🅘

480 18 22
                                    

Spojrzałem na marmurowy nagrobek, na którym widniały informacje o mojej zmarłej żonie. Dłonie mimowolnie ścisnąłem w pięść czując wściekłość, która zastąpiła przeszywający smutek. Od pogrzebu minął miesiąc, jednak ja wcale nie czułem się lepiej. Dni wydawały się dublować. Rutyna pochłonęła mnie do reszty a ja po prostu cieszyłem się, bo wplątany w masę obowiązków nie miałem czasu, by o niej myśleć. Chociaż i tak na cmentarz przychodziłem niemal codziennie. By mieć chwilę, w której bezkarnie mogłem oddać się smutkowi.

Cała rodzina pogrążyła się w żałobie. Miałem dziewiętnaścioro kuzynostwa dlatego tak mocno zdziwiło mnie, kiedy wszyscy zdobyli się na przyjazd. Niestety moja bliźniaczka nie zdołała przyjechać. Chociaż może to i lepiej.

Mimo ogromnej tragedia, jaka nas spotkała, musieliśmy żyć dalej. W końcu nikt nie miał takiej mocy, by zatrzymać pędzący wokół nas świat. Moja rodzina musiała pracować i się uczyć. A ja musiałem żyć dalej, chociaż na razie wydawało się być to niemożliwe.

Wszystko straciło sens. A ja nie umiałem go odnaleźć. W zasadzie nic mnie już nie cieszyło. Gdybym mógł po prostu położyłbym się do łóżka i już bym nie wstawał. Jednak nie mogłem. Musiałem żyć, chociaż to tak bardzo bolało. W końcu nie mogłem martwić bliskich. Oni musieli myśleć, że powoli wychodziłem na prostą. Tak by nie musieli zawracać sobie głowy moja żałosna egzystencją.

Miałem wyrzuty sumienia. I to ogromny wyrzuty sumienie. Pytałem sam siebie czy mogłem zrobić coś więcej? Sprawić by była bezpieczniejsza. Te myśli męczyły mnie, chociaż nie miały mocy, by coś zmienić. Jednak największe wyrzuty sumienia miałem za moich synów. Którzy aktualnie przebywali u dziadków. Ja nie miałem siły się nimi zajmować. Poza tym, chociaż wstyd się przyznać patrzenie na nich przynosiło mi ból. Głowie dlatego, że za bardzo mi ją przypominali. Oboje byli tylko dziećmi. Amaru miał zaledwie dwa lata a Alexander zaledwie kilka miesięcy. Stracili matkę, a ja nie miałem pojęcia co im powiedzieć. W końcu co powiem Amaru, kiedy spyta, czemu mama nie wraca?

- Czemu życie jest tak niesprawiedliwe? - Spytałem sam siebie, nie umiejąc znaleźć odpowiedzi na to pytanie. - Odebrałaś ją mnie. Okej. Tylko dlaczego odebrałaś ją naszym dzieciom? - Spytałem tak jakby, boginie obchodziły moje losy.

Nasza bogini nie była dobra. Była wojowniczką którą była gotowa poświęcić w bitwie tysiące, by ją wygrać. Była uosobieniem siły. Czyli tego, co rządziło naszym światem. Nie znała miłosierdzia. Znała jedynie władze zdobytą siłą. Dlatego była naszą boginią. Posiadała wszystkie cechy idealnej alfy. Jednak przy tym beznadziejnej bogini.

Poprawiłem materiał czarnego płaszcza i ruszyłem wąskimi alejkami do wyjścia. Niestety jak bardzo bym tego nie chciał, nie mogłem zmarnować tutaj całego dnia. Musiałem wrócić do domu i zająć się pracą. Tak to ona liczyła się teraz najbardziej.

No może na równi, z zemstą której pragnąłem dokonać dla spokoju ducha.

Zacząłem przeszukiwać kieszenie płaszcza, by odnaleźć w nich kluczyki do samochodu. Szybko mi się to udało, dlatego za pomocą pilota wsiadłem do środka i włączyłem telefon, który zawiesiłem na uchwycie. Wybrałem dobrze znany mi numer, który ostatnimi czasy wybierałem może nieco zbyt często.

- Witaj Eliocie. - Odparł dobrze znany mi męski głos.

- Hej dziadku. - Mruknąłem w odpowiedzi na jego jak zawsze sztywne powitanie. - Masz dla mnie jeszcze jakieś zadanie do wykonania? - Dopytałem, odpalając silnik.

- Eliocie... - Zaczął jak zawsze poważnym tonem. Dziadek nie był fanem mojego imienia. Uważał je za zdecydowanie zbyt mało tradycjonalne jak na jego wnuka. I przyrzekam, że mój ojciec szybciej przestanie być przewrażliwiony jak dziadek powie do mnie Elio. - Nie uważasz, że pracujesz nieco zbyt wiele? Nie dałeś sobie w ogóle czasu, by przepracować to, co się stało. - Zauważył, na co westchnąłem cicho.

- Muszę dużo pracować. By kiedyś godnie cię zastąpić. - Zauważyłam nie koniecznie, chcąc wyznawać prawdę. W przyszłości miałem dowodzić wszystkimi wampirami anglii dlatego musiałem się spisać i jeszcze wiele nauczyć. Bo szczędzę mówiąc skończenie studii niewiele mi dało. Niestety umiejętność do rządzenia to coś, z czym trzeba się urodzić. - Poza tym nie musisz się mną przejmować. Radzę sobie.

- Dlatego Adelajda wychowuje twoje dzieci? - Spytał jak zawsze mało subtelnie. Dziadek zawsze otwarcie mówił o tym, co mu nie pasuje. Raczej nie przejmował się tym czy kogoś urazi, czy nie. Wyznawał zasadę, że lepiej wyjść na skurwiela jak dwulicowego chuja. - Musisz mi coś obiecać. - Oświadczył, na co ja mruknąłem coś w odpowiedzi. - Wiem, że to nie jest łatwe. Jednak musisz nauczyć się naprawdę żyć dalej, a nie tylko egzystować. Jesteś jeszcze bardzo młody. Masz dwadzieścia dwa lata. Dwóch cudownych synów. Rodzeństwo, która zawsze będzie cię wspierać. I rodzinę, która zawsze będzie cię kochać. I wampiry, które na tobie polegają. Masz po co żyć Eliocie.

- Wiem dziadku. I dlatego chcę pracować. By ich nie zawieść. - Zapewniłem, chociaż było w tym niewiele prawdy.

- No dobrze... - Rzucił, a ja usłyszałem szelest przekładania kartek. - Skontroluj tę bazę niedaleko domu watahy. Wiesz którą?

- Te najbliżej domu watahy? - Dopytałem, na co ten rzucił krótkie "tak". - To wiem. Sprawdzę ją. I dzięki.

- Nie ma za co. Trzymaj się młody. - Rzucił, na co ja odpowiedziałem i zakończyłem połączenie.

Oni wszyscy myślą, że wiedzą jak to jest. Stracić kogoś tak bliskiego i ważnego. Jednak nic nie wiedzą. Nie mają pojęcia, czym jest żałoba i co będzie dla mnie najlepsze. Potrzebowałem teraz pracy, by o tym nie myśleć. I by wieczorem, być na tyle zmęczony by zasnąć nie męcząc się sam ze sobą. Jednak oni tego nie rozumieli. Ich przeznaczony żyli i mieli się dobrze.

Czasem zastanawiałem się, dlaczego ja. Zawsze byłem dobry, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie kradłem ani nie zabijałem. Chyba najgorsza rzacza, jaka w życiu zrobiłem było bicie rodzeństwa jednak to z niemałą walecznością mi oddawało. Więc dlaczego musiałem ją stracić? Dlaczego akurat ona musiała umrzeć?

Nie chcąc już dłużej o tym myśleć wyjechałem z parkingu, by dostać się do placówki, która miał skontrolować. Dziadek Meko [lub Mleko jak zawsze śmialiśmy się z Toni] zawsze powtarzał, że praca w terenie jest ważna. Tak by wiedzieć, czego potrzebują Twoi ludzie. No a może raczej twoje wampiry. Dlatego często wysyłał mnie w teren. Co podwójnie mnie cieszyło. Przebywanie w domu, w którym wszystko mi ją przypominało było jak czyste męczarnie, które miały nigdy się nie skończyć.

Czy kiedykolwiek będzie jeszcze lepiej?

WampirOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz