Ⰵ Nowe Stare Miasto

55 8 2
                                    

Jak gdybym nigdy nie istniał. Czy ja w ogóle istnieję? Do momentu, w którym moja pamięć nie ulegała kasacji niczym rozbity samochód, to można by to nazwać istnieniem. Dokładnie to egzystencją chwili.

Emocje. Czym one były? Czy ja umiałem z nich korzystać? Wtedy się rozpłakałem, ale tak naprawdę nie wiem dlaczego. Czy wieść o śmierci rodziców, doprowadziła mnie do tego stanu? Nie. Oni jakby mnie nie obchodzili. Przed oczami wciąż miałem tamto senne wspomnienie ich twarzy tak idealnych, że aż niewyraźnych. Dlaczego uroniłem łzy? Dlatego, że nie poczułem smutku, nie poczułem nic. Od środka zabijała mnie obojętność. To przez tę cholerną obojętność. Dlatego, że przez nią, nie czułem się człowiekiem.

Chwilę trwało zanim dotarło do mnie, że jeszcze wszystko może się wyjaśnić. Nie wiedziałem jak, ale chciałem mieć nadzieję, że jest na to jakiś sposób. Jakikolwiek. Choćby i miała to być brzytwa. Potrzebowałem jej. Tonąłem we własnej pustce. Nie wiedziałem tylko, jak tę brzytwę wykorzystać. Były dwa sposoby. Bo zawsze są dwa sposoby. Jeden gorszy od drugiego. Nie wiem, który jest który, ale wiem, że po jednym z nich, nie ma już odwrotu.

Czyli żyję na nowo co reset pamięci? Czy to można nazwać życiem? Co, jeśli pójdę spać i się nie obudzę? Utracenie świadomości, jest dla mnie równoznaczne ze śmiercią.

Jak wykorzystać brzytwę? Na razie nieistotne. Najpierw trzeba ją znaleźć.

– Będzie dobrze – powiedział.

Otarłem twarz. Wyprostowałem się jak na komendę na baczność i wzdychnąłem zrezygnowany, ponownie się garbiąc.

– Chodź. Przejdziesz się. Dobrze ci to zrobi – Ireneusz wstał.

Chciałem coś powiedzieć, ale finalnie nic nie przeszło mi przez ściśnięte goryczą gardło. Wstałem niechętnie i ruszyłem za oddalającym się powoli wujkiem.

– Posłuchaj – zaczął. – Rozumiem, że jest ci przykro z tego powodu, ale taka już kolej rzeczy. Musisz nauczyć się z tym żyć – oznajmił beznamiętnie, tak jakby chciał odejść od tego tematu. Skoro co jakiś czas musiał opowiadać to na nowo, zapewne sam miał już tego dosyć.

Największy problem był w tym, że ja nic nie czułem i to bolało najbardziej.

Przemierzaliśmy szeroką ulicę, pociętą na ogrody z jednym tylko, wąskim przejściem pomiędzy. Kilka kobiet pielęgnowało rośliny. Mężczyźni nosili wiadra z wodą i użyźniali glebę. Nad nami wisiały sznury z praniem, wciągane przez okna do kamienic.

W rogu bawiły się dzieci, pod czujnym okiem starszej kobiety cerującej ubrania. Obok mnie, jak łanie, mignęły dwie młode kobiety z miskami malin. Tak się zapatrzyłem, że omal na nie nie wpadłem. Obydwie odparły delikatnym uśmiechem i zachichotały za moimi plecami. Byłem pewien, że to były siostry.

Ireneusz udał, że nie spostrzegł całego zajścia, lecz było widać, że jego warga powędrowała w górę, unosząc skrawek policzka.

– Ładnie tu, nieprawdaż? – zagadnął.

– Tak – odparłem szczerze. Wszędzie było tyle życia. Co krok ktoś się śmiał. Inny pracował, jeszcze inny czmychał do swoich spraw, manewrując pomiędzy rozbawionymi dziećmi. Na wejściu do podwórka pomiędzy kamienicami, podszedł żołnierz. Od razu na szyję rzuciła mu się jakąś dziewczynka. Za chwilę pojawił się całkiem mały chłopiec, ledwie umiejący chodzić. Zza drzwi wychynęła uradowana kobieta o włosach jak węgiel.

To wszystko wyglądało tak prawdziwie. Nic nie było sztuczne. Nie wiem jak odczuwać emocje, ale czułem, że na tych ulicach, placach, podwórzach i ogrodach, panuje szczęście. Ludzie są weseli, uśmiechnięci. Znowu poczułem ból, że ja nie mogę tego poczuć. Byłem całkowicie odcięty od wrażeń życia. Nie czułem go. Byłem pusty.

Obiekt 12 Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz