ⰌⰀ Mój przyjacielu...

12 3 0
                                    

Augustyniak triumfalnie wmaszerował do obszernego pomieszczenia z lśniącymi w bieli ścianami, na których wisiały liczne, mniej lub bardziej realistyczne obrazy, przedstawiające krajobrazy i ludzi dawnego świata, na przemian ze strukturami czaszek licznych istot, w tym, również najprawdziwszej czaszki prekursora, znalezionej na jednym z „cmentarzy". Pośród tego pomieszczenia, zalegały obszerne fotele i kanapy, a pod jednym z filarów, przy których był barek, znajdował się najprawdziwszy fortepian, który swoją czernią wgryzał się w otoczenie, razem z pomalowanymi na czarno rurami i kablami, które brutalnie zdobiły harmonię bieli.

Zza szklanej ściany, wychynął starszy mężczyzna odziany w jedwabną koszulę, z siwym zarostem i delikatnie jeszcze czarną czupryną. Spojrzał na gościa zza ciemnych okularów, które odbijały światło lejących się z sufitu, podwieszanych, wyglądających jak krople, lamp.

Bez słowa podszedł do barku i wyciągnąwszy dwie szklanki, nalał do nich koniaku. Joachim ledwo stał w miejscu. Nerwy, a właściwie to podniecenie, niemal rzucało nim o ściany, lecz Maciej nie przerywał swojego rytuału. Po chwili ruszył w stronę dwóch przepastnych foteli, mając w dłoniach dwie literatki.

– Usiądź, proszę – powiedział, kładąc drugą szklankę na przeciwnym krańcu czarnego stolika.

– Nie mogę siedzieć w obliczu tego, czego dokonałem! – odparł uradowany.

– Udało ci się? – zapytał ze spokojem, biorąc mały łyk alkoholu.

– I to jeszcze jak! Dokonałem niemożliwego! Skrystalizowałem zło w najczystszej postaci. Stworzyłem istotę, która przewyższa wszystko, czego dotychczas dokonaliśmy. Jestem o krok od utworzenia gatunku doskonałego. W przeciągu najbliższych kilku lat zostanę panem wszelkiego stworzenia. Zbuduję ład na własnych zasadach. Stworzę świat doskonały, a potem zrobię na jego wzór cały wszechświat. Nawet nie wiesz, jak się cieszę!

Maciej milczał, z wolna tylko popijając. Wysłuchiwał przyjaciela i pozwalał mu wyrzucić z siebie wszystkie emocje, lecz to chyba było w jego przypadku niemożliwe, gdyż Augustyniak aż kipiał z radości, i niemalże piszczał jak małe dziecko.

– Widzisz tamtą czaszkę? – zapytał, po upiciu kolejnego łyku. Wskazał na podłużną żuchwę pełną równiutkich kłów i siepaczy. Całość była jednak znacznie większa niż w przypadku ludzkiej głowy.

– Należała ona do gatunku, który poprzedził nasze istnienie i niejako przyczynił się do powstania samego człowieka, który w piekielnej pożodze, pozostał z nagą skórą, kruchymi paznokciami, i niezdolną do walki paszczą, lecz mimo to, jakimś sposobem przetrwał w tym okrutnym świecie. Jak myślisz? Kto był lepszy? Człowiek, czy jego prekursorzy? Nie ma na to odpowiedzi. Oni żyli w rajskich ogrodach. Przyroda sama ich się słuchała. Powstali w sposób, jaki trudno sobie w naukowy sposób wyobrazić. Oni zostali zrodzeni z wszelkiego stworzenia, które na Ziemi powstało. Byli jego nierozerwalną częścią, spięci silnym łańcuchem więzi ze wszystkim, co żywe i martwe, bo nawet w czymś z pozoru bez życia, potrafili znaleźć jego cząstkę. Człowiek zaś powstał w wyniku kataklizmu. Był chodzącym obrazem nędzy, a mimo to, mimo iż wiele do dziś nie rozumie, mimo tego jak niewiele wie, potrafił tworzyć wspaniałe rzeczy, których nie dała mu natura. O nie! Natura dała ludziom materiały, ale nie sporządziła nam żadnych instrukcji. Sami musieliśmy je sobie stworzyć. Kto jest więc lepszy? Nikt, mój drogi, co tak zmieszany na mnie spoglądasz. Prekursorzy byli wspaniałymi istotami, które mimo tego, że wyglądały jak potwory, były najbardziej cnotliwymi stworzeniami, jakie ten świat widział. Pełne miłości i szacunku, których zabrakło później u wielu ludzi. Zamieszkiwali piękne krainy i wznosili wspaniałe budowle, żyjąc w zgodzie z naturą, lecz nie zawsze między sobą. Prekursorzy byli piękni. Tak samo, jak piękni są ludzie. Piękni w swoich zaletach i niedoskonałościach. Kocham ich, takimi, jacy są. Ich wszystkich. Nie chcę, aby dalej ze sobą walczyli. Nie chcę tworzyć hybrydy, bo nie tędy wiedzie droga. Może jestem już za stary, aby trzeźwo myśleć, ale przez te dekady spędzone pod ziemią, miałem wiele czasu na przemyślenia. Jednego mogę być pewien. Nie ma istot lepszych. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Choćby nie wiadomo, jak bardzo byśmy się różnili, to wciąż pochodzimy z tej samej ziemi, z tych samych atomów. Jesteśmy tacy sami w swojej różności. Dlatego jesteśmy piękni.

Obiekt 12 Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz