ⰋⰅ Głośne podziemia

18 4 0
                                    

 – Wstajemy. – Usłyszałem gdzieś wokoło mnie. Powoli zaczynałem odzyskiwać rezon i stopniowo wracało mi czucie. Pierwszym co ujrzałem, była maska z plastikowym wizjerem i dwoma bocznymi filtrami. Zaraz nad nią świeciła jasna niczym słońce lampa.

– No proszę. Już wracamy – oznajmiła druga maska, która pochyliła się nade mną z drugiej strony.

– Trzymaj się – powiedziała trzecia twarz, tym razem bez maski. Nie mogłem jej rozpoznać. Wydawała się taka jakaś niewyraźna. Albo to mój wzrok się pogorszył?

– Panie Michale niech się pan tak nie śpieszy. Nie chce pan zobaczyć sekcji? Chwilę zajmie, zanim przyjdzie reszta zespołu – zapytał mężczyzna bez osłony na twarzy.

– Mam polecenie od profesora – tłumaczył się asystent.

– Tylko niech się pan nie śpieszy, bo jeszcze sobie krzywdę zrobicie – odparł.

Brodacz popatrzył na niego zmieszany, po czym opuścił salę.

– No, to do dzieła! – oznajmił rozochocony, na co jeden z naukowców się obruszył.

– Kim ty jesteś, aby wydawać nam polecenia? – Wypiął się dumny niczym paw.

– Jeszcze kilkanaście lat temu, to ty mogłeś być na jego miejscu – dodał drugi.

– Ależ ja nie wydaję wam poleceń – dryblas zaczął się bronić – ja wydaję je wyłącznie sobie.

Ciszę sali operacyjnej przerwał niosący się echem po korytarzach wybuch, którego siła zatrzęsła, zdawałoby się, całym kompleksem.

W tej samej chwili człowiek w czarnym uniformie wyjął pistolet i posyłając bezszelestne wystrzały, ogłuszył dwóch chirurgów, którzy osunęli się na ziemię z szelestem spadającego worka po ziemniakach.

Nie wiedziałem jeszcze, co się dzieje. Byłem nadal zbyt otępiały, aby pojąć obecne wydarzenia. Mężczyzna zaczął ściągać więzy i zabezpieczenia, a gdy mimo to się nie poruszyłem, zawisł nade mną i wlepiając we mnie swoje zielone oczy, powiedział:

– Wstawaj wojowniku. Mamy paru skurwieli do załatwienia.

Nie wiem dlaczego, ale miałem dziwne deja vu.

– Wasza godność? – zapytałem najnaturalniej, jak potrafiłem, co zdziwiło krótkowłosego blondyna jeszcze bardziej niż moje wciąż oniemiałe spojrzenie, ale widząc mój stan, jedynie się uśmiechnął i odpowiedział:

– Andriej. Według tego kurwidołka „siódemka", ale na imię mam Andriej. – Wyglądał na zadowolonego tym pytaniem. Pomógł mi stanąć na równych nogach.

– Jesteś w stanie iść? – zapytał.

– Tak. Chyba – odparłem, łapiąc równowagę.

– A biec? – dopytał.

– To na pewno – oznajmiłem, gdy ustąpiły zawroty.

– Świetnie – Otwarł hermetyczne drzwi. Na korytarzu świeciło się czerwone światło. Pod sufitem wisiały wyłączone lampy z białymi kloszami. Od szarości korytarza wyróżniały się tylko kable umocowane wzdłuż ściany, które miały kilku-kolorowe izolacje.

Andriej zarzucił na plecy zasobnik, który leżał pod wejściem do ambulatorium, zaraz obok kilku metalowych skrzyń.

– Tędy – wskazał kierunek i popędził korytarzem, w międzyczasie wyciągając z kieszeni torby pistolet maszynowy z rozkładaną kolbą. Poprawił pasy i odbił na pierwszym skrzyżowaniu w prawo. Biegłem zaraz za nim, nie odstając nawet na krok. Nie byłem do końca pewien, dokąd zmierza, ale wiedziałem, że chce mi pomóc. Nie miałem tylko pojęcia dlaczego.

Obiekt 12 Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz