Rozdział 47

1K 126 135
                                    

Tylko my







- Albusie, ty nie możesz być poważny... - jęknął, czując, jak jego gardło boleśnie zaciska się, nie pozwalając mu dokończyć zdania.

Siwy czarodziej popatrzył z troską na młodego mężczyznę, który z trudem powstrzymywał łzy, czując, jakby jego serce rozpadało się na miliony kawałków. Blondwłosy siedział, trzymając się za głowę, którą przyciskał do kolan, lekko bujając się w przód i w tył. Dumbledore wiedział, że jest z nim źle. Widział go w takim stanie tylko raz.

- Przykro mi, mój chłopcze, ale wiedziałeś, czym grozi igranie z czasem. - szepnął, próbując go jakoś pocieszyć, jednak wiedział, że tutaj już nie było czasu na płacz. Musieli działać, zanim wszystko pójdzie na marne.

- Ja ją kocham! - krzyknął, podnosząc głowę i wbijając w niego ostre spojrzenie czerwonych oczu, z których popłynęły niechciane łzy, zostawiające mokre ślady na jego policzkach, kapiące na złoty surdut. - Musi być jakiś sposób...

- Wykorzystała cię i omamiła. Już teraz jest odpowiedzialna za śmierć milionów istnień, o czym ci nie powiedziała. Wiesz, że będzie tylko gorzej.

- Myślałem, że to nasi wrogowie. - wydukał przez ściśnięte gardło. - Że chcą jej zrobić krzywdę. Musiałem ją chronić!

- Jesteś pewien, że niczym cię nie poiła?

- Co ty bredzisz, starcze?!

- Doprawdy, nie mogę uwierzyć, że uczucie tak bardzo przysłoniło ci trzeźwość umysłu. Choć może z drugiej strony nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak potężne ono może być. Takie działanie jest chyba u was rodzinne.

Blondwłosy zapłakał. Prawdziwie, desperacko zapłakał, ukazując w swej histerii cały żal, jaki w sobie miał. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął się lekko trząść, na co Albus położył mu dłoń na ramieniu, by nieco się uspokoił.

- Zostałeś straszliwie zmanipulowany, ale nie jesteś temu winien. W tym wszystkim musisz pamiętać, że blizna, która z pewnością, za jakiś czas wytworzy się na twoim sercu, będzie ci przypominała nie o tym, co straciłeś, lecz o tym, co przeżyłeś. Że było to prawdziwe, że walczyłeś, kochałeś i żyłeś.

Mężczyzna spojrzał na Albusa, a szkarłatność jego oczu nieco zelżała, na powrót ukazując jego zwykłe, szare tęczówki.

- Co teraz? - spytał, doszedłszy do siebie, a jego ton wyzuty był z jakichkolwiek emocji.

- Sam zapewne doskonale wiesz.

Blondwłosy wstał z fotela, po czym podszedł do okna, opierając się rękami ze zrezygnowaniem na parapecie, pochylając głowę w dół. Ponownie z jego oczu popłynęło kilka łez, które miarowo kapały na marmurową płytę.

- Daj mi się z nią pożegnać. - mruknął po chwili, wciąż będąc zwróconym do niego plecami, mocno pociągając nosem i ocierając go w rękaw, nieco próbując doprowadzić się do ładu. - Spotkajmy się tutaj o północy.

Albus podszedł do niego i wyciągnął rękę, jakby chciał poklepać go po ramieniu, jednak w połowie drogi zrezygnował i opuścił ją z powrotem. Widział, że młodzieniec bardzo cierpiał, jednak oboje nie mieli wyboru.

ProcesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz