,,Żyje?''

12.6K 533 87
                                    

Luke

Nie mogłem otworzyć oczu. Nie czułem bólu, jednak czułem się dziwnie. Nie wiem skąd ale słyszałem głos Victorii. Wołała mnie. Próbowałem jej odpowiedzieć, ale nie mogłem wydać z siebie nawet jednego cichutkiego dźwięku. 

W środku czułem coś dziwnego. Nie wiem dlaczego, ale wiedziałem, że będzie dobrze. Może nie jakoś idealnie, ale byłem spokojny. 

Nie wiem co się działo, ale widziałem Victorie. Chciałem do niej pobiec, jednak nie mogłem ruszyć się z miejsca. Nagle z Vici wydobyły się trzy światełka i zatrzymały się obok niej. Nie wiedziałem o co chodzi. Co to za światła? Czemu wyszły z Vici? Czy to możliwe, że to są... Nie. To niemożliwe. 

Nagle światła zaczęły powoli odsuwać się od dziewczyny. Leciały w moją stronę. Zakręciły się dookoła mnie i odleciały gdzieś w górę. Zniknęły mi z oczu gdzieś daleko. 

Spojrzałem w stronę, gdzie była jeszcze przed chwilą moja ukochana, jednak jej też już nie widziałem. Po chwili poczułem, jak grunt pod nogami mi się rozpływa. Spadałem w dół, coraz szybciej i szybciej. Widziałem zbliżającą się ziemie, a raczej to ja się zbliżałem do niej. Zamknąłem oczy w chwili, gdy powinno nadejść uderzenie, jednak nic nie poczułem. Kiedy otworzyłem oczy leżałem już na ziemi.

Znajdowałem się na polanie, jednak nie było tu nikogo. Rozglądałem się dokładnie, nikogo nie mogłem dostrzec. 

- Halo! - krzyknąłem, biegnąc w stronę, gdzie wcześniej widziałem moją ukochaną. Nagle poczułem jakby ścianę przed sobą. Jednak nic nie stało mi na drodze. Wyciągnąłem rękę i poczułem płaską powierzchnie. Niewidzialna ściana? 

Gdy znów spojrzałem przed siebie zobaczyłem Victorie. Wyglądała na zmęczoną, wcale się nie dziwie. Chciałbym ją zabrać stąd do domu, schować przed tym całym złem i.. i przeprosić za to, że jestem takim idiotą. 

- Twój kochaś nie żyje? Jak mi przykro. - usłyszałem ironiczny głos Victora. Moje pieści automatycznie się zacisnęły. Zacząłem uderzać w ścianę z całych sił, jednak nic to nie dawało. Nawet żaden dźwięk się nie wydobył. 

Chciałem krzyknąć ale z mojego gardła nie wyszło żadne słowo. Byłem bezsilny. Mogłem tylko patrzeć i trzymać kciuki za mojego aniołka. Łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu. 

- Jesteś okrutny. Jak mogłeś to zrobić?! Miałeś walczyć ze mną, a nie z nimi! - wykrzyknęła przez łzy Vici. 

- Ojejku, jest mi naprawdę przykro. - zaśmiał się. - Miałaś być sama! Zginęli przez ciebie! A teraz ty zginiesz i dołączysz do nich! - niespodziewanie wyrwał wielki głaz i rzucił w stronę dziewczyny. 

Zacząłem znów uderzać w ścianę i krzyczeć z całych sił. Chciałem ją obronić! Ona nie może zginąć! Nie może! 

Moje dłonie zaczęły krwawić pod wpływem silnych uderzeń, jednak nie poddawałem się.

Nagle dziewczyna podniosła ręce, a przed nią stanęła ogromna kamienna ściana, która zatrzymała głaz. 

Po krótkiej chwili ściana opadła, a Vici pstryknęła palcami. W tamtej chwili w jej dłoniach pojawił się ogień. Uniosła ręce przed twarz, a płomień niespodziewanie urósł  do ogromnych rozmiarów. Wykonała ruch, jakby czymś rzucała, a kula ognia poleciała w stronę chłopaka. Victor odskoczył w bok unikając ognia. 

- Bardzo ich kochałaś prawda? - zaśmiał się. - Więc upewnijmy się, że na pewno się nie obudzą. - nagle wokół mojego i Tay'a ciała zaczął się tworzyć ognisty pierścień. Miejsce, w którym leżały nasz ciała uniosły się, a ogień zaczął się zbliżać. 

- Ogrzeję ich, bo troszkę chłodno się zrobiło. - cały czas się śmiał zmniejszając odległość ognia od nas. 

Fala wody stworzona przez dziewczynę zaczęła gasić ogień jednak była ona zbyt słaba. 

- Nie! - dziewczyna upadła na kolana. Chciałem pobiec do niej, przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Jednak kurwa nie mogłem. Byłem bez silny wobec niewidzialnej ściany. 

Wokół Victorii nagle zaczęły mrugać trzy światełka. Okrążyły ją tworząc trójkąt. Świeciły coraz mocniej. W końcu weszły w dziewczynę. Z jej ust oraz oczu wydobywało się jasne światło. Uniosła się. 

Nagle z miejsca, w którym znajduje się serce wyleciał ogromny promień światła, który zmierzał w stronę Victora. Wiedziałem jego przerażenie w oczach. Nie wiedział co się dzieje. Gdy promień dosięgnął go, jego ciało zaczęło się zwęglać. Nie paliło się. Przynajmniej z zewnątrz, bo z jego ust wydobywały się płomienie. Przeraźliwie krzyczał, jednak nie było mi go szkoda. 

Gdy jego ciało było już w całości pokryte czarnym węglem promień powoli znikał, a ciało Victorii opadało na ziemię. 

Gdy promień już całkowicie zniknął ciało mężczyzny rozkruszyło w drobny pyłek. Cały pyłek poleciał wraz z większym podmuchem wiatru. 

- Victoria! - krzyknąłem, a dziewczyna spojrzała w moją stronę. Zrobiłem krok do przodu i nie poczułem żadnej ściany. Natychmiast rzuciłem się biegiem w stronę dziewczyny. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Widziałem, że zaczyna upadać na ziemie. Chciałem zdążyć ją złapać. Udało mi się to zrobić w ostatniej chwili. 

- Victoria, kochanie. Otwórz oczka. Proszę, obudź się. Już jestem przy tobie. Przepraszam cię za wszystko. Jestem idiotą. Zrobię wszystko, tylko się obudź. 

- Co z nią? - nagle znikąd obok mnie pojawił się Tay. 

- Nie wiem. Nie budzi się. - byłem cały roztrzęsiony. Nie wiedziałem co mam zrobić. 

- Bierzemy ją do Michael'a. Może on coś pomoże. - wziąłem ją na ręcę i ruszyliśmy jak najszybciej w stronę domu mojego przyjaciela. 

- Weź ją na chwilę, a ja ostrzegę chłopaków. - przekazałem w biegu dziewczynę Taylor'owi, a sam wziąłem telefon i zadzwoniłem pod odpowiedni numer. Po trzydziestu minutach byliśmy już na miejscu. 

- Odzyskała przytomność chociaż na chwilę? - zapytał od razu Michael gdy nas zobaczył. 

- Nie, całą drogę była nieprzytomna. - położyliśmy ją w specjalnym pokoju. Michael już przygotował wszystkie potrzebne mu urządzenia. 

- Wyjdźcie. Gdy będę coś wiedział przyjdę po was. - powiedział przyklejając jej różne rzeczy do ciała. 

- Może ci jakoś pomóc? - zapytałem z nadzieją, że będę mógł zostać przy niej. 

- Luke, uwierz mi sam poradzę sobie lepiej i szybciej. Wiem, że chcesz być teraz przy niej, ale najlepiej jej i mi pomożesz gdy pójdziesz na górę. Zawołam cię, będziesz wiedział wszystko jako pierwszy. - poklepał mnie po ramieniu. Tay otworzył drzwi i popchnął mnie lekko w ich stronę, dając mi znak, że wychodzimy. 

Wyszedłem na górę wściekły. Nie miałem pretensji do Michael'a. On robił wszystko najlepiej jak potrafi. Miałem pretensje do siebie, że byłem takim idiotą! 

- Kurwa! - wykrzyknąłem ciągnąc się za włosy. 

- Luke, uspokój się. Michael ją uratuje. - odezwał się Calum. 

- Kurwa, nie powinno być tej sytuacji! Ona nie powinna znaleźć się w takim stanie! Gdybym tylko nie był takim idiotą! Mogłem dać jej to wszystko wytłumaczyć! Ale nie! Ja jak zwykle wszystko wiedziałem lepiej! - wyszedłem z domu trzaskając drzwiami. Podszedłem do pierwszego lepszego drzewa w ogrodzie i uderzyłem je z całej siły. Robiłem to coraz mocniej, aż w końcu przewróciło się. 

Nie wiem ile tak łaziłem, demolując ogród. Wiem, że dla mnie trwało to nieskończoność. 

- Luke, Michael wyszedł. - zawołał mnie Ash. 

Wbiegłem do domu taranując go. 

- Żyje? 


***********

Przepraszam was za to wszystko :/ 

Adoptowana // L.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz