ⰍⰁ Wizje

11 2 0
                                    

Przemierzaliśmy korytarz w milczeniu. Żołnierze za nami idący, bacznie rozglądali się wokoło, nawet pomimo tego, że otaczały ich jedynie ściany i sklepienie kanału, jakim podążaliśmy. Rannego nie udało się odratować. Zostało nas dziewięciu.

Andriej szedł na przodzie, uważnie lustrując wszystko, co pojawiało się przed naszym małym oddziałem. Niepokoiła nas zatrważająca cisza. Od ostatniego kontaktu minęło kilka minut, a mimo to, nigdzie nie było słychać pogoni. Brak strzałów utwierdził nas w przekonaniu, że reszta żołnierzy, na czele z Malickim, została rozgromiona. Choć z tyłu głowy tliła się jeszcze delikatna nadzieja, że może komuś się udało i cyborgi nie stanowią dla nas zagrożenia. Jednak spoglądając na tych, którzy ocaleli, szybko dochodziło się do bezsensowności takiego założenia. Oni po prostu nie mieli z nimi szans. Skazaliśmy ich na śmierć. Teraz pozostawało tylko nie dopuścić do tego, aby ich poświęcenie poszło na marne.

Idąc po kostki w wodzie, starając się nie robić przy tym hałasu, wsłuchiwałem się mimowolnie w szum wody, jaką miałem pod stopami. W pewnym momencie wydawało mi się, że czuję ciepło opływające wokół mokrej skóry. Poczułem nieprzyjemne ciarki na ciele. Przymknąłem oczy, lecz gdy je otwarłem, nie byłem już w zatęchłym tunelu, w którym czyhała śmierć, ale na świeżym powietrzu, pośród łąk i wzgórz.

Rozejrzałem się po ogromie przestrzeni. Stałem pośród wysokiej trawy. Gdzieniegdzie wyrastały drzewa, znacząc zawiły bieg małej rzeki. Po niebie powoli jakby sennie przesuwały się małe białe chmurki. Słońce przyjemnie grzało plecy i szyję. Ruszyłem przed siebie, wprost na wyrastające przede mną wzgórze, tak samo pokryte trawami. Pomiędzy jasnozielonymi źdźbłami wyrastały pąki kwiatów z małym czarnym wnętrzem. Przypominały trochę maki, lecz ich płatki były nienaturalnie wręcz czerwone.

Dotarłem na szczyt wzniesienia. Nabrałem głębokiego wdechu. Rozciągał się stąd widok na osadę wybudowaną w dolinie. Po jej prawej płynęła rzeka, której koryto zakręcało zaraz za rogatkami wsi i udawało się na północny wschód. Budynki wzniesiono z drewna pomalowanego białą farbą, na których elewacjach widniały różne kolorowe wzory, przedstawiające ludowe symbole, lub sceny rodzajowe. Dachy były przykryte zielonym materiałem, z którego wyrastała niska trawa, a z obrzeży zwisały wielokwiatowe pnącza. Przez otwarte okna wychylały się białe wzorzyste firany i zasłony.

Zbliżał się wieczór. Widziałem sylwetki lykan, powoli zmierzających do otoczonych niskimi płotami domostw. Dzieci jeszcze harcowały na drodze. Jakaś para stała na moście i spoglądała w dal, za zachodzącym słońcem. Ostatni rolnicy znosili swoje narzędzia do składów, a gospodynie kończyły prace przed budynkami. Kilku młodziaków wracających z polowania dziarsko zagadywało do młodych kobiet, które wracały z pobliskiego lasu z koszami pełnymi owoców runa leśnego. Na ganku dużego domu z wielkimi kolorowymi oknami, przysiadł starszy mężczyzna i począł puszczać siwy dym z zakręconej fajki.

Oglądem to wszystko w niemym skupieniu. Wiedziałem, że to muszą być czasy, w których panowali prekursorzy. Spokój, jaki tu panował, harmonia, z jaką lykanie żyli pośród przyrody, była fascynująca. Próbowałem sobie przypomnieć tamte czasy, lecz w głowie świtało mi tylko kilka mrocznych wspomnień.

Wiele ze swojej przeszłości nie rozumiałem. Te wizje pozwalały mi oglądać świat z przeszłości, choć nie wiedziałem, dlaczego tak się dzieje. Nim się spostrzegłem, cała dolina pokryła się niszczącym budynki i ogrody ogniem. Tumult przerażenia odbijał się echem od wzniesienia, na którym stałem. Widziałem czarne sylwetki postaci, które wdzierały się do osady. Niebo zrobiło się czerwone od szalejących pożarów, a na jego tle było widać wielką owalną maszynę, która jak chmura przesuwała się po nieboskłonie.

Obiekt 12 Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz