Ⰳ Mów mi

62 9 0
                                    

Czy ja do cholery umarłem? To stało się tak szybko. Ledwie spostrzegłem ruch ręki, która dobyła pistoletu. Kim był, ten kto strzelał? Co sobą reprezentował? Ja naprawdę nie żyję?!

Błąkałem się po bezkresie myśli. Myśli! Skoro jeszcze myślę, to znak, że nie zginąłem. Tak, to jest to. Powiedział, że na razie mi się poszczęściło. Co miał na myśli? Po pierwsze, mógł okazać miłosierdzie, ale to nie pasuje do „na razie", a więc punkt drugi. Jeszcze żyję.

Dziwne. Traktuję wszystko chłodną analizą, jak przy grze w pokera, w którego grasz na sztuczne pieniądze. Właśnie tak jałowo się czułem. Nawet się nie przeląkłem, że mogłem faktycznie umrzeć. To było porównywalne do statystyki. Rubryka w te, rubryka we wte. Nie przeżywanie życia emocjami, tylko chłodna, surowa i obojętna statystyka.

***

Nad miastem roztaczała się widmowa panorama wschodzącego słońca. Nad obłokami sunęły samoloty. U moich stóp były blokowiska, hotele i biurowce, poprzecinane drogami, jak żyły pulsujące tysiącami samochodów. W tym krwiobiegu spostrzegłem niewyróżniającą się z tłumu postać. Dlaczego zwróciła moją uwagę? Nie umiałem uzasadnić.

Po chwili zorientowałem się, że stoję na jakimś wysokim budynku. To wyjaśniało, dlaczego widzę całe miasto jak na dłoni. Rozejrzałem się wokoło. Zobaczyłem czerwoną mgłę, sunącą znad horyzontu. Przykrywała wszystkie dzielnice jak kołdra, a one gasły pod nią, kładąc się na sen wieczny. Zniknęli ludzie zasilający miasto, będący jego pokarmem. Samochody zatęchły w żyłach i zapchały je doszczętnie.

Teraz było to już tylko jedno wielkie gruzowisko.

Omiotłem wzrokiem wszystkie ulice. Nie spostrzegłem wcześniej wypatrzonej postaci. Zapewne zniknęła jak wszyscy, jednak nie byłem tego taki pewien. Zwróciłem się w lewo. Na skraju dachu ktoś stał. Pochłonięty w mgławicy mroku, która rozbijała jego kontury.

Podłoga się zawaliła. Runąłem w dół. Zacząłem spadać, mijając poszczególne piętra. Niebo oddalało się. Wydawało się, że spadam do samego piekła. Wszystko się waliło. Grzmotnąłem o ziemię. Ciemność.

***

Powoli otwarłem oczy. Do końca nie byłem pewien czy to złudzenie, czy rzeczywistość. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem sufit. Po chwili poczułem, że leżę na czymś miękkim, a pod głową mam imitację poduszki. Czyli to był sen? Chwała Bogu!

Chciałem uściskać pierwszą napotkaną osobę. Wtedy zaczęły się problemy. Nie mogłem się ruszyć. Byłem przykuty. Usiłowałem się szarpać, ale ani drgnąłem. Jedynie lina na szyi zaczęła się bardziej wpijać. Członki unieruchomione, a jednocześnie połączone ze sobą sznurem. Im bardziej próbowałem się szarpać, tym bardziej się podduszałem. Podobne więzy stosowało NKWD. Skąd to wiedziałem, znowu nie miałem pojęcia.

– Dziwna sytuacja, nieprawdaż? – usłyszałem z prawej strony, zaciemnionego pokoju.

– Nawet bardzo – odparłem. Nie sięgałem wzrokiem do mężczyzny skrytego w kącie.

– Mówisz, że nazywasz się Tomasz? – kontynuował. Usłyszałem delikatną chrypkę, która świadczyła, że rozmówca jest w podeszłym wieku, bądź dużo pali. Możliwe, że jedno i drugie.

– Tak – odpowiedziałem.

– Skąd o tym wiesz?

Zmieszałem się. Było to na tyle dziwne pytanie, że w całym tym chaosie, niespodziewane było coś podobnego. Namyśliłem się i odparłem:

– Przypomniałem sobie.

– Przypomniałeś – powtórzył mężczyzna. – Czy coś z tym imieniem przyszło ci na myśl? – zapytał.

Obiekt 12 Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz