,,Nie wiem kiedy się obudzi.''

12.8K 505 255
                                    

- Żyje? - zapytałem wpadając prawie w chłopaka.

- Tak, żyje. - westchnąłem z wielką ulgą. - Jednak są małe problemy. - podrapał się po karku ze zdenerwowania. 

- No mów! - myślałem, że go zaraz rozszarpię. 

 - Pierwszy problem jest taki, że nie wiem kiedy i czy w ogóle się obudzi. - wpatrywałem się w niego zaskoczony, nie wiedząc co mam powiedzieć. 

- Jak to może się nie obudzić?! Żartujesz sobie? - zapytałem z ogromną nadzieją, że to pozbawiony sensu żart. 

- Nie, Luke. Ogólnie Victoria jest w dobrym stanie. Trochę siniaków, zadrapań i tyle. Być może to spowodowane jest silnymi przeżyciami. Podłączyłem ją pod kroplówki, podciągnę trochę jej zdrowie, ale z psychiką nic nie zdziałam. 

- Mówiłeś, że są problemy. Więc coś jeszcze? - usiadłem na kanapie łapiąc się za głowę. Nie wiedziałem czego mam się spodziewać. 

- Tak, Victoria urodziła dzieci. - spojrzałem na niego zszokowany. 

- Dzieci? Jest ich kilka? Wszystko z nimi dobrze? Przecież to za wcześnie! - Michael podszedł do mnie i złapał mnie za ramiona. Spojrzałem na niego. 

- Przykro mi. Urodziły się martwe. Nie miały szans na przeżycie. Dwóch chłopców i jedna dziewczynka. - wpatrywałem się w niego przez jakiś czas. Słyszałem co do mnie mówił, jednak jednocześnie nie docierały do mnie jego słowa. Trojaczki. Nie żyją moje dzieci. Dwóch chłopców i dziewczynka. 

- Kurwa! To nie prawda! - odepchnąłem go i pobiegłem wściekły na dół do Victorii. Spojrzałem na łóżko, w którym leżała. Była strasznie blada. Na jej klatce piersiowej leżały trzy maleńkie istotki zawinięte o kocyki. Były malutkie. Nie do końca wykształcone. Cała trójka zmieściłaby mi się na dłoni. 

- Nie mają ukształtowanych wszystkich organów. Urodziły się za małe. Nic nie mogłem poradzić, przepraszam. - usłyszałem głos mojego przyjaciela zaraz za mną. 

- To nie twoja wina. To wszystko przeze mnie. Gdybym nie wyszedł wtedy z domu może to wszystko nie miałoby teraz miejsca. Victoria siedziałaby teraz cała i zdrowa, głaszcząc się po brzuchu i myśląc nad imionami. - łzy napływały do moich oczu. Jak ja mogłem być tak głupi. 

- Nic nie poradzisz na to. To już się stało. Teraz należy walczyć o Victorię. Jej życie teraz jest najważniejsze. - spojrzałem w jego stronę. - Musisz wymyślić imiona. - wróciłem wzrokiem do małych istot. 

- Chciałbym to zrobić z Victorią. - westchnąłem. 

- Nie wiem kiedy się obudzi. 

- Wiem. Daj mi trochę czasu. - odwróciłem się i wyszedłem na dwór. Chłopcy patrzyli na mnie ze smutkiem jednak żaden z nich się nie odezwał i byłem za to wdzięczny. Żadne słowa tu nie pomogą. Nie przywrócą im życia, nie sprawią, że Victoria się obudzi. 

Pogoda chyba wczuła się w mój nastrój, bo zaczęło padać. Usiadłem na ławce za domem. przyglądałem się okolicy. Wszystko stało się dla mnie ponure, smutne. Straciło sens. 

Moje życie traci sens. Po co mi wieczność, skoro jedyna osoba, którą pokochałem nie wiadomo czy się obudzi. Jedyna szansa na stworzenie rodziny przeminęła i już nie wróci. Jestem bezsilny. Nie wiem jak mam jej pomóc. Mam do niej mówić? Nawet nie wiem czy mnie słyszy. Nie wiem czy cokolwiek czuje. Może jej umysł już umarł, tylko ciało żyje? 

Gdybym tylko został wtedy w domu, wysłuchał jej. Ile bym dał żeby cofnąć czas i móc naprawić ten cały burdel. Miałem ją chronić od zła tego świata, a sam wpakowałem ją w takie gówno. Gdybym był na jej miejscu nie wybaczyłbym. Wcale się nie zdziwię jak ona też by ta zrobiła. Pozwoliłbym jej odejść, jednak zawsze byłbym obok. Tym razem chroniłbym ją za każdą cenę. 

Podniosłem się i poszedłem w stronę lasu. Przechodziłem między drzewami nie zwracając uwagi na to, że gałęzie robią niewielkich rozmiarów otarcia na moim ciele. 

Chodziłem po lesie kilka godzin rozmyślając nad tym jakim jestem idiotą. 

Wróciłem do chłopaków. Razem z Taylor'em zabraliśmy dzieci do mojego domu. W ogrodzie wykopaliśmy trzy malutkie groby. Pochowaliśmy tam moje dzieci. Postawiliśmy trzy małe drewniane krzyże. Na każdym z nich było napisane imię. Aron. Mike. Lucy. 

Gdy tylko trochę się pozbieram zamienię drewniane krzyże na najpiękniejsze nagrobki. Tyle na razie musi wystarczyć. Przy każdym krzyży położyłem zerwaną róże. 

Mike dostał czerwoną, Aron białą, a Lucy śliczną różową. 

Taylor cały czas starał się podtrzymywać mnie na duchu, choć jemu też było ciężko. 

Wróciliśmy do Micheal'a. Poszedłem do mojej ukochanej. Nadal leżała blada jak papier, bez wyrazu. Mówiłem do niej, trzymałem ją za rękę, głaskałem po głowie, całowałem w czoło, jednak na nic nie reagowała. 

Próbowałem codziennie. Nie chciałem zostawiać jej nawet na krótką chwilę. Chłopcy musieli siło mnie odciągać, żebym chociażby coś zjadł. Za każdym razem robiłem to tylko po to żeby mieć siły czuwać przy niej. Mogła obudzić się w każdej chwili. 

***

Dziś jest dzień Wigilii. Jednak ja nie zamierzam obchodzić tego święta. Nie bez niej. Siedziałem przy niej opowiadając jej jak chłopcy szykują się do Wigilii, przygotowali miejsce przy stole nawet dla niej. Głaskałem ją po dłoni. 

- Luke! - usłyszałem jakiś cichy głos z zewnątrz. Odwróciłem się w stronę drzwi. Zobaczyłem tam małe uciekające światełko. Wstałem składając delikatny pocałunek na dłoni dziewczyny i poszedłem za dziwną smugą światła. 

- Luke? Coś się dzieje? - zapytał Michael. 

- Z Vici bez zmian. - mruknąłem i poszedłem dalej na podwórko. Światełko mrugało gdzieś za drzewami lasu. Bez zastanowienia szedłem za nic. Coś w mojej głowie mówiło mi, że powinienem to robić. 

W pewnym momencie zgasło. Zatrzymałem się i rozejrzałem dookoła. Nic tu nie było. Po kilku dłuższych chwilach postanowiłem wrócić, jednak kątem oka zauważyłem jakiś ruch. Spojrzałem w tamto miejsce. 

To byłem ja! Piłem krew jakiejś sarny. Czerwona ciecz spływała po miej brodzie i szyi. Moja postać uśmiechnęła się do mnie, a następnie spojrzała gdzieś w bok. Również spojrzałem w tamtą stronę. 

Znów ujrzałem siebie, jednak... Razem ze mną była Victoria! Biegliśmy razem przez las. Nagle się przewróciliśmy. Ja obtarłem sobie łokieć, a dziewczyna kolano. Śmieliśmy się razem, jednak nasze rany nie zagoiły się. To znaczy, że jesteśmy ludźmi? 

Oby dwa wytwory mojej wyobraźni spojrzały się w moją stronę. Postać mnie jako wampira wyciągnęła do mnie rękę, tak samo jak postać mnie i Vici jako ludzie. 


******


Mała nagroda za tak długą nieobecność :D

Tak tylko informuję, że został jeden rozdział i epilog :D

*Rozdział nie został sprawdzony powiadom mnie proszę gdy znajdziesz błąd* <3


Adoptowana // L.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz