19. Nieporozumienie

8.1K 593 11
                                    

- Nie chciałbym być w waszej skórze  –  dyrektor patrzył na nas surowym wzrokiem, zsuwając z nosa okulary. - Oczywiście rodzice zostaną wezwani do szkoły, bez tego się nie obejdzie  –  kontynuował.

- Ale Pani dyrektorze...  –  próbowałam coś wyjaśnić.

- Cisza!  –  przerwał mi wpół słowa. Siedziałam skulona na krześle, a obok ta dziwka, której perfumy mdliły mnie nawet z połowy metra. - Nie próbuj się odzywać Caseres  –  ten frajer walił do mnie po nazwisku! I to jest dyrektor?!

     Nie wytrzymałam. Zerwałam się ze swojego miejsca i wyszłam, trzaskając drzwiami. Skoro zamierzał wezwać moich rodziców, to nie robiło mi już różnicy to, co powie. Nie interesowało mnie to, co ten hipokryta ma mi jeszcze do powiedzenia. Wiedziałam, że tak czy inaczej wyrzucą mnie ze szkoły, albo w najlepszym wypadku zawieszą. Biegnąc korytarzem mijałam wiele zdziwionych twarzy, które migały co kilka metrów. Szłam szybko przed siebie. Biegłam tak długo, aż minęłam mury szkoły. Dopiero kiedy doszłam do parku, zrozumiałam, że ta chwila słabości, będzie kosztowała mnie bardzo dużo. Czułam się bezradna, chciałam cofnąć czas.

     Wyciągnęłam telefon i napisałam smsa do ostatniego odbiorcy z mojej listy kontaktów:

Ja: Potrzebuję pomocy...

Dylan: Cholera! Natalie, gdzie jesteś??

Ja: Czekam w parku przy WhiteStreet.

     Nie minęło piętnaście minut, kiedy Dylan był już na miejscu.

- O kurwa, Natt, co Ci się stało?!  –  podbiegł do mnie, oglądając uważnie moją twarz. Po chwili wyjął z kieszeni chusteczkę i delikatnie przyłożył do zasinionego policzka. Przetarłam nos, wycierając ściekającą na usta krew.

- Nic takiego, tylko...zabierz mnie stąd- jęknęłam cicho z bólu, przy jego kolejnym dotknięciu.

- Zrobię co zechcesz, ale pierwsze miejsce, do którego Cię zabiorę, to szpital  –  powiedział stanowczo.

- Nie!  –  krzyknęłam przestraszona, gwałtownie chwytając go za nadgarstek. - Nie idę do żadnego szpitala. Moja siostra nie może mnie tak zobaczyć, bo będzie gadanie.

- Ty chyba oszalałaś...  –  wywrócił oczami.

- Przecież nic się nie stało. Jedynie wyrównałam rachunki- uniosłam delikatnie kąciki spuchniętych ust.

- Musisz mi wszystko opowiedzieć, ale jednak najpierw wolałbym, żeby te rany opatrzył Ci ktoś, kto się na tym zna- uśmiechnął się. Dylanowi wyraźnie ulżyło.

- Krew wystarczy wytrzeć chusteczką i będzie w porządku  –  puściłam mu oczko. - Siadaj.

- To co? Opowiesz mi co się stało?  –  dopytywał zaciekawiony.

- Już mówiłam- wyrównałam jedynie rachunki z pewną plastikową blondi, przez którą będę udupiona z fizyki. Sprowadziłam ją do parteru, sprzedałam kilka ciosów i tyle- gestykulowałam. To musiało dziwnie wyglądać, co najmniej jak bym chciała go pobić.

- Jesteś szalona- zaśmiał się, kręcąc głową.

     Całkiem przypadkiem, przekręciłam głowę w bok. Kogo tam zobaczyłam? Jaysona, który znowu idąc, obściskiwał się z jakąś panienką. Szli w naszą stronę. Momentalnie wróciłam do poprzedniej pozycji. Gwałtownie przekręciłam się w stronę Dylana i zasłoniłam się bluzą tak, aby chłopak mnie nie poznał.

- Natalie?  –  usłyszałam po chwili. Rozpoznał mnie. Nie miałam wyjścia- obróciłam się powoli.

     Jego reakcja na mój widok była jeszcze bardziej zaskakująca niż to, że znowu go tu widzę. Jayson spojrzał na mnie, a po chwili przeniósł wzrok na Dylana. Z jego oczu strzelały pioruny. Dłonie zwinęły się w pięści.

- Ty skurwielu!  –  krzyknął i rzucił się na mojego kumpla. - To twoja sprawka?!  –  krzyczał, chwytając go za ubrania i ciągnąc do góry. Myślałam, że Jays za chwilę eksploduje.

     Dziewczyna stojąca obok, przeraziła sie nie na żarty. Odsunęła się kawałek od nich i stała jak wryta. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Nie dziwię się, sama nie wiedziałam jak sie zachować.

- Przestańcie!  –  krzyknęłam i rzuciłam się w obronie Dylana. - Daj mu spokój!  –  wrzasnęłam.

     Teraz zrozumiałam, że ja sama jeszcze godzinę temu tak się zachowałam. Zobaczyłam, jak okropnie musiało to wyglądać. Teraz uspokajam tych dwóch, a jeszcze chwilę temu, sama rzuciłam się na tą lafiryndę. Z jednym jednak wyjątkiem- ona na to zasłużyła, a Dylan niekoniecznie.

     Zapadła chwila ciszy. Jayson nadal szarpał biedaka za ciuchy. Mordował go wzrokiem. Po chwili sam odpuścił. Być może zrozumiał, że Dylan wcale mnie nei pobił, bo niby czemu miałby to zrobić?

- Cholera jasna... Natt, co ci się stało?  –  podbiegł do mnie. Mówił chyba najczulej jak tylko potrafił.

- Nic mi nie jest  –  odepchnęłam jego dłoń od mojej twarzy.

- Przecież widzę  –  w jego oczach zobaczyłam ogromną troskę. Był przerażony.

- To nic takiego. Możesz już iść  –  syknęłam niemiło. Nie mogłam pozwolić na to, aby Jayson zepsuł kolejne moje spotkanie z Dylanem, jakiekolwiek by ono nie było. Nie mogłam znów wysłać go do domu. Nie po raz kolejny.

- Nigdzie nie idę! Zabiorę Cię do szpitala  –  złapał mnie za dłoń. Szybko jednak wyrwałam się z jego uścisku.

- W takim razie ja stąd idę  –  złapałam Dylana za rękę i pociągnęłam za sobą. Wyszliśmy z parku, nie odzywając się ani słowem.

- Czy on jest wszędzie gdzie jesteśmy my?  –  zapytał. Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć, bo patrząc na to wszystko...to była prawda.

- Nie wiem o co mu chodzi  –  wzruszyłam ramionami. - Przecież istnieje coś takiego jak zbieg okoliczności, prawda?- zapytałam, kiedy kierowaliśmy się już w kierunku centrum.

- Ludzie trochę dziwnie się patrzą na tą Twoją obitą buźkę. Może...skoro nie chcesz iść do szpitala, to zabiorę Cię do siebie?- zaproponował. W sumie była to dobra propozycja. Nie mogłam iść do domu- Grace chyba by oszalała, zaraz zadzwoniłaby po rodziców. No chyba, że dyrektor już to zrobił...

- Chodźmy- uśmiechnęłam się.

________________o_______________

Noo... to liczę na 10 ★. Wtedy dodam następny rozdział robaczki ;** ..bo baaardzo potrzebuję waszej motywacji :)

Say It. / cz. I ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz