Harry
Każdy kolejny dzień był taki sam - szybki. Przez wcześniejsze nieobecności moje zaległości były niewyobrażalne, a nadrobienie ich, wbrew pozorom, było zdecydowanie trudniejsze niż mogłem przypuszczać. Mnóstwo teorii i trudnych zagadnień, które nie jest tak łatwo przyswoić jedynie za pomocą książek, referaty i zadania teoretyczne wciąż siedziały mi z tyłu głowy, a w moim stanie było to zdecydowanie za wiele. Chociaż mówiąc szczerze, myślę, że każdy miałby już dość. Notatki pożyczone od Hermiony i kolejne książki, które znosiła, by tylko mi pomóc piętrzyły się na biurku, odstraszając wizją nauki, a ja zaczynałem się w tym powoli dusić.
W dodatku, powoli zaczynam zauważać, że Pani Pomfrey miała rację odnośnie mojego zdrowia. Nie żebym myślał, że cokolwiek dałoby mi siedzenie w skrzydle szpitalnym, bo spedzony tam czas był masakryczny, ale jednak... Nie jest za dobrze. Żołądek ściska się z każdą napływającą myślą o zjedzeniu czegokolwiek, a mi coraz częściej jest słabo. Mam momenty, w których przed oczami widzę miliony mroczków, a po chwili mam wrażenie, jakbym spadał miliony metrów w dół. W tych chwilach zazwyczaj Ron łapie mnie za ramię, bym się ogarnął i magicznie znów jestem z nimi. Patrzy się na mnie tym niepewnym wzrokiem, zdecydowanie chcąc zapytać co się stało i jak może pomóc, ale ja odwracam szybko wzrok i udaje z nic się nie stało, mrucząc ciche ,,dzięki". Nawet nie wie, jak niezręczne to jest i jak czuje się z myślą, że wciąż muszą o mnie dbać. Zwłaszcza, że ja sam nie wiem co się dzieje. Absolutnie nic.Leżałem właśnie na kanapie w pokoju wspólnym, patrząc na ciepłe płomienie ognia. Tańczyły w rytm granej przez Seamus'a melodii, zupełnie nie przejmując się nami wszystkimi. Żyły w innym świecie, gdzie każdy z nich miał określoną rolę. Rolę, której nie mogło przeszkodzić nic, nawet hałas, głosy i żwawe rozmowy prowadzone dookoła. Każde najmniejsze światełko wykonywało swój własny, solowy układ, wymyślając coraz to nowsze figury, a jednak gdy patrzyło się na nie wszystkie, tworzyły przepiękną całość. Jakby wszystko było zaplanowane, a próby do tego małego występu trwały od wieków. Chciałbym tak umieć; idealnie odgrywać rolę, która została mi przypisana przez świat, nie zastanawiając się nad niczym i nie zwracając uwagi na ludzi, którzy próbowaliby zakłócić mój rytm. By każdy, kto na mnie spojrzał widział niesamowitego chłopaka, którego chcą widzieć, który bez zawahania robi to wszystko, co zostało mu zaplanowane.
To jednak nie był teatr, ani występ, na który można się przygotować. Nie miałem wystarczająco prób, a marzyć nie mogę nawet o jednej. Bo życie nie jest przedstawieniem, a każdy krok musi być przemyślany. Wszystko wykona się dokładnie raz, a źle odegrana figura nie zostanie zapomniana przez pryzmat prawdziwego show. Moim życiem kieruję ja, a moja sztuka jest wielkim bałaganem. Zupełnie takim jakim stałem się sam.
- Harry! Co tak zamulasz? Prawie zasypiasz na tej sofie!
Wyrwałem się z chwilowego zamyślenia i przecierając twarz dłońmi podniosłem się do siadu.
- Ta, masz rację. Jestem trochę zmęczony.
- Nonsens, jest dopiero 17. Seamus, zagraj coś na rozbudzenie - dołączył się do rozmowy Dean, kiwając głową na chłopaka.
Muzyka przestała roznosić się po pomieszczeniu, by każdy przez chwilę mógł delektować się tą cudowną ciszą. Chyba, że byłem to tylko ja.
Sielanka ta nie trwała jednak zbyt długo, bo już po krótkiej chwili, w której Finnigan nałożył na gryf kapodaster, w całym pokoju ponownie rozbrzmiały wesołe dźwięki gitary. Okazało się, że gra na niej naprawdę świetnie i w tym roku postanowił przywieźć ją tutaj. Wszyscy zaczęli klaskać w rytm, a niektórzy śpiewali, gdy znali piosenkę. I wszystko byłoby cudownie. Naprawdę świetnie, gdyby nie jedna, mała rzecz.
CZYTASZ
•Believe• {Drarry}•
FanfictionPo śmierci Syriusza, z Harrym jest coraz gorzej. Mimo jego pogarszającego się stanu zdrowia, nie chce pomocy. Gnije wewnętrznie, nie dopuszczając do siebie nikogo. Czy stara, nie najlepiej zaczęta znajomość może przerodzić się w coś, co uratuje złot...