55

276 10 0
                                    

Wraz z Rose poszłyśmy do sali głównej aby być na bieżąco. Usiadłyśmy na wolnych krzesłach i przypatrywałyśmy się wszystkim ludziom.

- Zabiłaś Khalil'a. - rzekła nagle Rose.

- Uderzył cię. - powiedziałam na swoją obronę.

- Nie możesz wszystkiego załatwiać pistoletem. - zmarszczyła brwi patrząc się na mnie.

- Akurat tak się składa, że mogę. - uśmiechnęłam się do niej.

Nic już nie powiedziała. Westchnęłam. Zbliżała się szesnasta trzydzieści, więc z niecierpliwością zaczęłam wpatrywać się w ekran. Harry również już przed nim stanął gotowy ujrzeć śmierć swoich ludzi. Miałam szczerą nadzieję - podobnie jak blondynka, że nas wypuści.

- Witam ponownie. - tym razem ujrzałam Barnes'a. - Zmieniłeś zdanie?

- Gdzie Taylor? - spytał nigdzie go nie widząc.

- Stracił dużo krwi biedaczek. - wydął dolną wargę. - Za godzinkę się spotkacie i już go kolejka nie ominie. - uśmiechnął się i skierował pistolet w stronę jednego z nich.

Usłyszałam strzał i śmiech Bucky'ego. Palnął tylko do zobaczenia za godzinę i rozłączył się. Rose była nieco przerażona, więc otuliłam ją ramieniem. Stukała ona paznokciem w swój gips na ręce.

- Co chcesz zrobić? - spytał jakiś mężczyzna bruneta.

Harry popatrzył się na mnie z pustym wyrazem. Przełknęłam nerwowo ślinę i odwróciłam wzrok. Niestety nie usłyszałam odpowiedzi.

- Wszystko się ułoży. - rzekłam do przyjaciółki, jednak sama chciałam w to uwierzyć.

- Przyszła teraz pora na ukochanego Taylor'a. - usłyszałam głos Luke'a.

Wybiła godzina siedemnasta trzydzieści. Zamarłam, gdy ujrzałam twarz szatyna. Był on spokojny i jakby cieszył się, że za chwilę zabije chłopaka swojego wroga. Ścisnęłam dłoń Rose i z napięciem wpatrywałam się w monitor. Skierował on spluwę w stronę Lautner'a.

- Czekaj, nie zapytasz się czy zmieniłem zdanie? - spytał Harry zaciskając dłonie na materiale od swoich spodni.

- Zapytam jak go zabiję. - uśmiechnął się.

- Dobra. - wybełkotał brunet. - Wypuszczę je, ale nic mu...im nie rób. - powiedział.

Wypuściłam ze świstem powietrze. Rose również odetchnęła z ulgą i z uśmiechami na twarzach przytuliłyśmy się.

- Będziemy za godzinę. - skomentował Luke i rozłączył się.

Nieco się zdziwiłam, bo dojazd tu zajmuje około pięć godzin w Nowego Jorku, ale wzruszyłam na to ramionami. Harry podszedł do nas z krzywym wyrazem twarzy. Stanęłam przed Rose na wszelki wypadek. Zatrzymał się centralnie przed moją twarzą i zmarszczył brwi. Chwycił mnie potem za włosy i rzucił o ziemię. Brak sił w tym momencie dał o sobie znać. Poczułam ogromny ból w nodze przez co jęknęłam. Popatrzyłam na blondynkę, która na szczęście stała w miejscu i nic się jej nie stało. Po chwili Harry zaczął mnie kopać po brzuchu krzycząc przy tym. Łzy zaczęły się lać po moich policzkach. Czułam, że za chwilę odpłynę, lecz tak się nie stało. Oparłam się na dłoniach i wstałam na nogi podtrzymując się krzeseł i parapetu. Mężczyzna popatrzył się na mnie z mordem w oczach.

- Gdybyś nie była kobietą, dostałabyś o wiele mocniej. - syknął i odszedł.

- Najlepsze urodziny na świecie. - prychnęłam siadając ostrożnie obok przyjaciółki.

- Matko, zapomniałam ci przez to wszystko złożyć życzeń. - zmarszczyła brwi. - Od miesięcy szykowałam się na twoją osiemnastkę. Chciałam, żebyś miała niezapomniane urodziny z tymi, którymi kochasz.

- Uwierz, że nigdy ich nie zapomnę. - zaśmiałam się pusto.

Po trzydziestu minutach ból ustał i mogłam już chodzić. Ludzie Harry'ego jakby uciekli, bo nikogo tutaj nie było, prócz mnie, Rose, bruneta i dwóch innych mężczyzn. Byli oni ubrani na czarno i uzbrojeni po zęby. Gdy skończyli się przygotowywać, zawiązali nam oczy i prowadzili w nieznanym kierunku. Na szczęście cały czas trzymałam się z blondynką za rękę. Ściągnęli nam opaski dopiero wtedy, gdy znalazłyśmy się na parkingu. Zorientowałam się, że musi tu gdzieś być wyjazd z ich podziemnego parkingu. Zaczęłam się rozglądać po okolicy i ujrzałam duże drzwi, które były połączone z budynkiem, w którym byłyśmy przytrzymywane.

- Módlcie się, żeby mnie nie oszukali. - syknął młody Harmon w naszą stronę.

Po chwili usłyszałam dźwięk silników. Przed nami stanęły dwa sportowe auta i jeden samochód dostawczy. Wysiadł z niego Richard, a z pozostałych Barnes i Smith. Serce mi się na moment zatrzymało. Byłyśmy już tak blisko. Dzielił nas jedynie krok od wolności.

- Najpierw dajcie mi moich ludzi. - krzyknął brunet patrząc na związanych zakładników.

- To nie ty stawiasz warunki. - zaśmiał się jego brat.

Harry popatrzył się na mnie i popchnął delikatnie Rose. Skinął jej głową, aby szła. Mnie nadal trzymał i wiedziałam, że nie prędko mnie puści. Blondynka podeszła do Luke'a. Powiedział jej coś na ucho i po chwili siedziała już w samochodzie Barnes'a. Uśmiechnęłam się, gdy odjechali.

Była bezpieczna.

- Teraz wasza kolej. - syknął mój zadowolony oprawca.

Richard wraz z jego ludźmi podszedł do nas. Wypuścił wszystkich, jednak nadal trzymał Taylor'a. Przygryzłam wargę. Chyba nie będzie zbyt wesoło. Harry popchnął mnie niespodziewanie, przez co prawie upadłam, ale złapałam się jego torsu. Od razu poczułam broń pod palcami. Nie tracąc czasu wyciągnęłam ją jednym zwinnym ruchem i spluwę skierowałam w jego stronę. Gdy ujrzałam, że jego koledzy chcą do mnie strzelić, od razu ich zabiłam. Rich cofnął się wraz z Lautner'em do Luke'a.

- Jesteś sam. - uśmiechnęłam się.

- Tak ci się tylko wydaje. - szepnął.

Usłyszałam mnóstwo strzałów. Nie zorientowałam się kiedy brunet zdołał skulić się w kłębek na ziemi. Jego ludzie byli na dachach. Wiedziałam, że nie ma co do nich strzelać, bo z tej broni ich nie załatwię.

Czas nagle jakby zwolnił. Miałam okazję zabić raz na zawsze Harry'ego i pomścić moją mamę oraz brata. Mogłam też uciec do Luke'a i spokojnie z nimi odjechać. Słyszałam jak moje serce coraz szybciej wali w mojej piersi. Patrzyłam się na wszystko wokół.

Wybrałam dwie opcje.

Strzeliłam brunetowi w głowę. Miałam pewność, że nie żyje. Wokół jego czaszki szybko pojawiła się duża plama krwi.

- Morgan! - usłyszałam słodki, melodyjny głos.

Luke sprowadził mnie na ziemię. Zaczęłam biec w jego stronę. Kule spadały obok mnie, a ja nie miałam już siły. Popatrzyłam na szatyna ze smutkiem w oczach. On jakby wiedział, co chcę zrobić i zaczął do mnie biec. Machałam rękami, aby tego nie robił, ale oczywiście mnie nie posłuchał.

Usłyszałam dźwięk pistoletu maszynowego. Kule już obok mnie nie latały. Upadłam na ziemię z wyczerpania.

Future, not past.    ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz