Rozdział 6

1.1K 92 22
                                    

Harry Potter pozostawał nie w humorze przez kolejne kilka godzin, aż do samego wieczora, kiedy to mknął ulicami Londynu, by dotrzeć do domu Rona, z którym umówił się na pilne spotkanie. Decyzje o powiedzeniu swojemu przyjacielowi o podejrzeniach jakie ziściły się w jego głowie dzisiejszego ranka, podjął dość pochopnie i teraz, gdy rzęsisty deszcz moczył mu włosy i zostawiał ślady na okularach, jego myśli zaczęły krążyć wokół konsekwencji, jakie mógł wywołać swoim wyznaniem. Przyjaźnili się od lat, ale ciężko mu było przewidzieć reakcję Rona, który czasem bywał dość nieprzewidywalny. On sam nie był lepszy, bo jeszcze rano nawet by nie pomyślał o psuciu ich związku, jednak lojalność wobec przyjaciela była silniejsza niż jego stosunki służbowe z Hermioną. Choć wiedział, że może to wiele utrudnić. Poza tym Hermiona  mogłaby uznać za niestosowne nachodzenie jej prywatnego azylu, jakim było ich wspólne mieszkanie, choć Harry miał na ten temat własne zdanie, bo to Ron przeważnie w nim mieszkał. A z pewnością bywał w nim częściej niż pani Minister, która większość swojego czasu spędzała w  Ministerstwie.

Cholerny Malfoy musiał zepsuć mu cały dzień i sprawić, że znów poczuł się nic nie wartym, głupim i beznadziejnie naiwnym chłopcem sprzed lat, okrzykniętym Wybrańcem świata magicznego, a nie znającym wtedy nawet podstaw oklumencji. Czuł się dokładnie tak samo, a najgorsze w tym wszystkim było to, że dał się sprowokować głupiemu Malfoyowi, któremu zaufał, z którym postanowił dzielić troski dni codziennych, swojego szarego życia. Dlatego przez tyle czasu wstrzymywał się przed powiedzeniem komukolwiek o ich dziwnej, nieco trudnej relacji, która wynikła z czystego przypadku. Nie chciał od nikogo wysłuchiwać wywodów na temat swojej gryfońskiej naiwności i zaniku zmysłu czujności w momencie przekroczenia trzydziestki. Sam dobrze o tym wiedział i również sam musiał borykać się ze sobą.

A najprostszym sposobem Harry'ego na radzenie sobie z trudnościami natury psychicznej, było ulokowanie swojej złości w kimś innym i obarczenie jej odpowiedzialnością za wszystko. Wybór niepodważalnie padł na cholernego Malfoya, a co za tym szło, były ślizgon był również winny  temu, że padał deszcz i przemoczonym do cna butom Harry'ego. Cały dzień utrzymała się względnie normalna pogoda, nie licząc ostrych powiewów mroźnego wiatru, który był nieodłącznym elementem Londyńskiej, zimowej rzeczywistości, i akurat teraz musiało zacząć lać jak z cebra.

Humor nie dopisywał Potterowi nawet jak w końcu dotarł pod drzwi mieszkania swoich przyjaciół. I tak, dobrze wiedział, że mógłby się aportować, ale potrzebował się przejść, musiał pomyśleć, bo nie mógł ciągle chodzić w tę i we w tę po swoim małym mieszkaniu, głowiąc się nad własną beznadziejnością w relacjach z kimkolwiek.
Wiedział, że swoim zachowaniem nie pokazał lepszej postawy niż Malfoy, który robił z niego  wariata przez rok, i ukrywał się pod zaklęciem. Za to Harry uciekając od niego, nie przyjmując jego w miarę logicznych tłumaczeń, ani nie pozwalając się nawet zatrzymać, zachował się podobnie jak on. Czuł się jakby naprawdę cofnął się w czasie, i nagle przestał racjonalnie myśleć, znów dawał się ponieść emocjom, tak jak za młodu. Przy Malfoyu tracił rozum, ale w tym negatywnym tego słowa znaczeniu.

— Stary, wyglądasz okropnie — skwitował Ron, kiedy tylko Harry przekroczył próg mieszkania, sprawiając, że na podłodze od razu pojawiła się kałuża. Woda kapała mu z włosów i z rękawów płaszcza, który był doszczętnie przemoczony. Nie czekając dłużej, Harry wyciągnął różdżkę i jednym ruchem ręki sprawił, że całe ubranie zostało wysuszone w mniej niż sekundę. — Lubisz być masochistą? — Ron próbował się uśmiechnąć, lecz Potter dostrzegł w jego twarzy smutek, który starał się ukryć.

Ron podobnie jak Hermiona, nie miał szans w starciu z Harrym. Może i Malfoy twierdził, że był mało bystry, jednak to dotyczyło tylko i wyłącznie ich pokręconej relacji. Swoich przyjaciół znał odkąd pamiętał, i nawet jeśli bardzo by starali się coś ukryć, to Harry i tak zorientowałby się, że coś jest nie tak. Poza tym Ron od zawsze był kiepski w maskowaniu swoich emocji, i z łatwością można było zobaczyć smutek w jego oczach, mimo że uśmiechał się do niego, zapraszając by wszedł do środka.

Za zamkniętymi drzwiami • DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz