W końcu nastąpił ten dzień. Dzień, w którym Charles i Charlotte mieli wstąpić w trwały związek małżeński i złożyć wzajemne deklaracje przed Bogiem. Od ich ostatniego spotkania, na którym powiedział jej, że odeśle ją na wieś zaraz po poczęciu syna, nie spotkali się ani razu. Charles zaczął żałować swoich słów. Mógł zrobić to w delikatniejszy sposób, ale chęć zdominowania Charlotte i pokazania jej, gdzie jest jej miejsce, wzięła nad nim górę.
Towner uśmiechał się od ucha do ucha, żartował razem z Henrym, stojąc przy ołtarzu, lecz tak naprawdę bardzo się stresował. Miał nadzieję, że panna Hamilton nie wykręci mu żadnego numeru. Ale w końcu była damą z porządnego domu. Gdyby się tu dziś nie pojawiła, wywołałaby skandal, a jej reputacja znacznie by ucierpiała. Musiała przyjść. Nie z myślą o nim, lecz z myślą o samej sobie.
Postawili na kameralne wesele. Z najbliższą rodziną i przyjaciółmi. A raczej on postanowił, że tak będzie. Matka Charlotte nie była z tego powodu zadowolona. Oczekiwała wesela z pompą, ale jakoś musiała to przełknąć.
Jakże się cieszył, że jego przyjaciółka, Stella Crawford, a raczej już Stella Kendrick, księżna Glanville razem ze swoim małżonkiem Nathanielem wyjechała do Włoch. Rok temu złożył jej tę głupią obietnicę, że ożeni się tylko z miłości. Gdyby Stella tu była, z pewnością powstrzymałaby go przed ożenkiem. Dobrze ją znał. Uparła się, że i on musi zaznać szczęścia w miłości.
Charles wciąż wpatrywał się w wejście do kościoła, gdzie wkrótce powinna pojawić się jego narzeczona. Przestępował z nogi na nogę, patrząc przed siebie w jeden punkt.
- Zdenerwowany? - Henry szturchnął go w ramię.
- Pff. Nie mam powodu.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę się żenisz przyjacielu.
- Ja też. - Westchnął ciężko. - Oj ja też.
Wtedy ją zobaczył. Wyglądała przepięknie w białej sukni z długim trenem. W rękach ściskała bukiet kwiatów, prawdopodobnie były to białe lilie. Serce zabiło mu mocniej na jej widok. Idąc do ołtarza uśmiechała się do gości, ale on jedyny zauważył, że były to wymuszone uśmiechy.
Boże, byleby nie powiedziała nie.
Gdy stanęła przed nim, podał jej ramię i razem odwrócili się w stronę ołtarza.
- Rozluźnij się trochę. - Wyszeptał w jej stronę. - Wyglądasz tak jakby ktoś trzymał spluwę przy twojej głowie.
- Może dlatego, że właśnie tak jest. - Odpowiedziała kąśliwie.
Zaśmiał się pod nosem.
Msza dłużyła się niemiłosiernie, ale w końcu nadszedł czas na wypowiedzenie przysięgi. Charles bez zastanowienia, na słowa kapłana odpowiedział sakramentalne tak. Teraz nadeszła kolej Charlotte.
- Charlotte Hamilton, czy tu, w obliczu Boga i samej siebie bierzesz tego mężczyznę, Charlesa Townera za męża i ślubujesz mu miłość...
Miłość.
Miała ochotę głośno się roześmiać. Między nimi nigdy nie będzie żadnej miłości. Po ich ostatniej rozmowie przestała się łudzić.
- Wierność...
Wierność.
Charles z pewnością będzie miał kochankę. Miała tylko nadzieję, że weźmie sobie do łóżka inną kobietę, gdy już wyjedzie na wieś. Nie zniosłaby widoku innej kobiety w domu, w którym będzie przebywała wiedząc, że ta sypia z jej mężem.
- I uczciwość małżeńską oraz to, że nie opuścisz go aż do śmierci.
Opuści go. I to szybciej niż sama, by tego chciała. Cała ta szopka tylko ją dołowała. Wszystko było przedstawieniem, które miało zadowolić jej rodziców.
CZYTASZ
Kronika Towarzyska Lady M
RomanceCharles Towner, książę Rutalnd zostaje utytułowany przez Lady M w jej kronice towarzyskiej Księciem Pechowcem. Każda kobieta, która się do niego zbliży, rzekomo doznaje uszczerbku na zdrowiu. Są to plotki wyssane z palca. Rutland nie wie, kim jest t...