Rozdział 57

1K 123 369
                                    

Krok po kroku






Upięła tego cholernego koka, odsłaniając długą szyję, delikatnie zaznaczone kości policzkowe, linię żuchwy i niewielkie uszy. Miała na sobie białą, zwiewną koszulkę z krótkim rękawem, włożoną w jasne jeansy, przez co uwydatniła subtelne wcięcie w talii. Nie miała wprawdzie figury modelki, jednak jej lekko okrągłe kształty wcale nie były przesadzone. Wręcz w sam raz. Wyglądała tak niewinnie, zwyczajnie, a jednak coś intrygującego w niej było. Coś, co nie pozwalało mu nawiązać z nią kontaktu wzrokowego. Nie rozumiał, co się działo z atmosferą, za każdym razem, gdy pojawiała się w jego otoczeniu. Dobrze zrobił, stawiając na minimalistyczne oświetlenie, gdyż nie mógł znieść jej powiększającego się, dziewczęcego rumieńca.

Ten cholerny kok...

Skarcił się w myślach i odnalazł skupienie. Przywołał najbardziej odrażające zbrodnie, które popełnił, by podziałały na niego niczym kubeł zimnej wody, sprowadzający go na ziemię. Musiał rzucić kąśliwą uwagę na jej źle dobrane obuwie i zareagować, transmutując jej trampki w eleganckie szpilki. Nie znosił niesubordynacji. Skoro przyszła, musiała się liczyć z tym, że tym razem to on wydawał polecenia, a ona miała go słuchać. Przed nimi stało ciężkie zadanie, jednak według niego, o wiele trudniejszym było opanowanie tej dziwnej aury, jaka wokół nich się unosiła, niż nauczenie jej podstawowych kroków.

Nie wychwycił momentu, kiedy irytująca Granger, etatowa Wiem-To-Wszystko, stała się kobietą, która w dziwny sposób weszła w jego życie i cały czas, coraz bardziej się wpraszała. Nie był głupi, ani ślepy, widział doskonale, że dziewczyna tylko szukała okazji, by spędzić z nim choć chwilę, stąd ta cała szopka z nauką tańca. Snape natomiast złapał się na tym, że mimo złośliwości, ironii i kąśliwości w jej stronę, koniec końców nie potrafił jej odmówić, tak po prostu wyrzucić za drzwi czy zignorować. Pytanie jednak brzmiało: nie potrafił, czy nie chciał?

Racjonalizował to sobie, że po prostu nie chciał być jej nic dłużny, więc po prostu spłacał wobec niej przysługę, jaką mu wyświadczyła podczas całych przygotowań do jego sprawy. Miał prawdziwy mętlik w głowie, ponieważ uświadomił sobie, że gdyby Granger zniknęła po procesie, gdyby każde z nich poszło w swoją stronę, on poczułby dziwną pustkę. Irytowała go, jak mało kto, była wścibska, przemądrzała, jednak z nikim nie kłóciło mu się tak dobrze. Nikt nie patrzył na niego z takim podziwem. Nikt, nigdy nie dawał mu tak jasno do zrozumienia, że chce spędzić z nim bezinteresownie czas. Nikt nie był dla niego takim kompanem do rozmów, którego czasem mógł zbesztać, a czasem dyskutować na poziomie. Nikt go tak nie szanował. Dziwił jej się, naprawdę jej się dziwił, że ona ciągle za nim chodziła, jak za jakimś mentorem, Mistrzem. Pierwszy raz był dla kogoś autorytetem, a była to całkiem intrygująca odmiana, która na swój sposób mu schlebiała. Nie było nic bardziej niebezpiecznego, niż igranie z rozbuchanym, męskim ego.

Mając na nią taki wpływ, mógłby wiele ją nauczyć, jednak najpierw postanowił skupić się na tańcu, wznosząc w duszy modły, by obyło się bez zbędnego zakłopotania, dziwnego skrępowania, które, nie wiedzieć czemu, coraz częściej im towarzyszyło. To całe zmartwychwstanie i drugie życie sprawiło, że coś niepokojącego stało się z Granger, ale i z nim samym. Nie będąc już tak mocno owiany tajemnicą, obnażony że swoich sekretów, nie miał się czym już zasłonić.

- Na początku zaczniemy bez muzyki. - oznajmił prawdziwie profesorskim tonem, odwracając się w jej stronę.

Tak, przygaszenie światła było bardzo dobrą decyzją. Przynajmniej nie widział jej aż tak wyraźnie.

ProcesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz