Rozdział 41

959 119 240
                                    

Duma i uprzedzenie







Atmosfera na Spinner's End była napięta. Levente, tuż po zajęciach uciekł, jak tchórz do Aberfortha, zostawiając Snape'a zupełnie samego w oczekiwaniu na pannę Granger. Wciąż nie mieściło mu się w głowie, że mogli wymyśleć tak niedorzeczny pomysł i powierzyć jego życie, przyszłość, wolność w ręce dzieci. Był zmieszany i nie wiedział do końca, co o tym wszystkim sądzić, jednak miał ogromną nadzieję, że nie będzie musiał zbyt często i intensywnie się denerwować.

Westchnął ciężko, usłyszawszy dzwonek do drzwi, po czym z ociąganiem poszedł w kierunku wejścia. Sprawdził przez wizjer dla upewnienia się, kto nadchodził i przewróciwszy oczami, nacisnął klamkę. W progu stała panna Granger, wciąż nienagannie ubrana z odrażającym, promiennym uśmiechem. Snape odsunął się o krok i gestem głowy dał jej do zrozumienia, żeby weszła, po czym zaprowadził ją do salonu i zajął miejsce w fotelu.

- Zanim zaczniemy, mam kilka uwag. - zaczął, jedwabistym barytonem. - Skoro już zostałem zmuszony do współpracy z panią, oczekuję całkowitej dyscypliny i profesjonalizmu, pod absolutnie każdym względem. To nie jest szkoła, ani egzamin do napisania. To jest życie, Granger. Jeśli popełnisz błąd, nie będziesz mogła go poprawić. Każda luka w obronie, każdy mankament, nieścisłość sprawi, że będę bliżej Azkabanu a winę za to, poniesiesz tylko ty. Chcę, aby zdawała sobie pani sprawę z wagi konsekwencji.

Hermiona zmarszczyła brwi i popatrzyła na niego ostro, wyglądając na urażoną. Uniosła hardo głowę, wyprostowała się i uznała, że da mu jasno do zrozumienia, jak będzie wyglądała ich współpraca z jej perspektywy.

- Zdaję sobie sprawę, że zapamiętał mnie pan jako wścibską, wszechwiedzącą, chodzącą encyklopedię, której wyciągnięta ręka na każdych pańskich zajęciach, była niczym zaprogramowana, by pana zirytować. - zaczęła z powagą i lekką konsternacją. - Ale jak słusznie pan zauważył, to nie jest szkoła, tylko życie, a ja nie jestem już pańską uczennicą, tylko obrońcą. Zapewniam pana, że wbrew pańskim wszelkim obawom, znam swoją wartość i wiem, na co mnie stać. W przeciwnym razie, w ogóle nie podejmowałabym się pańskiej obrony. Śmiem twierdzić, że zdołam sprawić, z pomocą Harry'ego, aby pański wyrok, był jednym z najłagodniejszych, jednakże kluczem, do sukcesu, jest nasza kolaboracja. Jeżeli będzie mi pan utrudniał moją pracę i nie wyrazi, choć najmniejszej chęci, aby ze mną współpracować, to naszą porażkę, niestety, ale będzie mógł pan przypisać nie nam, a sobie.

Snape zmrużył oczy i chwycił palcami nasadę nosa. Musiał wziąć głęboki wdech, aby nieco się opanować. Panna Granger była nieznośnie impertynencka, jak zwykle zresztą, jednak Mistrz Eliksirów nie miał najmniejszej ochoty na żadne awantury, już na tak wczesnym stadium ich bolesnej, trudnej współpracy.

- Mam prawo nie ufać i nie wierzyć pani wątpliwej wiedzy, zwłaszcza tak specjalistycznej, z uwagi na to, że nie stoi za panią jeszcze żadna historia. Z tego też względu stanowczo wnosiłem, aby moim obrońcą został ktoś, za kim przemawia bogate doświadczenie i wiedza ugruntowana przez lata praktyki. Może się pani wydawać na podstawie asystowania przy kilku udanych rozstrzygnięciach, że wie pani już wszystko, jednakże moja sprawa będzie wybitnie trudna i wymagająca. Dodatkowo, porusza zagadnienia, które miały miejsce, zanim pani w ogóle przyszła na świat, stąd moja uzasadniona obawa, że po prostu pani nie podoła, i oczywiste uprzedzenia, których przynajmniej nie kryje. Ponadto, nie będę udawał, że wolałem, aby moją sprawę prowadził ktoś bardziej kompetentny, wykształcony, ale przede wszystkim, nie oszukujmy się, mężczyzna.

ProcesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz