🅧🅥🅘

172 15 18
                                    

Przekroczyłem próg pałacu poprawiając czarną marynarkę ze skórzanym kołnierzem. Bankiet, na który zostałem zaproszony przez Filipa, był bardzo ważnym wydarzeniem. I przybywali na niego najważniejsi dziedzice wampirzych majątków. Wcześniej organizowany zgodnie z tradycją organizowany był co rok. Jednak Filip w trakcie lat swojego panowania urządzał go może drugi raz. Za pierwszym na imprezę udał się mój dziadek. Chwaląc jakim Labonierr, okazał się ogarniętym i pełnym wdzięku władcą. Który naprawdę dbał o swoich poddanych. Wampiry za jego rządów były zadbane i miały wszystko, czego mogły pragnąć, dlatego nie wszczynały buntów. Żyły spokojnie. Co było wielką ulga, zwarzywszy na inne męczące nas problemy.

Zgarnąłem z tacy przechodzącego obok mnie kelnera kieliszek szampana i wziąłem pierwszego łyka. Atmosfera wydawała się być okropnie sztywna co w ogóle mnie nie zdziwiło. Niektórzy z przybyłych byli nawet młodości niż ja jednak dużo bardziej spięci.

Wampiry miały to do siebie, że były bardzo poważne, lub przynajmniej tak uczono je, by się zachowywały. I jak u przeciętnych wampirów nie był to jakiś wielki problem tak wśród klas wysokich, nadal większość zachowywała się jakby ktoś wsadził im kij tak głęboko w tyłek, że cudem było, iż nie wstawał ustami.

Przywitałem się z kilkoma osobami, które znałem najlepiej. Resztę ignorowałem, tak jak oni postanowili ignorować mnie. Potem udałem się na salę, w której zgromadziliśmy się wszyscy. Król miał wygłosić przemówienie, a potem mogliśmy już pić i udawać, że się lubimy.

- Witam wszystkich przybyłych. - Zaczął Filip, zwracając na siebie uwagę wszystkich. - Jestem doprawdy zaszczycony, waszą obecnością na tak ważnym kulturowo wydarzeniu. Coroczny bal zimy od stuleci pomaga nam kształtować więzi między rodzinami szlacheckimi. - Wyjaśnił całkowicie ignorując to w jak bardzo wyjebane miał w ten bal przez lata. - Jest jednym z niewielu dni, w których trakcie dane nam jest odpocząć. Dlatego bez zbędnego przedłużania pragnę życzyć wam wszystkim udanej zabawy i miłego wieczory. - Zakończył, na co po sali rozniosły się gromkie brawa.

Potem wszyscy się rozeszli. Ja wymieniłem parę zdań, z mężczyznami których kojarzyłem tylko z dzieciństwa. Byli jakimiś znajomymi dziadka, a ja sprawnie udawałem, że ich znam. Chociaż nie miałem pojęcia, jak się nazywają. I szczerze mnie to jebało. Zwłaszcza że większość z nich była zapatrzonymi w siebie dupkami.

W końcu wyszedłem na zewnątrz, wpatrując się w niebo. Było już na tyle późno, że świetnie było widać gwiazdy i księżyc. A jako pół wilkołak uwielbiałem nocne nieco. Wampiry lubiła raczej, kiedy było kompletnie ciemno.

- Widzę, że się nudzisz. - Zauważył Filip, który stanął obok mnie. - I kompletnie ci się nie dziwię. Czuję się pięćset lat starszy, kiedy otaczam się tymi dupkami.

- Bogate dupki z przerośniętym ego to najgorszy gatunek. Jednak ty coś o tym wiesz. - Zauważyłem, zaciągając się dymem papierosowym. Mój nałóg był na tym etapie, że paliłem coraz częściej i cieszyłem się z pokaźności swojego kąta. Cholerne fajki są drogie.

- Jesteś straszny cham. Nie jestem taki stary. - Zapewnił, popijając wino.

- Sam się zgasiłeś używając słowa cham. Kto jeszcze tak mówi? - Spytałem rozbawiony, na co ten przewrócił oczami. - No właśnie. Nie jesteś już taki młody.

- Jestem od ciebie tylko dwa lata starszy więc już się tak nie wymądrzaj, bo zaraz ty będziesz stary. - Zauważył, na co skrzywiłem się lekko. Szczerze przerażało, mnie jak życie szybko mi uciekało. - Dobrze, że jesteśmy nieśmiertelni.

- Inaczej już bym wybierał trumnę. - Stwierdziłem, na co ten parsknął śmiechem. - Serio wiesz, jaki jest wybór tego cholerstwa? Jakby była większa różnica, w czym wsadza twoje zwłoki do ziemi, żeby żarły cię robale.

- Pesymistycznie. - Zauważył, na co wzruszyłem ramionami. - Takie bale wpędzają w pesymistyczne nastroje. Dlatego tak ich nie znoszę.

- I pewnie dlatego, że przypominają ci o ojcu, który był uosobieniem tego, co reprezentują sobą te bale. - Stwierdziłem, na co ten skrzywił się lekko.

- Nie chce o tym rozmawiać. - Oświadczył, krótko ucinając temat.

- Dlaczego? - Dopytałem, tylko go irytując.

- Bo to nieprzyjemne. Możemy porozmawiać o czymś innym? - Spytał a za uchylonych drzwi wydobyła się jakaś wolna muzyka, do której pewnie teraz wszyscy tańczyli.

- Tak samo, jak bolesne jest mówienie o Blance, a jednak ci o niej opowiadam. - Zauważyłem, na co ten widocznie się zakłopotał widząc, że stracił argumenty.

- Więc czemu mi o tym mówisz? - Spytał, na co zaciągnąłem się znowu.

- Bo znam cię w zasadzie całe życie. I chociaż nie zawsze było między nami, dobrze to ci ufam. I jesteś teraz jedyną osobą, z którą chce o tym rozmawiać. - Wyjaśniłem mówiąc może trochę za głośno. - I chce, żebyś Ty też mówił mi co cię boli. Bo pomagasz mi przepracować swoją traumę w trakcie, kiedy ignorujesz swoją.

- Nie mam żadnej traumy. - Zapewnił, pijąc wino w nadziei, że to pomoże mu się uspokoić.

- Więc czemu nigdy z nikim nie byłeś? Nie byłeś, bo boisz się, że będziesz tkwił w tak chujowym związku, jak Twoi rodzice.

- Chuja prawda.

- Więc mnie oświeci do cholery?

- Jesteś aż tak ślepy czy tak bardzo to ignorujesz? - Spytał bardzo agresywnym tonem. - Niby dlaczego zawsze przychodziłem do was, a nie Toni do mnie?! Dlaczego zawsze śledziłem cię wzrokiem? Czemu zawsze do cholerny skupiałem się na tobie?! Pomysł do jasnej choler?

- Ja... - Zacząłem jednak niedane mi było dokończyć.

- Bo kocham cię całe swoje zajebane życie! Bo jestem cholernym gejem w świecie, kiedy jedyna prawdziwa miłość to ta między swoimi mate! Bo jestem pierdolonym królem wampir, który powinien mieć swoją królową a jest kurwa pedałem! Facetem, który kocha bliźniaka swojej najlepszej przyjaciółki od lat! I dlatego nigdy się nie zakochał! To ciebie kurwa kocham! - Wykrzyczał, kompletnie ignorując to czy ktoś nas słyszał. - Jestem cholernym idiotą, który kocha hetero faceta. I nie może mieć pretensji do nikogo tylko do siebie, bo przecież nikt nie przeskoczy swojej orientacji. - Dodał już o wiele spokojniej, walcząc ze łzami.

Moje serce w momencie przyspieszyło. Automatycznie wracałem wspomnieniami do wszystkich tych dziwnym momentów. Do każdego jego spojrzenia. Słowa i gestu. Bo prawda była taka, że nie mogłem nie zauważyć, że mnie kocha. Jednak od lat skutecznie to ignorowałem. W końcu od zawsze uczony byłem, że muszę czekać na swoją mate. Nie istniały inne wersje szczęście i przyszłości. Zawsze w mojej przyszłości była tylko ona. Przez co ignorowałem Filipa, odtrącając go od siebie.

- A ja jestem cholernym tchórzem, który odtrącił pierwszą osobę, którą kochał, bo tak było łatwiej. Łatwiej było cię odtrącić i kochać Blankę, bo to uznawane było za normalne. - Rzuciłem, na co ten spojrzał na mnie zszokowany.

- Ja... - Zaczął jedna tym razem to ja, nie pozwoliłem mu dokończyć.

- Czy raz w życiu możemy tyle nie mówić? - Spytałem, na co ten łapiąc aluzje podszedł do mnie i mocno mnie pocałował.

Po chwili oderwał się ode mnie. Jednak jedynie na krótki moment, w których pchnął mnie na jedną z kolumn. Docisnął mnie do niej, ponownie łącząc nasze usta. Ja wplątałem dłoń w jego włosy odwzajemniając jego mocne pocałunki.

I w tym momencie nie liczyły się żadne konsekwencje i żadne z nas nie myślało o tym, co będzie jutro. Liczyła się tylko ta jedna mało przemyślana chwila.

WampirOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz