątka, które zaczynały miauczeć przeraźliwie. - Przyzwyczają się.
- Gdzie ich matka? - Zapytałam patrząc jak Kuba chwyta Lucyfera oraz jego malutką kopie. Nie mogłam ukryć swojego podekscytowania. Naprawdę lubiliśmy zwierzęta, a kolejne w domu były dla nas jak miód.
- Spytaj się ojca. - Podniósł wyżej Lucyfera i spojrzał na jego duże, błękitne oczy. - No dalej, gdzie jest suczka z którą się bzykałeś.
- Przestań. - Wykrzywiłam twarz w niesmaku. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Obrzydzało mnie to. Postanowiłam zadać kolejne pytanie, gdy byliśmy już w drodze do domu. - Jesteś pewny, że to dobry pomysł z tą twoją alergią?
- Musisz być taka upierdliwa? - Rozszerzył nozdrza w niesmaku. Zaczęłam go irytować, co mnie nie wzruszało. Często to robiłam. - Biorę leki, mam inhalacje. Widzisz, że gdy biegam nic mi nie jest!
- Ale koty to nie bieganie. - Sprostowałam, wchodząc na werandę domu.
- Poradzę sobie. Będą spały u babci jak Lucyfer. - Strzepał brud z butów. Naszą uwagę przykuł nowy BMW mamy. Był zbyt potężny jak na jej osobę. Miał miedziany, połyskujący lakier. Do tego wielkie reflektory oraz zderzak. Kojarzył mi się z autami wyczynowymi. Koła także wyglądały jakby mogły rozgnieść kamień w proch. Duży, niebieski znaczek marki błyszczał na przodzie auta. Szyby były przyciemniane.
- O cie mamuniu. - Szepnął Kuba z wrażeniem. - Czemu ja muszę jeździć starym Pikapem!? - Ja nic nie mówiłam. Rodzice mieli tyle kasy, że spokojnie mogliśmy by wyprowadzić się z tego domu, do pięknego apartamentowca. Ale czemu tego nie chcieli? Ze względu na babcie?
- Widziałam to auto dzień temu. - Powiedziałam trochę ponuro. Nacisnęłam klamkę i weszliśmy do środka holu. Płaszcz mamy właśnie czekał na wyjście. Głowa zaczęła boleć mnie od perfum oraz stresu. Jak my jej to wszystko wytłumaczymy?
- Kuba. - Szepnęłam w jego stronę. - Musimy je szybko odłożyć do pokoju babci. - Ten nagle kichnął wprost na koty. Mruknęły i skupiły się w rękach. - Świetnie, wiedziałam, że to zły pomysł.
- Chodź. - Podciągnął nosem i zesztywniał, słysząc jak mama schodzi po schodach. - Do salonu!
Podnosił stopy z ziemi tak, jakby podłoga w naszym domu paliła. Wskoczył na dyniową kanapę i za nią, położył koty. Moje także wziął i tam ułożył.
- Teraz cicho! - Zagroził im. Mama właśnie weszła do salonu. Nie mam pojęcia po co.
- Widzieliście mój biały stanik? - Spytała rozglądając się. Kuba zmarszczył nos oraz brwi. Nie lubił spraw typowo damskich. Nie chciał nawet słyszeć o miesiące, co było normą, gdy w domu mieszkają dwie kobiety. Babcie nie biorę już pod uwagę.
- Nie... - Wbiłam wzrok w brata. Miałam nadzieję, że coś zrobi i ta kobieta pójdzie zanim znajdzie schowane koty za kanapą. Oboje byliśmy przerażeni.
- Wiem! - Krzyknął Kuba podchodząc do mamy i obracając ją ku drzwiom. - Na pewno zostawiłaś go na werandzie na sznurku do prania.
- A może... - Zamyśliła się. - Dziękuje skarbie.
- Nie ma za co. - Uśmiechnął się nerwowo, błagając w myślach by już wyszła. Zrobiła to w mgnieniu oka. - Szybko! Biegnij z nimi do góry!
- Nie dam rady ich wnieść wszystkich! - Powiedziałam, próbując jakoś je podnieść. Na szczęście zasnęły, prócz Lucyfera, który na co dzień był mało ruchliwy.
- Daj, pomogę ci. - Zaczął mi pomagać, aż nagle drgnęliśmy pod krzykiem mamy:
- Kuba! Nie ma go tam!
- Cholera. - Szepnął sam do siebie.

Nowy Korepetytor _4Dreamers_Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz