Ⰰ Koniec

313 29 164
                                    


– Coś cię trapi. Widzę to.

– Mnie? Nieprawda – odparłem. – Ze mną jest wszystko w porządku. Zawsze wszystko było ze mną w porządku.

– Jesteś tego pewien? Ostatnio dość dziwnie się zachowujesz.

– Dziwnie? Co to znaczy? Kiedy jest normalnie? Jestem taki cały czas. Czy to znaczy, że jestem nienormalny? Nie, ja jestem spoko. Wszystko jest na właściwym miejscu. Nie wiem, o co ci chodzi.

– To dlaczego cały czas wycierasz ręce i błądzisz wzrokiem?

– Bo są brudne. Naturalnie, są brudne. Szukam mydła. Tak, mydła – Uśmiechnąłem się od ucha do ucha. – Nie patrz tak na mnie. Przecież nikogo nie zabiłem. Po prostu krew nie chce się zmyć...

***  

Kim jesteśmy, aby zadawać sobie pytanie odnośnie naszego bytu? Dlaczego zachodzimy w głowę, próbując poznać samych siebie, nie dostrzegając kluczowych rzeczy? Może usiłujemy w ten sposób odsunąć się od niewygodnej, bolącej w oczy prawdy, która jest skazą na naszej lśniącej zbroi? Co, jeśli to tylko wymówka, aby uniknąć odpowiedzialności na sobie samym i szukać winnych w przeszłości? Zamiast zastanawiać się, co zrobiliśmy źle, powinniśmy się chwycić na zdaniu, co robimy źle. Dlaczego to robimy, choć właściwie, dlaczego ja to robię?

Od kilku dni huczało mi w głowie tylko jedno słowo. Jego wieloznaczność i możliwość zastosowania niemal w każdej sytuacji sprawiało, że miałem wrażenie, iż moje słowa ciągnął się jak guma, która zastyga, i po chwili pęka, nie wytrzymawszy przeciążenia. Obrywałem własnymi słowami, minuta po minucie, a im usilniej próbowałem dojść do sedna, tym bardziej bolało.

Z pytania „dlaczego?", wyciągnąłem pewien wniosek, który podrzucił mi jeszcze jedno równie ważne pytanie, będące chyba jeszcze bardziej dotkliwe:

Kim ja jestem?

W przeciągu ostatnich dni myśl ta nie dawała mi spokoju, a to wszystko za sprawą jednego, bardzo niefortunnego zdarzenia, bez którego nie byłoby mnie tu, gdzie teraz byłem, czyli w zatłoczonym pociągu powoli wtaczającym się na stację.

Nie miałem pewności, co robię. Nie mogłem być tego pewien. Nikt normalny nie zrobiłby na moim miejscu podobnie, ale ja już nie byłem normalny.

Zacisnąłem dłoń na rękojeści. Skład zatrzymał się i lada sekunda miały zostać otwarte drzwi. Rozległ się piskliwy sygnał i poobwieszani torbami ludzie wyskoczyli na peron.

Od razu po wyjściu uderzył mnie ten wymieszany zapach, którego składowych nie sposób było określić. Nuta smogu i zapaszki z pobliskiego baru, przeplatały się ze smrodem spoconych, poupychanych, jak sardynki podróżnych, którzy burzliwie przebijali się przez duszne arterie zadaszonych peronów. Na to wszystko przychodziły jeszcze wszędobylskie gołębie i wysypujące się z koszy stery śmieci, wokół których krążyło robactwo.

Pośród przemieszanego jak puszcza, różnokolorowego tłumu garniturów i podróżnych plecaków, wybijała się swoimi niebiesko-żółtymi barwami tablica informacyjna w języku ukraińskim, oferująca startery sieci komórkowej. Tak wyglądało miasto, do którego przybyłem. Tak prezentował się Wrocław.

Dzień był nazbyt słoneczny. Termometry wskazywały wręcz absurdalne w tym regionie wartości. Jednak pot lał się ze mnie z góry innego powodu niż temperatura.

Razem z tłumem popłynąłem do podziemnego przejścia. Z przytłumionego hałasu odbijającego się od ścian dobiegł mnie dźwięk skrzypiec. Gdy tylko dotarłem na sam dół schodów, przystanąłem, aby przysłuchać się muzyce. Nieopodal stał przyodziany we frak student, który zwinnymi dłońmi operował instrumentem.

Obiekt 12 Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz