11

1.1K 41 1
                                    

ANASTASIA

Niedzielne popołudnie nadeszło dużo szybciej niż bym tego chciała.

Ubrana w jeansy, wysoki golf i ciepłe buty spinałam właśnie włosy w wysokiego koka, którego śmiało można było nazwać roztrzepanym. Kręcone kosmyki wyskakiwały z każdego upięcia przyzwyczajone do tego, że nie zwracam na to uwagi. Jedynie gdy prostowałam włosy byłam w stanie nad nimi jako tako zapanować.

- Wyglądasz minimalnie lepiej niż wczoraj. - Przeglądająca gazetę Cho leżała na moim łóżku trzymając stopy na kolanach Rogera. 

Oboje przesiedzieli u mnie praktycznie cały wczorajszy dzień przemycając do dormitorium posiłki bym nie musiała stąd wychodzić. Przekonałam ich, że kac mnie męczy na tyle mocno, że nie dam rady stąd wystawić choćby nosa.

Uwierzyli.

- Nigdy nie widziałem tego golfa. - Skrzywiony zmierzył mnie wzrokiem nie pozostawiając na mnie suchej nitki.

Roger należał do przystojnych chłopców i wśród opinii dziewczyn uchodził za niedostępnego i poważnego. Tylko w naszym towarzystwie i części drużyny Quidditcha był sobą, czyli nienajedzonym, wesołym pocieszycielem.

Był w pewnym sensie naszą trzecią przyjaciółką.

- Dzięki. Mam nadzieję, że go już nigdy więcej nie zobaczysz, bo go nienawidzę.

- To po co go ubrałaś?

- Gardło mnie coś boli.

Odwróciłam się tyłem ukrywając wychodzący na policzki rumieniec. Nie potrafiłam kłamać, zawsze robiłam się czerwona jak burak a oni doskonale o tym wiedzieli. Nie byli głupi.

- Dobra chodźmy już na obiad bo mamy później trening. - Zerwał się z łóżka i widziałam w lustrze, że przyglądał się mi z uwagą.

Coś podejrzewał.

Wyszliśmy z wieży i ruszyliśmy w kierunku Wielkiej Sali. Po korytarzu unosił się zapach pieczonego kurczaka, gotowanych warzyw i wielu innych przysmaków aż zaburczało mi w brzuchu.

Nie rozglądając się na boki usiadłam przy stole, gdzie w towarzystwie przyjaciół zjadłam pyszny obiad składający się z wielkich porcji ziemniaków i sałatek. Po zjedzeniu ostatnich kawałków deseru odsunęłam od siebie talerz i wstałam z miejsca w tym samym momencie co Cho i Roger.

- Spadamy, do wieczora. - Kiwnęli w moją stronę głową i wybiegli z sali kierując się od razu w stronę boiska. 

Podniosłam się z miejsca i obserwując każdy kawałek kamiennej podłogi, na który stawiałam stopy wyszłam z Sali. 

Wszędzie było ponuro i nieprzyjemnie. Miałam ochotę zanurzyć się pod pościelą i przeleżeć jeszcze parę dni w łóżku aż nadejdzie dzień powrotu do domu lecz wiedziałam, że nie jest to możliwe.

Skręcałam powoli w korytarz prowadzący do wieży Ravenclaw gdy zza pleców usłyszałam swoje imię.

- Ana, zaczekaj. - Niski głos należący do ślizgona, którego poznałam w piątkowy wieczór rozniósł się cichym echem po korytarzu a po odwróceniu się zauważyłam, że szedł w moją stronę z wysoko uniesioną głową.

- Cześć. - Uśmiechnęłam się krzywo widząc jego liczne siniaki i lekko napuchnięty nos.

To co go spotkało było moją winą i obarczałam za to dwie osoby - Malfoya i Blaisa. Byłam pewna, że kuzyn zmusił blondyna do pilnowania mojego tyłka. Szkoda, że nie zadbał też o to by nie korzystał z mojego nachlanego łba.

Mój błądOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz