Harry
Od spotkania w barze minął miesiąc. Przez ten czas wiele zmieniło się pomiędzy mną, a Malfoy'em, chociaż wydaje mi się, że nasze relacje ociepliły się już dużo wcześniej. Spotykałem się z nim dwa, czasami trzy razy w tygodniu w pokoju życzeń, tak jak ustaliliśmy na początku. Nadrobiliśmy jego niektóre braki w obronie przed czarną magią, a eliksiry szły mi coraz lepiej. Od dłuższego czasu nie mieliśmy większych powodów, by się spotykać, a mimo to wciąż przychodziliśmy w umówione miejsce, jakby to było zupełnie normalne. Czasami szukaliśmy informacji o moich snach i ich powiązaniach z napadami na wioski, a czasami po prostu siedzieliśmy w ciszy zajmując się swoimi sprawami, tak jak dzisiaj.
Był piątek wieczór. Zajmowałem miejsce na wygodnej kanapie, opierając głowę o podłokietnik. W tamtej chwili, gdy spokój i niezmącona niczym cisza panowała w pomieszczeniu, w mojej głowie panował istny armagedon. Chociaż nie jestem do końca pewny, czy mogę go tak nazwać. Armagedon określa zazwyczaj złe rzeczy, a moje myśli nie przypominały tego nawet w jednym procencie. Można je było porównać do miliona dmuchawców, prowadzonych przez powiew wiatru lub morskich fal, zderzających się o siebie, tym samym tworząc różne połączenia. Nie w sensie sztormu. Miałem raczej na myśli harmonię przyrody i spokój żyjący w tych różnych ruchach. Bo to nad czym myślałem nie było złe. Od dłuższego czasu nie czułem złości, ani obrzydzenia na myśl o ślizgonie, a raczej spokój rozchodzący się po moim ciele. Stał się moją przystanią od codziennego życia i ciągłego udawania, że wszystko jest w porządku. Mogłem opowiadać mu co się dzieje bez obawy, że dowie się ktoś jeszcze. Wiedziałem, że nie będzie się zamartwiał i pytał milion razy dziennie jak się czuję. Przy nim mogłem zachowywać się normalnie. Czasami wciąż mnie denerwował, tak samo jak ja jego, a nasze dogryzki nie skończyły się, przybierając jedynie formę przyzwyczajenia i żartów. Tak naprawdę, nigdy nie sądziłem, że ten podstępny wąż może stać się dla mnie znajomym, a teraz nawet... przyjacielem.
Odruchowo spojrzałem w jego stronę. Siedział wyprostowany, z nogą założoną na drugą i opierał się wygodnie o fotel. Na jego czole pojawiła się typowa zmarszczka, obecna zawsze, gdy zastanawiał się nad czymś lub napotykał niespodziewany moment w powieści, którą tak często czytał. Głębokie westchnięcie opuściło jego usta, a on sam, zamknął głośno książkę, przewracając oczami. Rozejrzał się po pokoju, szukając punktu zaczepienia, gdy jego oczy spotkały się z moimi, wpatrzonymi prosto w niego. Uniósł brew w górę, posyłając pytające spojrzenie.- Coś nie tak?
- Nie, nie. Co się stało? - wskazałem głową na książkę, wciąż spoczywającą na jego kolanach.
- Mam jej już dosyć - odparł zirytowany. - Główny bohater to wredny kretyn.
- Tak jak ty?
- Nie pozwalaj sobie ,,panie jestem gwiazdą,, - spojrzał na mnie z mordem w oczach.
- Ah wybacz wasza wysokość - przewróciłem na niego oczami i przekręciłem się na plecy.
Przez dłuższy moment ponownie towarzyszyła nam przyjemna cisza.
- Co robisz na święta? - zapytałem luźno, zastanawiając się jak wygląda to u niego.
- Hm?
- Pytałem co robisz na święta.
- Oh, em. Wracam do domu.
- To wiem - uśmiechnąłem się do siebie na myśl o Norze.
- Więc co miałeś na myśli?
- No wiesz, ogólnie - odwróciłem się w jego stronę.
- Nic szczególnego. Kolacja, prezenty i czas dla siebie. Zwykłe święta.
- A czas z rodziną? - spojrzał na mnie. Wystarczyło. - Oh no tak. Wybacz. - kiwnął głową.
- A ty? Co będziesz robił?
CZYTASZ
•Believe• {Drarry}•
FanfictionPo śmierci Syriusza, z Harrym jest coraz gorzej. Mimo jego pogarszającego się stanu zdrowia, nie chce pomocy. Gnije wewnętrznie, nie dopuszczając do siebie nikogo. Czy stara, nie najlepiej zaczęta znajomość może przerodzić się w coś, co uratuje złot...