35. Tak niewiele im trzeba...

8.2K 530 34
                                    

- Nie kumam w ogóle o co chodzi... – jęknęła Rose siedząca obok mnie na biologii, czym wybiła mnie z jakiegoś dziwnego letargu.

- Co? – zapytałam odruchowo.

- Widzę, że Ty chyba też – zaśmiała się i znowu wbiła wzrok w tablicę.

- Więc co dzieje się z komórką w takiej sytuacji, panno Caseres? – zapytał profesor, idąc powolnym krokiem w moją stronę. Oczywiście, że nie wiedziałam ,,co dzieje się z komórką w takiej sytuacji", więc milczałam jak grób. - Tak myślałem. W sprawie lekcji zawsze ma Pani mniej do powiedzenia niż na inne tematy – mruknął. - Wypracowanie na jutro. Dwie strony.

- Ale ja muszę... – jęknęłam zrozpaczonym tonem.

- Trzy strony – powiedział surowo. Wolałam już nie dyskutować. Nie chciałam, aby za chwilę zmienił zdanie i powiedział cztery, czy pięć. 

- To samo tyczy się panny Rose – przeniósł na nią wzrok. - Na poniedziałek widzę wypracowania z samego rana, na moim biureczku – stukał palcami o blat mebla, uśmiechając się szatańsko. Czy dręczenie nas przynosiło mu aż taką satysfakcję?

- Pieprzony dupek – Rose odchrząknęła, więc tylko ja ją zrozumiałam, bo siedziałam najbliżej. Uśmiechnęłam się pod nosem na jej słowa.

     W końcu zadzwonił dzwonek. Dlaczego nie mógł zadzwonić pięć minut wcześniej?! Nie musiałybyśmy teraz pisać jakiegoś chorego wypracowania z biologii. Wystarczy mi, że mam problem z fizyką, a tu jeszcze dodatkowy przedmiot. Wkurzona wybiegłam z klasy, a za mną Rose.

- Jak tam obiadek z mamusią? – pytała z ekscytacją.

- Błagam, nie przypominaj mi – przewróciłam oczami na myśl o wczorajszym dniu. Na całe szczęście ta kobieta wróciła już 'do siebie' i (miejmy nadzieję) nie zamierza więcej zatruwać mi życia.

- Czyli było tak fajnie, że wolisz nie mówić? – uniosła jedną brew.

- Usiądźmy tutaj – rzuciłam torbę na krzesło, wskazując wolny stolik. Stołówka była przepełniona jak zwykle i naprawdę graniczyło z cudem znaleźć wolne miejsca, a mimo to udało się. - Siedź tutaj, a ja pójdę po coś do jedzenia – zaproponowałam.

- Weź dla mnie jabłko i wodę – krzyknęła, kiedy byłam już w połowie drogi do 'bufetu'.

     Wzięłam tacę i grzecznie ustawiłam się w kolejce, która sięgała prawie do samych drzwi. Na szczęście wszystko szybko się uwinęło, bo już po kilku minutach przyszła moja kolej.

- Ziemniaki czy puree? – zapytała kucharka charczącym, męskim głosem. Gdyby nie piersi, to jej wąs i niski głos naprawdę mogłyby mnie zmylić.

- Ziemniaki – wzięła na 'łopatę' wielką, jasnożółtą kluchą i wrzuciła ją z impetem na mój talerz. - Prosiłam o ziemniaki – zrobiłam zniesmaczoną minę.

- Więc je dostałaś – warknęła, jak by chciała przyłożyć mi tą chochlą w łeb. - Chyba, że wolisz to – wskazała w stronę jakiejś wodnistej paćki. Jak mniemam, było to puree. Przełknęłam głośno ślinę i przesunęłam się z tacą w lewo. Nałożyłam trochę sałatki i kurczaka. Po drodze sięgnęłam równiez po wodę dla Rose. Przypomniało mi się, że chciała też jabłko, więc musiałam się wrócić. Starałam się nic nie upuścić, ale się nie udało. Jabłko upadło...na podłogę? Nie.

- Zdrowa dieta? – zapytał chłopak, który złapał je, odbijając nogą. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo przypomniała mi się scena z mojego ulubionego filmu o wampirach.

- To nie dla mnie, ale... dzięki – jęknęłam i dopiero ogarnęłam kim jest chłopak, który teraz stał na przeciwko i wpatrywał się we mnie jak w obrazek. No proszę... to nasza szkolna sława- bejzbolista od siedmiu boleści o uroczym uśmiechu i idealnej sylwetce. Największy zarozumialec i podrywacz. Dlaczego do cholery zawracał sobie głowę moim pieprzonym jabłkiem, a nie siedział z elitą, przy stoliku dla vipów i naśmiewał się z tego, że jestem ofiarą, która gubi jedzenie?

- Nie ma za co – posłał zabujczy uśmiech, pod którym nogi miękną co najmniej setce dziewczyn z tej szkoły, ale nie mnie. Zdziwił się troszkę, kiedy nie odwzajemniłam uśmiechu, nie zbladłam, ani nie zaczerwieniłam się. Po prostu odwróciłam się na pięcie i wróciłam do przyjaciółki.

- Co tam tak długo robiłaś? – skarciła mnie zanim jeszcze zdążyłam usiąść.

- Poszłam po jabłko, wiesz?! – udawałam oburzoną. - Nie wiesz o co mogło mu chodzić? – zapytałam, kiwając głowę w stronę chłopaka, który przed chwilą próbował do mnie zagadać.

- Jak to o co? Chyba nie rozumiem... – przymróżyła oczy.

- Próbował przed chwilą do mnie zagadać, ale... chyba coś nie zaiskrzyło – zaśmiałam się.

- Co? Dziewczyno, czy Ty wiesz kto to jest?! To Logan van Persie ! Tylko mi nie mów, że go spławiłaś, bo chyba spadnę z krzesła – wytrzeszczyła oczy i znieruchomiała, czekając na moją reakcję.

- To spadaj – zaśmiałam się, kopiąc pod stołem w nogę od jej krzesła. Nawet trochę poprawił mi się humor. Miałam nadzieję, że nic tego nie zepsuje.

- Jesteś niemożliwa... – pokiwała głową i wgryzła się w jabłko. - Widzisz jak niewiele trzeba? Trochę zmieniłaś wygląd i już nie możesz opędzić się od chłopaków – poczęstowała mnie uśmiechem. Nic nie odpowiedziałam, bo niby co miałabym powiedzieć? Po części miała rację. - W piątek bawimy się na imprezce. Pamiętaj, żeby wziąć ze sobą uśmiech maleńka – puściła mi oczko.

- Zapamiętam – odpowiedziałam z pełną buzią, co nie było dobrym pomysłem, bo po chwili część jej zawartości wróciła z powrotem na talerz. Na szczęście chyba nikt nie zauważył, więc wytarłam jedynie usta i stwierdziłam, że już chyba odechciało mi się jeść.

     Wracając spacerkiem ze szkoły zdałam sobie sprawę z tego, że faceci to straszne pustaki. Są tak niesamowicie powierzchowni, że aż szkoda gadać. Nigdy nie wyjdę za mąż! Wystarczy jedynie, że odkryjesz trochę ciała, zrobisz makijaż i wszyscy rzucają się na Ciebie jak na mięso. No dobra, może trochę przesadzam, ale widzę po swoim przykładzie. Od kiedy przeszłam niewielką metamorfozę, na mojej drodze co chwilę staje jakiś koleś. Najpierw zauważył mnie Jayson- choć od jakiegoś czasu już spotykał się z moją siostrą. Potem Dylan, ale to inna bajka. Myślę, że zaprzyjaźniłabym się z nim nawet z innym wyglądem. Mam wrażenie, że jest przy mnie, bo chce być, a nie dla jakichkolwiek korzyści. Teraz nagle pojawia się Logan, który ni stąd ni z owąt bierze się za moje jabłko i robi jakieś dziwnie maślane oczy, kiedy tylko na niego spojrzę. Pokręcone! Jasne, schlebia mi to, ale po prostu tracę wiarę w rasę ludzką, a dokładniej jej męską część. Chłopcy są naprawdę prostym mechanizmem- tak niewiele im trzeba...

__________♥.♥.♥__________

No przepraszam, ale musiałam na chwilę oderwać Natt od Jaysona! Jeśli każda scena byłaby z jego udziałem, książka trochę straciłaby sens, ale myślę, że wybaczycie, co? ;D W zamian za to wrzuciłam innego chłopaka do tego rozdziału! :D

btw co myślicie na temat rozważań Natalie, dotyczących chłopaków? ;> Jestem ciekawa.

Stawiam próg, ekhmm... 25 gwiazdek..? :D

Kocham was ♥

Say It. / cz. I ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz