.25.

4.6K 269 56
                                    

Naprawdę duży błąd.

Gdy tylko przekroczyłem próg grubych, dębowych drzwi wiedziałem, że nigdy nie powinienem był tego robić. Nie sądziłem, że można zrobić w życiu aż tak duży błąd, ale spokojnie, jestem tu od tego, żeby udowadniać, że jednak się da.
Szkoda, że właśnie w takich sytuacjach.

Otóż, za drzwiami nie było nic, absolutnie nic czego mógłbym się spodziewać, co jakby się zastanowić, nie było takie dziwne. Już się przyzwyczaiłem do dziwnych, niecodziennych sytuacji, które miały miejsce od początku tego roku i będąc szczerym, coraz mniej mnie one obchodziły. Z każdą kolejną przygodą, jeśli można to tak nazwać, mój poziom zainteresowania nimi malał, sprawiając, że każda wykonywana przeze mnie czynność traciła na wadze. Nie przejmowałem się już praktycznie niczym, co miało miejsce w moim życiu, mimo, że naprawdę starałem się to robić. Starałem się wstawać każdego dnia i mieć poczucie, że robię to po coś. Poczucie, że robię to dla kogoś, ale tego kogoś nie było w moim życiu. Już nie.

Nie było go i już nigdy miało nie być..., no bo niby jak? Nie miałem rodziców, żadnych krewnych, ani rodziny. Syriusz - jedyna osoba, która mogłaby mi to zastąpić, co ja gadam, już zastąpiła, odeszła. Odeszła przeze mnie i te durne wymysły mojej głowy. Tak bardzo nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. Marzyłem, żeby wieść normalne życie, bez dziwnych koszmarów, które prawie mnie zabijały i wyborów, które zabijały innych.
Tyle, że ja najwidoczniej nie byłem normalnym dzieciakiem i nie dane mi było zaznać normalnego życia.

Na całkiem ciekawe przemyślenia ci się zebrało, Potty. Jakże trafne i potrzebne do sytuacji w której się właśnie znajdujesz.

Tsa... Myślę, że spadanie od jakichś 5 minut do strasznej, wielkiej i z pewnością głębokiej czarnej dziury było idealnym czasem na takie przemyślenia. Jak dobrze, że na to wpadłem. Tylko pogratulować.

Nie miałem bladego pojęcia co ja tutaj robię, ile jeszcze czasu będę spadał, gdzie spadnę i czy w ogóle przeżyję, ale powtarzam, niezbyt mnie to teraz obchodzi. Tak, zdaje sobie sprawę z tego, że brzmi to prawdopodobnie koszmarnie, ale tak się właśnie czuję. Martwy. Martwy od środka. Wewnętrznie.

Nie było sensu owijać w bawełnę, może gdybym umarł tutaj, w świecie koszmarów nie musiałbym przeżywać tego wszystkiego tam. Myślę, że śmierć jest wystarczającym wytłumaczeniem na nieobecność na meczu i Ron nie będzie miał mi tego ostatecznie za złe. Prawdopodobnie ich zawiodę. Cóż, prawdopodobnie nie tylko ich. W końcu to Wielki Harry Potter! On miałby umrzeć przez sen? Co? Słynny Harry Potter martwy przez własne wymysły? Spodziewałem się po nim więcej!
,,I macie waszego Złotego Chłopca! Haha!,, - tak pewnie powiedziałby Malfoy. Nieistotne. Już nic nie było istotne.

Po parunastu minutach, które spędziłem na rozmyślaniu co powiem rodzicom, gdy w końcu ich spotkam albo... Albo jak zareagują, gdy w końcu mnie zobaczą po tylu latach... Albo czy... czy są ze mnie dumni, nie bądź głupi niby czemu mieliby być z ciebie dumni. Czemu ktokolwiek miałby być? Dość. Po tych paru krótkich chwilach, coś zaczęło się dziać. Moje ciało zaczęło być dziwnie ciężkie, powoli zaczęła pokrywać je cienka warstwa nieznanej mi mazi. W moich uszach zaczął wędrować czyjś cichy pisk, którego miejsca pochodzenia również nie znałem. Przecież byłem sam. Sam wśród tych wszystkich ciemności i cieni, bez żadnej żywej duszy obok. Z czasem jednak, głos stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy, otumaniając wszystkie moje zmysły. Nie miałem pojęcia co dzieje się wokół mnie. Moja skóra zaczynała lepić się od nadmiaru substancji, głowa z rana pulsowała coraz mocniej, a ten krzyk... Ten krzyk był dziwnie znajomy, jakbym słyszał go już kiedyś wcześniej. Nie wiedziałem gdzie, we śnie, na dworcu, w szkole, Hogwarcie, nie znałem odpowiedzi na to pytanie, ale za to wiedziałem jedno. Znałem go i miałem zamiar dowiedzieć się skąd pochodził. Chyba właśnie znalazłem jakiś cel mojej wędrówki. Tylko jak mam się dostac do jego źródła? Wokół mnie jest czarna masa nie mogę sobie z niej po prostu wyj-

- Ała - jęknąłem obolały, gdy ciężarem całego ciała przylgnąłem do pofałdanej, ciemnej powierzchni. Nie powiem, upadek był ciężki i odrobinę bolesny, ale przecież wciąż żyje prawda? Niestety.
Z jego wnętrza wydostawały się odgłosy, dziwne słowa wypowiedziane obcym językiem, którego nie potrafiłem zidentyfikować. Lekko obolały, podniosłem się i stanąłem na równych nogach, rozglądając się wokół. Nie. Nic się nie zmieniło. Dookoła wciąż panowała czerń i przytłaczająca cisza, kryjąca w sobie największe lęki. Jedyną, jakże istotną różnicą było to, że teraz już stałem na czymś dziwnym, pokrytym eee... Czy to pleśń? Ohyda.

No nic. Musiałem się tam dostać. Nie wiem czy to nie zabrzmi dziwnie, chociaż pewnie tak będzie, ale- ale dało się wyczuć coś dziwnego z wnętrza tego czegoś. Nie byłem w stu procentach przekonany, ale ludzki strach pomieszany z obsesją dało się wyczuć nawet tutaj. I nie, nie chodziło w tym przypadku o jakiś marny zapach. Nie... Tutaj dało sie wyczuć emocje. Panującą dookoła ciężką, przygniatającą do podłoża atmosferę, nie dającą ludziom normalne funkcjonować.

Przeszedłem parę metrów wzdłuż... Sam nie wiem... Wzdłuż jednej z fałd? I natknąłem się na mały, szczelnie zamknięty otwór, prowadzący najpewniej do samego środka tego- tego czegoś. Niestety, mimo moich prób wyważenia tego, nie udało mi się dostać do środka. Z każdą kolejną próbą z którą okazywała się daremna, moje kończyny zatapiały się w ciemny, gęsty dym, by zaledwie parę chwil później zacząć wtapiać się w otaczającą nas czerń. Usiadłem obok przejścia zrezygnowany i zastanawiałem się co mi pozostało. We wcześniejszych przypadkach, jedynym wyjściem z tego świata była moja bliska śmierć. W tym wypadku nie miałem takowej możliwości, więc znalazłem się w trochę trudniejszej sytuacji. Przez parę krótkich sekund, wydawała się nawet bez wyjścia, ale potem? Potem spojrzałem na otaczające mnie coś. Może skoro tkwię tu bezczynnie, a to pochłania mnie całego, gdy tylko próbuje się dostać do środka, to może dam temu czemuś się wciągnąć? Tak, to dobry pomysł. Szybko zerwałem się na nogi i niczym struś zacząłem biec w nicość, z tyłu głowy mając myśl, że może za chwilę obudzę się w swym szpitalnym łóżku, znów cały i bezpieczny. Z każdą chwilą jednak, grunt pod moimi nogami stawał się mniej stabilny i miększy, przez co powoli zacząłem się zapadać. Coraz mocniej i mocniej, zaczynając od kostek po kolana.

Aż w końcu to coś, pochłonęło mnie całego.

//
Hej kochani
Przepraszam, że dziś rozdział tak późno, ale inaczej nie dałam rady. Z bólem serca muszę was zawiadomić, że dziś jest ostatni dzień maratonu, ponieważ jutro mam krótki wypadzik i nie będę miała jak napisać rozdziału.
Dziękujemy wszystkim, którzy byli podczas niego ze mną, mam nadzieję, że się podobał!

Pozdery i do następnego x!

•Believe• {Drarry}•  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz