Okej, mam dość.
To są już chyba naprawdę żarty. Muszą być. Nie nie nie. Nie wierzę w to. Czemu życie mnie tak nienawidzi?
Nie jestem wybredny. Do szczęścia nie potrzeba mi wiele. Nie lubię narzekać, ani nic z tych rzeczy, ale w tym wypadku mogłem trafić zdecydowanie lepiej. Może mecz quidditcha? Może jakieś wczasy? Może wyjazd? Może święta spędzane w Hogwarcie? Może cokolwiek innego, niż to gdzie znajdowałem się teraz. Bowiem, podczas tego krótkiego momentu, w którym moje oczy zdążyły się zamknąć, a umysł zapadł w sen, znów znalazłem się w miejscu z najgorszych koszmarów. Po nieprzespanej, ciężkiej nocy miałem nadzieję na chociaż krótką, ale spokojną drzemkę w ciągu dnia. Jak widać życie ułożyło mi inny scenariusz.
Na widok tych, jakże znajomych ciemnych ścian, długiego korytarza i pochodni dających tyle światła, co nic, chciało mi się płakać. Po ostatnim incydencie liczyłem, na to, że nigdy więcej tu nie wyląduję. Że nigdy więcej nie będę musiał czuć tego bólu. Że nigdy więcej nie będę musiał tego przeżywać.
Ale to znowu się stało.
Znowu byłem w najgorszym wspomnieniu, wciąż powtarzającym się w mojej głowie. Znowu byłem w miejscu, w którym prawie umarłem. W miejscu, które było gorsze niż jakiekolwiek inne na Ziemi i to niezależnie ode mnie. Nie kontrolowałem tego. Nie mogłem temu zapobiec, mimo, że pragnąłem tego najbardziej na świecie. Tyle, że to nie był koncert życzeń, a ja, czy chciałem czy nie, leżałem właśnie na zimnych płytkach dziwnej fortecy, istniejącej tylko w mojej głowie. Ja sam.
I jedynym pytaniem, które zadawałem sobie w tamtym momencie było: ,, dlaczego?,,.
Jaki sens miały te wizyty w zupełnie obcym dla mnie miejscu? Nie wyniosłem z nich nic oprócz traumy i naruszonej psychiki, która i tak nie była w najlepszym stanie.Tak czy siak, nie mając innego wyjścia ruszyłem znaną mi już ścieżką. Na moje szczęście tym razem, tak jak podczas pierwszego pobytu tutaj, moje mięśnie i głowa czuły się dużo lepiej niż ostatnio. Wszystkie siniaki i przebarwienia zniknęły, zastąpione czystą, zdrową skórą. Było mi dobrze.
Po paru minutach leżenia w ciszy, podniosłem się do siadu, by po chwili całkowicie wstać. Otrzepałem lekko zakurzoną, szpitalną piżamę, którą miałem na sobie i ruszyłem wzdłuż korytarza. Długie białe spodnie, ozdobione jedynie cienkimi, niebieskimi paskami sunęły po zimnej posadzce, zbierając z niej resztki kurzu, a moje bose stopy dostawały odmrożenia 8 stopnia przez jej ziąb. Wszystko było takie same. Cisza przygniatająca każdego, kto znalazłby się w jej zasięgu do podłogi. Panujący wokół półmrok i chłód. Wszystko było takie samo. Wszystko, za wyjątkiem mojego samopoczucia. Nie mam pojęcia na jakiej zasadzie to działało, ale z każdą wizytą, ulegało ono zmianie.
Gdy przybyłem tutaj po raz pierwszy czułem się, jakby wyrosły mi skrzydła. Byłem lekki, nieobolały i po prostu zdrowy. Potem praktycznie umarłem, a teraz? Teraz czuję jakbym zaraz miał się tu przewrócić. Niemiłosiernie kręciło mi się w głowie, a przed oczami miałem mroczki. Było to podobne do uczucia, które doświadczamy, gdy zsiadamy z szybkiej karuzeli w wesołym miasteczku. Parę razy obijałem się o ścianę po mojej prawej, przytrzymując się od upadku, ale na końcu, nareszcie dotarłem do znajomego rozdroża. Skręciłem w lewo i jak wielkie było moje zdziwienie, gdy moim oczom ukazały się te same pary drzwi, tyle, że tym razem tajemniczy most prowadził do każdej z nich. Które mam wybrać tym razem?Miałem do wyboru trzy opcje.
Drzwi numer jeden, zza których wyłaniało się niewyobrażalnie jasne światło. Te same wybrałem za pierwszym razem, gdy spotkałem Liam'a.
Spod drzwi numer dwa wyrastały dziwne, czarne ślady, przypominające odrobinę korzenie drzew. Nie wyglądało to zachęcająco.
I ostatnie - spojrzałem w prawo. Drzwi numer trzy. Zwęziłem lekko oczy i spróbowałem dostać się bliżej nich. Nic tam nie było. Zwykłe, ciemne dębowe drewno, bez żadnych szczególnych sygnałów czy znaków. To coś dla mnie. Miałem zdecydowanie dość przygód na ten tydzień.
Rozejrzałem się dookoła, by upewnić się, że na pewno nikogo tu nie ma i wszedłem na most.
Z każdym moim krokiem czułem się coraz cięższy, z niewiadomego powodu. Moja głowa wciąż pulsowała, a znak zaczął mocno dawać o sobie znać. Nie poddam się.
Spojrzałem w dół, chcąc w końcu przyjrzeć się tajemniczej dziurze, gdy coś przyszpiliło mnie do ziemi. Pod moimi stopami utworzy się czarne cienie, podążającymi za mną z każdym ruchem, który robiłem. Powoli zaczęły mnie zasysać coraz mocniej i mocniej, starając się utrudnić mi dojście do przejścia. Serio? Zawsze musi być coś?Szybko zebrałem w sobie całą energię i ruszyłem dalej, z całej siły starając się dostać do końca. Nie powiem, było ciężko. Było ciężko i parę razy prawie spadłem, ale dałem radę. Byłem przy drzwiach.
Uwolniłem się z sideł cieni i dziwnej czarnej masy, po czym odetchnąłem parę razy. Już po wszystkim. Powoli, uspokajając oddech, zbliżyłem się do dębowej powierzchni i szybko pchnąłem ją przed siebie.
To był błąd.
//
Przepraszam, że dziś znowu trochę krótszy, ale byłam u babci i no nie bardzo miałam czas.
Pozdery i do następnego x.
CZYTASZ
•Believe• {Drarry}•
FanfictionPo śmierci Syriusza, z Harrym jest coraz gorzej. Mimo jego pogarszającego się stanu zdrowia, nie chce pomocy. Gnije wewnętrznie, nie dopuszczając do siebie nikogo. Czy stara, nie najlepiej zaczęta znajomość może przerodzić się w coś, co uratuje złot...