- NIE DO POMYŚLENIA! PO PROSTU NIEWIARYGODNE!
-Ale-
-MILCZEĆ! - spiorunował mnie wzrok kobiety.
-Pani Pomfrey ja -
- CICHO POTTER!
- Ja naprawdę-
- POWIEDZIAŁAM CICHO, NIE Z TOBĄ ROZMAWIAM! - przeniosła swój wściekły wzrok na trójkę rudzielców siedzących obok łóżka. Fred, George i Ron ze spuszczonymi głowami, nie odzywając się ani słowem, czekali aż pielęgniarka przestanie krzyczeć. Gdy w nocy wróciłem do skrzydła szpitalnego wydawało się, że nic specjalnego się nie szykuje. Nikt nie czekał na mnie z wycelowana w kierunku drzwi różdżką, czekając aż tylko wejdę do środa, ani nikt nie wydawał się czuwać na moje przybycie. Jakie wielkie było moje zdziwienie, gdy z samego rana zostałem brutalnie obudzony poprzez zimną wodę na mojej twarzy, a jedyne co ujrzałem nad sobą to wściekła twarz Pomfrey. Miałem przechlapane. Po podaniu mi oczywiście codziennej dawki leków, od razu wezwała do siebie Hermionę i Ron'a, a po dłuższym namyśle również bliźniaków. Skończyliśmy więc siedząc i słuchając jej zdenerwowanego głosu i krzyków niedowierzania od 20 minut, a najgorsze było to, że nawet nie zbierało się na to, by przestała. Ponadto, co jakiś czas mój wzrok spotykał się ze wściekłym spojrzeniem Hermiony oraz ciskającymi z niego piorunami, kierowanymi na zmianę w stronę moją i chłopaków. Zapomniałem, że nikt nie raczył poinformować jej o naszej małej zamianie i planie, więc nie dziwię się, że teraz nie jest najszczęśliwsza na świecie. Zwłaszcza, że chodzi przecież o zdrowie jej przyjaciela.
Podsumowując - nie było za dobrze.- NAPRAWDĘ MYŚLELIŚCIE, ŻE UJDZIE WAM TO NA SUCHO?! CO WY MU W OGÓLE DALIŚCIE?! A TY? - znów zwróciła się do mnje - JAKIM PRAWEM ZGODZIŁEŚ SIĘ NA TAKĄ GŁUPOTĘ I TO BEZ KONSULTACJI ZE MNĄ?!
- Pani Pomfrey ja naprawdę -
- JA TERAZ MÓWIĘ. - skierowała się znów w stronę pozostałeś czwórki - PRZYSIĘGAM, ŻE JEŚLI JESZCZE RAZ ZROBICIE COŚ TAKIEGO TO -
- Przepraszamy - powiedzieliśmy wszyscy cicho, mając dość ciągłych wrzasków. Nic takiego się przecież nie stało.
- Przepraszacie... - jej ton odrobinę złagodniał i stał się cichszy. - Przeproście to wy kolegę, któremu podsunęliście ten głupi pomysł. - przytaknęli głowami, a ja zaczynałem czuć się coraz bardziej głupio przez to, że przeze mnie im się obrywa, całkiem bez powodu. - Ale skoro pan Potter czuję się już tak dobrze, że jest w stanie się narażać grą, to z pewnością może już wrócić na lekcje.
- Naprawdę?! - wszyscy na raz spojrzeliśmy na kobietę niedowierzając.
- Tak, to twój ostatni dzień tutaj. Skoro nie zależy ci na swoim zdrowiu, nie będę trzymać cię na siłę. To nie ma sensu.
- Dziękuję!
- Nie dziękuj. Wciąż nie jestem tego do końca pewna.
- A... Em pani Pomfrey?
- Tak?
- A co z... Powiedziała pani jakiemuś nauczycielowi?
- Nie, myślę, że dostatecznie zrozumieliście, że to okropnie nieodpowiedzialne i nigdy więcej tak nie zrobicie. A jeśli dowiem się, że tak, bądźcie pewni, że nie będę taka łaskawa. - popatrzyła na nas surowo po raz ostatni i opuściła salę.
- Woo, było blisko.
- Nawet nie wiesz jak. Gdyby powiedziała McGonnagal... Nawet nie chcę o tym myśleć.
- Co się z tobą działo Harry? Po meczu zniknąłeś i szukaliśmy cię całe wieki.
- Właśnie! Przepraszamy, że cię naraziliśmy. Nie chcieliśmy, żebyś czuł się gorzej, ale RON powiedział, że jest już dobrze - Fred i George zmierzyli go wzrokiem.
- A wy jak ostatni kretyni postanowiliście mu uwierzyć?! Chyba logiczne, że skoro wciąż tu tkwił, a Pomfrey nie chciała go wypuścić, to NIE JEST DOBRZE! - krzyknęła Hermiona, czym zszokowała wszystkich. - A ty? - spojrzała na mnie - mógłbyś zacząć myśleć w końcu o sobie - powiedziała cicho i opuściła skrzydło szpitalne.
Zapanowała długa i ciążącą cisza, której nie umiałem przerwać. Nie wiedziałem co powiedzieć, bo czułem wyrzuty, że jej nie powiedziałem. Była dla mnie jak siostra, a nawet bliżej. Powinna o tym wiedzieć, a my kompletnie ją olaliśmy.
- Się porobiło - podrapał się po karku Ron.
- Nawet nie wiesz
- Jak - dokończył George.
- I lepiej szybko to...
- Napraw Ronuś.
- Bo może być gorzej - dokończyli razem. - Trzymaj się Harry! - życzyli i podążyli śladem dziewczyny.
- Słuchaj Ron...
- Słuchaj Harry... - powiedzieliśmy w tym samym momencie, gdy zostaliśmy sami.
- Przepraszam - ponownie.
- Co? Za co?
- Ty pierwszy - zaproponował. Inaczej nic byśmy nie ustalili.
- Przepraszam, że nie dałem rady. Naprawdę się starałem, ale...
- Co? Daj spokój Harry, to ja zachowałem się jak idiota. Nie powinienem był bagatelizować tego jak się czujesz. Wiesz, że jesteś ważniejszy niż jakiś puchar. To przeze mnie mogło ci się coś stać. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. - i to było... Było jak wielki ciężar, który właśnie spadł. Ron nie miał mi nic za złe, wciąż chciał się przyjaźnić, wciąż mogłem na niego liczyć.
- Oczywiście, że tak chodź tutaj. - przytuliliśmy się w braterskim uścisku.
- Uf. Już się bałem, że będziesz zły. - odetchnął rudzielec.
- Na ciebie? Daj spokój. Sam się zgodziłem.
- Przecież wiem, że nie chciałeś.
- Może po prostu o tym zapomnijmy - zaproponowałem, co przyjął z uśmiechem.
- To co? Pomóc ci się spakować?
- Jasne. Będzie szybciej - zgodziłem się i o chwili razem zbieraliśmy rzeczy, które nazbierały się tu przez dość długi czas mojego pobytu. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że stąd wychodzę.
- Myślę, że mogę sobie wyobrazić - zaśmiał się chłopak. - Brakowało nam ciebie w pokoju, powoli zacząłem tracić cierpliwość na ciągłe opowieść Neville'a. Nie wiem jak to znosiłeś.
- Daj spokój. Przecież są ciekawe.
- Ciekawe? Ciekawe co takiego?
- To nasz kumpel, bez przesady - uśmiechnąłem się i zgarnąłem do kieszeni brązowy notes.
***
- Jesteś gotowy? - zapytał chłopak, gdy we dwóch staliśmy pod dużymi drzwiami, prowadzącymi do Wielkiej Sali.
Kolacja trwała już od dobrych 20 minut, więc z pewnością było już tam dużo osób.- Chyba tak. - powiedziałem pewnie, i chwilę później szliśmy z chłopakiem przez pomieszczenie, kierując się do swoich stałych miejsc.
Myślałem, że obejdzie się bez większych rewelacji, ale nie ma tak łatwo. Gdy byłem praktycznie przy swoim miejscu, usłyszałem jak ktoś krzyknął zdziwiony moje imię i po chwili otoczyła mnie cała grupa ludzi, bombardująca mnie pytaniami o samopoczucie i zapewniająca, że bardzo im mnie brakowało i tęsknili.
Nie wiem ile z tego było prawdą, ale poczułem się jakbym znowu był w domu. Znowu było jak dawniej.***
- I wracamy do normalności - pomyślał Draco, siedzący przy stole Slytherin'u, nalewając sobie soku z dyni, kątem oka obserwując, co działo się właśnie przy stole Gryfonów.
CZYTASZ
•Believe• {Drarry}•
FanfictionPo śmierci Syriusza, z Harrym jest coraz gorzej. Mimo jego pogarszającego się stanu zdrowia, nie chce pomocy. Gnije wewnętrznie, nie dopuszczając do siebie nikogo. Czy stara, nie najlepiej zaczęta znajomość może przerodzić się w coś, co uratuje złot...