Ⰴ Gorzka pustka

67 9 2
                                    

Amnezja. Zaniki pamięci. Całkowity reset życia. To była jedynie diagnoza, nie żadna klątwa. Jest zatem możliwe, że nic nie wiem właśnie dlatego? Próbowałem to analizować, ale z miernym skutkiem.

Skoro to wszystko, co przed chwilą się wydarzyło, było jedynie snem, to dlaczego nie umiałem go odróżnić od rzeczywistości? Czy sny zawsze były tak realistyczne?

Czułem wręcz namacalną prawdziwość tych zdarzeń.

Wujek Ireneusz. Jego postać siedziała w kącie mojej pamięci, w jej niewidocznym zakamarku. Nie potrafiłem jednak przywołać żadnych wspomnień z nim związanych. Istniał w mojej głowie, ale tak, jakby ktoś go tam zaaplikował. Gdyby go nie było, pewnie nie odczułbym różnicy.

– Który to rok? – zapytałem, gdy trochę oprzytomniałem.

– Trzydziesty – odparł, przysuwając się do okna.

– Trzydziesty – powtórzyłem otępiale. Nie wiedziałem, czy to dobrze, czy źle. Nie miałem żadnego punktu odniesienia.

– Popatrz sobie na miasto. Może coś ci się przypomni – powiedział.

Chciałem wyjrzeć przez okno, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Spróbowałem się wyczołgać z łóżka, ale miałem czucie jedynie w rękach.

– Ja, ja nie mogę się ruszyć – wymamrotałem nie tyle przestraszony, ile zdziwiony.

– No tak. Jesteś wycieńczony. Powiedz mi, boli cię coś? – zapytał troskliwie i położył swoją dłoń na moim czole. Dziwnie znajome mi się to wydało.

– Głowa – powiedziałem, opadając ciężko na poduszkę.

– Odpoczywaj. Zaraz przyniosę ci coś do jedzenia – oznajmił i nie spuszczając ze mnie wzroku, wyślizgnął się przez uchylone drzwi i cicho je domknął. Słyszałem jedynie stukot laski na posadce korytarza, który lada chwila zniknął za jakimś zakrętem.

Jego oko napawało mnie lekkim wstrętem i miałem ciarki, jak na nie patrzyłem, ale było w nim coś bystrego, czego ni jak nie potrafiłem nazwać.

Ból, z głowy, zaczął wylewać się po ciele i ciąć jak brzytwa. Po chwili podskoczyłem. Miałem ochotę wybiec. Czułem jakby coś mnie palio od środka. Rozejrzałem się za wodą. Na szafce stał słoik wypełniony do połowy przeźroczystą cieczą. Rzuciłem się do niego, nie zważając na rozrywający wszystko ból. Wypiłem całą zawartość. W środku mnie coś zawrzało. Zrobiło mi się gorąco. Chciałem rozedrzeć białą koszulkę. Przestałem czuć chłód zimnej podłogi, której dotykałem bosymi stopami.

Duszę się! Powietrza! Doskoczyłem do okna. Próbowałem je otworzyć, ale metalowa, chałupnicza zasuwka, była przyspawana do ramy wokół okiennicy. Wzrok zrobił mi się mętny. Ruszyłem do drzwi. Wyskoczyłem na korytarz. Po mojej lewej majaczyły schody. Wbiegłem na nie, prawie z nich spadając. Na wprost mnie ujrzałem jasny, prostokątny otwór. Rzuciłem się do niego biegiem.

Uderzyło mnie oślepiające światło, które rozbiło po kątach wszystkie majaki. Obraz nieznacznie się wyostrzył. Do nozdrzy wbiło się świeże powietrze. Odetchnąłem pełną piersią. W głowie mi zawirowało. Zacząłem tracić grunt. Naszły mnie mdłości. Osunąłem się na czarną ziemię, podpierając się rękoma. Do gardła podeszła mi gula, żołądek się zapadł. Ruszył się ślinotok, którego nie mogłem w żaden sposób zahamować. Czułem, jakby coś odrywało mi się od krtani. Włosy stanęły dęba, skóra zrobiła się szorstka, wstrząsnęły mną drgawki.

– Co jest... – wychrypiałem przestraszony. – Ja... Ja, ja jestem głodny... jak cholera – ostanie słowo, zabrzmiało tak strasznie, że na jego wydźwięk, podniosłem się gwałtownie, jakbym zobaczył ducha. Całym lewym przedramieniem otarłem usta.

Obiekt 12 Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz