🅘🅘🅘

289 16 1
                                    

Spojrzałem na ogromny budynek, który kiedyś był dla mnie wyjątkowo ważnym miejscem. Kryła się w nim masa wspomnień. Które teraz były jedyną rzeczą, jaka pozostała mi po żonie. Wszystkie chwile które tutaj spędziliśmy. Pierwszy dzień, kiedy się tutaj wprowadziliśmy. Wieści o ciąży i wiele innych wspokień, które sprawiały, że kiedyś nazywałem ten budynek domem. Jednak czy nadal tak było? Czy wspomnienia, które kiedyś dawały mi siłę do życia teraz nie stały się tylko ciężarem, który musiałem dźwigać? Zapewne tak. To, co było i nie miało już szansy wrócić, budziło we mnie paląco ból. Nie chciałem już pamiętać. Pragnąłem wyrwać się z tego domu i zapomnieć o wszystkim. Jednak problem był taki, że nie mogłem. W końcu, gdybym uciekł, wszyscy szybko zorientowaliby się, że sobie nie radzę. A na to nie mogłem pozwolić.

Nie umiałem o niej zapomnieć. W dalszym ciągu życie bez niej wydawało się puste i pozbawione sensu. Dziwnie mi było przeżywać każdy kolejny dzień ze świadomością, że jej już nie ma. Nigdy nie usłyszę jej śmiechu, głosu. Nigdy już jej nie zobaczę. Były momenty, kiedy takie myśli odbierały mi dech z piersi. Bo to nie była świadomość, która towarzyszyła mi cały czas. Były momenty, kiedy te myśli uderzały mnie ze zdwojoną siłą. Świadomość tego, że już jej nie ma nagle do mnie przychodziła, wraz z nieopisywalnym bólem. Bo mimo upływu kilku miesięcy nadal budziłem się rano pewien, że ją zobaczę. Wystarczy bym obrócił się na bok, by na nią spojrzeć. Potem podniosę się do siadu i spojrzę na naszego młodszego syna, który leży w kołysce, a już za chwilę starszy wbiegnie do pokoju, oburzony tym ile można spać. Kiedyś to była moja codzienność. Teraz tylko nieosiągalne marzenie oparte na wspomnieniach.

Przeszukałem kieszenie, odnajdując w jednej z nich paczkę papierosów. Wyjąłem z niej jednego i wsadziłem do ust, już kompletnie zdenerwowany szukając zapalniczki. Palić zacząłem jakoś po jej pogrzebie. Początkowo był to jeden papieros na kilka dni. I nawet nie wiem, kiedy stało się to moją obsesją. W końcu znalazłem ogień i mogłem się zaciągnąć. Pozwoliłemby dym wypełnił moje płuca zbliżając mnie do raka. Który bez wątpienia, kiedyś mnie wykończy.

Stałem tak chwilę, kompletnie ignorując otaczający mnie chłód. Nawet marznięcie na zewnątrz wydawało się lepsze od wejście do środka. Jednak w końcu musiałem to zrobić. Dlatego zgasiłem niedopałek i zgarnąłem teczkę z samochodu, ruszając do domu.

Powoli wszedłem do środka zdejmując z siebie płaszcz, który powiesiłem w szafie. Zdjąłem również buty, po czym ruszyłem w głąb domu. Nie rozglądałem się i nadmiernie nad niczym nie myślałem. Po prostu wszedł do swojego gabinetu i położyłem segregator na biurku, siadając na krześle.

Zamierzałem go otworzyć i jak zawsze oddać się pracy. Jednak nie umiałem tego zrobić. Zamiast tego siedziałem przypominając sobie wszystkie miłe chwile, spędzone w tym gabinecie. Sam już nie wiedziałem, czy te wspomnienia koją ból, czy tylko go wywołują.

Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Od razu wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. Mama. Westchnąłem cicho i wcisnąłem zieloną słuchawkę przykładając urządzenie do ucha.

- Hej skarbie. - Zaczęła Adelajda która chyba ze wszystkich otaczających mnie ludzi zdecydowanie najbardziej ubolewała nam moim losem. A przynajmniej najbardziej to okazywała. - Jak się dzisiaj czujesz? - Spytała głosem pełnym troski. Trudno było mi ją okłamywać. Jednak kłamstwo czasem jest znacznie mniej bolesne od prawdy.

- Dobrze. Nawet bardzo dobrze. - Zapewniłem wiedząc jej wielkie jest to kłamstwo. Bo czas mógł mijać, jednak on wcale nie liczył ran. Mówienie, że tak jest, było tylko wymówka. Używaną w celu biernego czekania i liczenia, że ból sam przeminie.

- Bardzo się ciesze. - Zapewniła, a ja byłem pewien, że uśmiecha się w ten swój typowy sposób. - Wiesz Amaru o ciebie pyta. Chcę wiedzieć, kiedy przyjedziesz. - Oświadczyła a ja westchnąłem cicho naprawdę nie wiedząc co odpowiedzieć.

Byłem beznadziejnym ojcem. Powinienem opiekować się własnymi synami, jednak brakowało mi na to siły. Ledwo sam dawałem sobie radę. Chociaż to pewnie była tylko nieśmieszna wymówka. Powinienem być lepszy. Ona chciałaby, bym był lepszy. Problem w tym, że nie umiałem taki być. A przynajmniej jeszcze nie teraz.

- Jutro przyjadę, obiecuje. - Zapewniłem chcąc nieco uciszyć, wyrzuty własnego sumienia. Amaru był super dzieciakiem. Bardzo mądrym i zdecydowanie wdał się w matkę. Dlatego żałowałem, że nie mogłem być dla niego lepszym ojcem. Chociaż raczej powinienem powiedzieć, że nie umiałem.

- Amaru na pewno się ucieszy. Zresztą tak samo, jak ja i tata. - Oświadczyła już z nieco większym entuzjazmem w głosie.

- Wiem mamo. - Zapewniłem, spoglądając na teczkę z dokumentami. - Muszę już kończyć. Czeka mnie dzisiaj jeszcze trochę pracy.

- Tylko nie pracuj za dużo. - Poprosiła, na co skinąłem głową kompletnie zapominając, że nie może tego zobaczyć. - Do jutra Eliot.

- Do jutra mamo. - Rzuciłem i zakończyłem połączenie, okładając telefon na biurko.

Niechętnie otworzyłem teczkę, by przepatrzyć raporty. Usilnie próbowałem się na tym skupić, jednak kompletnie mi to nie wychodziło. Patrzyłem na słowa, które zlewały się w nieodczytywalną całość. Doprowadzając mnie tym, do kompletnego szału.

W końcu zrezygnowany wstałem od biurka i opuściłem gabinet. Udałem się do kuchni, gdzie zaparzyłem sobie kawy. Pewnie normalnie wypiłbym wino, jednak obiecałem mamie, że jutro przyjadę. A znając mnie, na jednej lampce by się nie skończyło. Nigdy nie znałem umiaru w piciu. Dlatego starałem się to ograniczać, co raczej wychodziło mi słabo.

Oparłem się o blat, czekając aż woda się zagotuje. Skrzyżowałem ramiona na piersi, wpatrując się w wejście do kuchni. Jakby za chwilę ona miała przez nie przejść. To było tak głupie. Jednak myśl o tym, że jej już nie ma była zbyt okrutne. Na tyle nierealna, że odpychałem ją, od siebie licząc, że to tylko koszmar. Jednak to było realne. I ta myśl dobijała mnie najbardziej.

Rozpiąłem kilka pierwszych guzików koszuli, myśląc co dalej. Nie miałem pojęcia jak wrócić do normalnego życia. A w końcu jakoś musiałem to zrobić. Nie mogłem do końca życia snuć się po domu jak cień i unikać ludzi. Musiałem wziąć odpowiedzialność za siebie i swoich synów. Żyć dalej jakby nigdy nic się nie stało. Chociaż się stało. I to niewiele. To była tylko jedna śmierć. Chociaż może aż jedna śmierć. Bo brak tej jednej osoby postawił mój świat na głowie i sprawił, że wszystko się zmieniło. I to nieodwracalnie.

Nic już nigdy nie będzie takie jak dawniej, a ja muszę nauczyć się z tym żyć.

WampirOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz