.18.

5.8K 363 76
                                    

Tak jak myślałem, ten dzień był w każdym calu okropny. Przez niewyspanie i znużenie, które towarzyszyło mi cały dzień, byłem kompletnie rozkojarzony. Najpierw na śniadaniu, sięgając po sok, wylałem cały dzbanek na stół, przy okazji zalewając biednego Neville'a. Następnie na transmutacji, która przecież zawsze szła mi śpiewająco, niechcący wybuchnąłem szklany kielich, roztrzaskując małe kawałeczki szkła po całej sali i zgarniając za to szlaban. Kolejna lekcja - eliksiry. Na nich obaliłem moje przekonania, że nie mogą iść mi gorzej, sprawiając, że moja szata zaczęła płonąć, przy okazji zapalając również rękaw Blaise'a. Lepiej być nie mogło. Poza wściekłym Snape'em, który odjął mi 25 punktów i rozdrażnionym do granic możliwości Zabini'm, nie było źle.
Było koszmarnie, ale spokojnie, to nie koniec atrakcji dzisiejszego dnia.

Na historii magii przez moje zmęczenie i masakrycznie nudny wykład profesora, zasnąłem na całą lekcję, a Ron musiał mnie budzić po tym, jak wylałem atrament. Na sam koniec, jakby tego było mało, przez przedłużoną lekcję zielarstwa, spiesząc się na obiad, poślizgnąłem się na korytarzu i stłukłem sobie kolano, przez co mam problemy z chodzeniem. Najlepszy dzień w życiu.

- Harry! Idziesz?! - zawołał mnie Fred, gdy tylko ja zostałem w szatni przed naszym treningiem. Zawiązałem sznurowadła i ruszyłem na boisko.

***

- Harry, długo jeszcze?! - usłyszałem ponownie krzyk jednego z chłopaków.

- Ron! Skup się na kaflu! - zawołałem do niego, ignorując wcześniejsze pytanie.

Już od ponad półtorej godziny trenujemy, a ja wciąż nie złapałem znicza. Zazwyczaj wyrabiam się w pół, a resztę treningu spędzamy na ćwiczeniu taktyki i wskazówkach, które daję innym, jeśli zauważę jakieś niedociągnięcie. Tym razem jest inaczej.
Jedyne co robię od początku, to latam nad boiskiem i obserwuję grę. Parę razy znicz przelatywał tuż obok mnie, ale w moim stanie byłem za wolny, by go złapać i znów znikał mi z oczu. Nie wiem czy w tym roku będę w stanie doprowadzić drużynę do zwycięstwa.

- Harry! Harry, uważaj! - zdążyłem usłyszeć, zanim niecałe pół metra ode mnie przeleciał tłuczek.
Zachwiałem się na miotle i gwałtownie zawróciłem, robiąc unik, nim kula ponownie zaczęła lecieć w moją stronę.

- Nic ci nie jest?! - dobiegło do moich uszu.

- Ni... - miałem odpowiedzieć, ale w przeciągu kilku sekund zaczęło kręcić mi się w głowie, a przed oczami pojawiły mi się mroczki. Parę sekund później zacząłem lecieć w zawrotnym tempie w dół, nie mogąc nic zrobić.

- HARRY! - zawołał Ron, a po chwili swój wzrok zwróciła na mnie reszta drużyny.
W ostatniej sekundzie zdołał złapać mnie Fred, nim uderzyłem o ziemię. Chłopak wylądował na trawie i niedługo potem zleciała się cała reszta drużyny, sprawdzić czy nic mi się nie stało.

- Merlinie, Harry! Nic ci nie jest?!

- Harry? Wszytsko w porządku?

- Odsuńcie się - warknął rudzielec, podchodząc bliżej i przepychając się pomiędzy pozostałymi. - Harry? Harry?! Odezwij się! Nic ci nie jest? Halo! - zaczął potrząsać moimi ramionami.

- Odsuń się - odepchnęła go Ginny - Zaraz dostanie przez ciebie jakiegoś wstrząsu - przewróciła oczami i kucnęła obok.

- Pff - prychnął pod nosem.

- Harry? Wszystko w porządku? - mówiła, starając się do mnie dotrzeć.

Podniosłem się do siadu i pomasowałem kark.

- Jest w porządku.

- W PORZĄDKU? TY SPADŁEŚ Z MIOTŁY HARRY! - dobiegł do nas głos Hermiony, która właśnie biegła ku nam z trybun. Wiele z osób przyglądających się mi pokiwało głowami i mruknęło w geście zgody. - Zrozumiałabym, jeśli chodziłoby o Rona, ale o ciebie?

•Believe• {Drarry}•  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz