- Co? - spytała z zaintrygowanym wyrazem twarzy.
- Pytam, ile przygotowywało się eliksir wielosokowy.
- Tak, tak. Słyszałam, ale po co? - posłała mi zaciekawiony wzrok i usiadła na brzegu mojego łóżka.
- Nie, nic. Tak tylko pytam.
- Em, okej... Cóż, z tego co pamiętam - około miesiąca - odparła po chwili, przypominając sobie pierwszy rok.
Aż tyle? Nie mam tak dużo czasu.
- A jest jakiś sposób, by przyspieszyć jego proces? - dociekałem, wygodniej się usadawiając.
- Z tego co wiem, to nie... - posłała mi niepewny wyraz twarzy. - Powiesz mi o co ci chodzi?
- Czy jest jakakolwiek szansa kupienia go?
- Oczywiście. Powinien być w jednym sklepie w Hogsmeade - dołączył się do rozmowy Ron.
- Wiecie kiedy jest najbliższe wyjście?
- Za niecały miesiąc.
- Szlag - przeklnąłem pod nosem, zwieszając głowę.
- Co? O co chodzi Harry?
- Potrzebuje go, żeby zagrać na
najbliższym meczu - wymamrotałem.- Chwila - zawiesił się na chwilę rudzielec - po co ci do tego eliksir wielosokowy?
Hermiona przytaknęła tylko i zmarszczyła brwi.
- Ugh. Pani Pomfrey nie chce mnie wypuścić. Jeśli nie wymyślę jak niezauważalnie wymknąć się stąd w dniu meczu, to Gryffindor nie będzie miał szukającego.
- CO?! - krzyknął Ron tak głośno, że nie zdziwiłbym się, gdyby usłyszał go cały Hogwart.
- Zamknij się - warknęła dziewczyna i walnęła przyjaciela w tył głowy.
- Ała! - złapał się za miejsce, w którym jeszcze chwilę temu znajdowała się ręka Hermiony - Poza tym, czemu mam się zamknąć? Ty chyba nie rozumiesz powagi sytuacji Hermiono! Jeśli Harry nie będzie mógł zagrać, Gryffindor przegra walkowerem! Nie będziemy mieli nawet szansy wystartować, o ile nie znajdziemy kogoś na jego miejsce. A jak powszechnie wiadomo, nikt mu nie dorówna! - zaczął mocno gestykulować, parę razy będąc o włos od uderzenia dziewczyny.
- Uspokój się, Ronald. - spiorunowała go wzrokiem. - Czy ty nie widzisz jak on wygląda? - wskazała na mnie ręką.
- No co. Wygląda normalnie. Czego ty od niego chcesz? - gorączkował się, na co dostał jeszcze jedno uderzenie. - Ała! Przestań mnie bić!
- Jest blady, chudy i ma sińce pod oczami, kretynie. Nie da rady zagrać. Ślepy jesteś? - zaczęła wymieniać, chyba powstrzymując się od krzyku.
- Nie, nie, na pewno da radę! Prawda Harry? - spojrzenia dwójki spoczęły na mnie i wtedy znalazłem się w kropce.
Byłem w kropce, bo i jedno i drugie miało rację. Z jednej strony, Hermiona brzmiała naprawdę racjonalnie i jakże trafnie w tym przypadku. Wiem, że byłem słaby. Wiem, że nie radzę sobie z tym, co się dzieje, ale czy mam jakiekolwiek wyjście? Gdy wpadłem na pomysł z eliksirem, wszytsko wydawało się proste. Teraz jednak nie byłem pewny, co mam zrobić w tej sytuacji. Ron też mówił szczerze. Naprawdę zależało mu na tym meczu, tak jak mi i z pewnością innym członkom drużyny. Wizja nie wzięcia udziału w rozgrywkach była dla niego najgorszym koszmarem i oczywistą sprawą było, że go rozumiem. Włożył w treningi i przygotowania całe swoje serce i energię, nie mogłem mu tego zrobić. Nie mogłem być egoistą, myślącym tylko o sobie, podczas gdy cierpiały osoby, na których mi zależy. Już nigdy więcej.
Dlatego w tamtej chwili, po paru sekundach milczenia , podczas których toczyłem wewnątrzną dyskusję z samym sobą, z mojego gardła wydobyło się jedno krótkie słowo.
- Tak.
Hermiona spojrzała na mnie z opóźnionym refleksem, kryjąc w swoich oczach rozczarowanie. Wiem Hermiono. Nie jesteś jedyną, którą to spotkało.
Ron jednak nie wyglądał na przyjętego. Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech, a on sam, gdy moje słowa tylko dotarły do jego uszu, o mało co nie podskoczył na krześle, na którym siedział. Dobrze, że uszczęśliwiłem chociaż jedną osobę.- Widzisz? - zwrócił się do siedzącej obok przyjaciółki. - Nie wymyślaj już. Harry doskonale sobie poradzi. Tak jak zawsze - kąciki jego ust uniosły się, gdy zwrócił, ku mnie swój wzrok.
- Nie ma opcji! Nie zgadzam się! - powiedziała nieco głośniej niż zazwyczaj.
- O co ci chodzi kobieto?! - również podniósł swój głos.
- Nie wyślę go na pewną śmierć! Zwariowałeś?
- Jaką śmierć? Ty masz jakieś urojenia - popukał się w czoło.
- Ja mam urojenia?! - wstała ze swojego wcześniejszego miejsca.
- Tak! - teraz już dwójka moich przyjaciół stała wydzierając się na siebie i kłócąc o mnie. Świetnie. Nie mogłeś tego rozegrać lepiej, Potter. Gratuluję. Teraz jeszcze tylko czekać aż wparuje tu pani Pomfrey i wywali ich za drzwi.
- ON. NIE. DA. RADY.
- DA I PÓJDZIE MU ŚWIETNIE.
- A pomyślałeś co będzie, gdy naprawdę spadnie a miotły? Gdy z wycieńczenia zemdleje w powietrzu i spadnie z takiej wysokości na ziemię? Gdy zrobi mu się słabo? Niedobrze? Pomyślałeś o tym?! - zaczęła wyliczać dziewczyna.
- A pomyślałaś co będzie, jeśli Gryffindor nie zagra?!
- JESTEŚ NIEMOŻLIWY!
- PRZESTAŃCIE! - wrzasnąłem na nich. Naprawdę miałem już dość, a kłótnie moich przyjaciół były tu zbędne.
- Nie puszczę cię tam, Harry. Pani Pomfrey wyraziła się jasno. Nie i koniec, a ja w zupełności się z nią zgadzam. Nie jesteś gotowy. - zwróciła się zdecydowanie ciszej i spokojniej, tym razem do mnie. Opuściła ręce wzdłuż ciała, wcześniej mocniej nimi gestykulując.
- Jesteś przewrażliwiona - wciąż spierał się rudzielec, obrażonym tonem, co dziewczyna puściła mimo uszu.
- Proszę cię Hermiono. To tylko jeden dzień - posłałem jej błagalne spojrzenie. Nie mogłem pozwolić, by kolejne osoby straciły przeze mnie coś ważnego. Tym razem może nie będzie to życie.
- Nie, Harry. Zdecydowanie za bardzo mi na tobie zależy, żeby stracić cię tak szybko - odparła ostatecznie kończąc dyskusję.
- Czemu ty zawsze wszystko musisz psuć? - przez chwilę miałem wrażenie, że moje uszy płatają mi figla i te słowa nie padły z ust chłopaka. Szybko odwróciłem się do niego, chcąc zacząć się tłumaczyć, że przepraszam i to nie moja wina, ale zwracając głowę w jego kierunku, zauważyłem, że wściekły wzrok i ciskane z niego pioruny, wcale nie były zwrócone na mnie. Jego spojrzenie spoczęło na Hermionie, która z niedowierzającą miną wlepiała w niego oczy.
- Co ty powiedziałeś?
- To, że zawsze wszystko psujesz. Weź zluzuj trochę dobra?
- Teraz naprawdę przesadziłeś - odpowiedziała krótko i wstała z zajmowanego miejsca obok mnie. - Trzymaj się Harry. - posłała mi zatroskane spojrzenie, nie obdarzając rudzielca ani jednym i ruszyła w stronę wyjścia.
- Co się z nią... - zaczął, ale nie dowiedziałem się co dokładnie miał na myśli, przez pielęgniarkę, właśnie zmierzającą ku nam z wściekłą miną.
- Co pan tu robi, panie Weasley? To nie jest pora odwiedzin. Kto wogole pozwolił panu tak krzyczeć? To nie cyrk tylko szpital! Proszę się stąd wynosić. Ale już! - trzepnęła go parę razy szmatką, która trzymała w rękach.
- Mógłbym z nim? - spytałem cicho, na co otrzymałem tylko piorunujące spojrzenie kobiety.
- Już wychodzę, przepraszam - odparł ze zwieszoną głową i skruszonym tonem, po czym wyszedł z pomieszczenia.
- Następnym razem, gdy niezapowiedzianie przyjdą do pana znajomi, proszę zachowywać się odrobinę ciszej - zwróciła się do mnie pouczającą i również wyszła z sali.
Znowu zostałem sam.
CZYTASZ
•Believe• {Drarry}•
FanfictionPo śmierci Syriusza, z Harrym jest coraz gorzej. Mimo jego pogarszającego się stanu zdrowia, nie chce pomocy. Gnije wewnętrznie, nie dopuszczając do siebie nikogo. Czy stara, nie najlepiej zaczęta znajomość może przerodzić się w coś, co uratuje złot...