🅧🅧🅥

164 12 16
                                    

Otrzepałem ręce z krwi, wychodząc z domu. Wziąłem głęboki wdech myśląc o wszystkim, co się stało. Wszyscy ci łowcy, których zabiłem. To była moja zemsta. Krwawa i okrutne. Pełna nienawiści i nieznająca żadnej litości. Według starych wampirzych zasad. Krew za krew. To było okrutne. Cały ten świat był okrutny. Nie istniała w nim sprawiedliwość. Całe to gadanie o karmie było tylko żałosnym pierdoleniem. Bo prawda była taka, że w tej rzeczywistości najlepiej żyło się najokrutniejszym oszustom. Zło nie wracało do ludzi. Dobro też nie. Złym ludziom z reguły żyło się całkiem dobrze a dobrym już nie koniecznie. Życie nie było sprawiedliwe. A jeśli chciałeś sprawiedliwości to sam, musiałeś ją wymierzyć.

Nie wiem, czy po tym wszystkim czułem się lepiej. Czy wykończenie zwykłych pachołków było satysfakcjonujące? Jednak myśl mówiąca, że ludzie, którzy skrzywdzili moją żonę nie żyją, była dziwnie uspokajająca. Jakby przynosiła mi spokój ducha.

- Nie ważne co mówią ludzie. Zemsta jest uspokajająca. - Przyznał Filip stojący przede mną. On w przeciwieństwie do mnie wyglądał dobrze. Jedynie na jego rękawie znajdowało się kilka kropel krwi. - Nie dobra. Jednak przynosi ulgę.

- Ta masakra nie przywróciła jej życia. - Zauważyłem wyjątkowo mało błyskotliwie. - Jednak dobrze mi z myślą, że im też niedane jest żyć. Nie skrzywdzą już nikogo więcej. Zwłaszcza bliskich mi osób.

- Może wreszcie uda Ci się odzyskać spokój ducha. Ten, który tak długo u ciebie nie zagościł. - Rzucił, posyłając mi lekki uśmiech. - Zajmę się tym miejscem. Ty wróć do domu.

- Dziękuję. - Mruknęłem, skupiając na nim spojrzenie. - Do zobaczenia.

- Do zobaczenia. - Odpowiedział, mijając mnie. Ruszył w stronę domu, znikając za jego drzwiami.

Stałem tak chwilę, ślepo wpatrując się w budynek. Uciszyłem w sobie potrzebę zemsty. Jednak nadal nie było dobrze. Zemsta nie wypełniła we mnie pustki która pozostała po Blance. Nadal za nią tęskniłem. Jednak teraz wszystko, co mogłem to ruszyć dalej. I zapomnieć na tyle na ile będę w stanie.

- Czyli to on. - Stwierdził całkiem dobrze znany mi kobiecy głos. - Niezły zwrot akcji. Pierwszy król wampirów nie posiadający królowej a króla. - Rzuciła, stając obok mnie.

- Amida. - Mruknąłem, spoglądając na wampirzyce. - Co ty tutaj robisz? - Spytałem, obracając się do niej przodem.

- Pracuje. To właśnie robię, żeby mieć co jeść. - Zauważyła, kładąc dłoń na broni. Spiąłem się na to lekko, co ta szybko zauważyła. - Przepraszam. Taki odruch. Obsesyjnie sprawdzam, czy na pewno ją przy sobie mam.

- To dłuższa historia? - Dopytałem, na co ta skinęła głową. - Jak można się domyślić mamy czas. - Zauważyłem, kierując się w stronę wsi.

- To było w trakcie pierwszej praktyki w terenie. Były jakieś zamieszki. Dwa młode wampiry starych rodów. Wiesz, jak to z nimi jest sprawa honoru i te sprawy. - Zaczęła, wkładając dłonie do kieszeni spodni. - Pierwszy raz miałam przy dobie broń. Dzień wcześniej dostałam na nią pozwolenia. Dlatego nie byłam przyzwyczajona do tego, że ją mam. Słabo jej pilnowałam. I nagle jeden z wampirów mi ją zabrał. Zaczął strzelać. Postrzelił tego drogiego. - Wyjaśniła, wpatrując się w coś przed sobą. - Na szczęście nie stało mu się nic poważnego. Chłopak nigdy wcześniej nie trzymał broni. Ostatecznie wszystko dosyć dobrze się skończyło. Jednak od tego czasu pilnuje broni jak oka w głowie. Bo gdyby on nie trafił w ramie tylko w serce lub inny ważny organ miałabym go na sumieniu. - Mruknęła, spoglądając na mnie kątem oka. - Niby nie ja bym go zastrzeliła, jednak gdybym pilnowała broni nie miałby z czego strzelać.

- Posiadanie broni zawsze jest odpowiedzialnością. Nikt nie wymyślał i nie ulepszał gnatów do samoobrony. Broń służy do zabijania. - Zauważyłem, na co ta skinęła głową. - To głupie, jeśli jest mi źle z tym że mojemu rodzeństwu noszenie jej przychodzi z taką łatwością?

- Boisz się. Po tym, co przeżyłeś to normalne. - Zapewniła, przenosząc na mnie spojrzenie. - Kiedy ostatnio ich widziałeś?

- Jakieś pół roku temu. Chyba już jutro przyjeżdżają na święta. Więc znowu ich zobaczę. - Rzuciłem, dopiero teraz uświadamiając sobie ile minęło czasu.

- A co z tobą i królem? - Spytała, uśmiechając się lekko.

- Nic. To już dawno skończone sprawa... Skończona, zanim się zaczęła. - Zapewniłem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.

- Może to był tylko zły moment. - Stwierdziła, krzyżując ramiona na piersiach. - Jeśli dwie osoby są sobie przeznaczone, będą razem. Nawet jeśli będzie musiało minąć trochę czasu, nim ich drogi się zejdą.

- Naczytałaś się za dużo romansów. - Stwierdziłem, parskając cichym śmiechem.

- Wiem, że czasem tak się wydaje. Jednak to życie to nie tylko niesprawiedliwe cierpienie. Zdarza się, że to przynosi nam coś dobrego. - Zapewniła, wpatrując się w swoje buty. - Wiem, że to nie jest to dobro, na które liczyłeś. Jednak skoro życie jest tak okrutne, jak twierdzisz to trzeba przyjmować wszystkie te dobre rzeczy, które nam daje. I cieszyć się nimi tak bardzo, jak to tylko możliwe.

- Zawsze jesteś taką optymistką? - Dopytałem, kierując się droga przez las. Nie była najlepsza. Jednak tutaj na próżno było szukać czegoś lepszego.

- Zależy od dnia. Czasem patrzę na wszystko optymistycznie a czasem wręcz przeciwnie. - Wyznała, wzruszając ramionami. - Cieszą mnie te dobre dni. Są lepsze od tych, w trakcie których patrzę na wszystko jak na przegraną grę.

- A co jeśli życie to z góry przegrana gra? - Spytałem, na co ta pokręciła głową zrezygnowana.

- Wow zawsze jesteś tak beznadziejnym pesymistą? - Dopytała, unosząc jedną brew.

- Kiedyś byłem optymistą. Jednak ta jedna śmierć odebrała mi całą to beznadziejnie naiwne spojrzenie na życie. Już nic nie jest tak optymistycznie, jak kiedyś. - Wyjaśniłem, wzdychając ciężko. To było trudne i beznadziejne. Cholerna więź mate była wszystkim. Największym szczęściem i najczystszym cierpieniem. Odbierała i dawała bez skrupułów. Dlatego teraz potrafiłem jej tylko nienawidzić.

- Zemściłeś się. Może nadszedł czas by ruszyć dalej? Nie będziesz miał drugiej przeznaczonej. Życie co już ustaliłyśmy, jest okrutne i przez większość czasu beznadziejne. Więc może nie warto iść przez nie samemu?

- To i tak już przegrana gra. - Zapewniłem, a ta szturchnęła mnie w żebra.

- Jak długo się znacie? - Spytała wyprzedzając mnie, by teraz iść przede mną tyłem.

- Całe życie. - Oświadczyłam zgodnie z prawdą.

- Kocha cię tak długo. Kochał cię, mimo że ty kochałeś inną. Czekał na ciebie, kiedy ty byłeś żonaty. Serio myślisz, że tak łatwo go do siebie zniechęcisz? - Spytała jakby to, co mówię było kompletnie absurdalne.

- Myślę, że przegiąłem. Ile w końcu mógł znieść? - Spytałem, na co ta przewróciła oczami.

- Przemyśl to jeszcze. - Poprosiła skręcając w inną ulice.

- Może tak zrobię. - Rzuciłem, chociaż prawda była taka, że nie miałem już siły o tym myśleć.

Ta miłość od samego początku była przegraną sprawą.

WampirOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz