Rozdział 11

1.1K 92 20
                                    

Nie zdążył nawet wejść do swojego mieszkania, kiedy usłyszał chrobot, a potem stukanie, dobiegające z sypialni. Odruchowo chwycił za  różdżkę i rezygnując z zapalania światła, przeszedł ciemnym korytarzem w kierunku pomieszczenia, z którego słyszał dość niepokojący dźwięk. Na tyle ile pamiętał, wydawało mu się, że dokładnie zamknął mieszkanie, kiedy wychodził z niego o poranku.

Wprawdzie nie obawiał się niczego niebezpiecznego, w najgorszym wypadku  musiałby użyć magii, ale miał nadzieję, że nie będzie potrzebna. Drogę do sypialni przemierzył najbardziej ostrożnie jak tylko potrafił, uważając na to, by nie wydać żadnego dźwięku i nie spłoszyć potencjalnego intruza. Uchylił drzwi, i z ulgą zauważył siedzącego na parapecie za oknem, puchacza. Choć z daleka można było pomylić go z przerośniętym krukiem, bo jego czarne pióra, połyskiwały w blasku latarni niczym heban. Różnił się od Hedwigi nie tylko wielkością i kolorem, ale i zaciętym spojrzeniem, które wręcz mroziło Harry'emu krew w żyłach.

— Harpier — szepnął pod nosem, opuszczając różdżkę wzdłuż ciała. Ptak na jego widok, zaczął dziobać w szybę jeszcze szybciej i bardziej agresywnie, domagając się jak  najszybszego wpuszczenia do środka. Mimowolnie po plecach przeszedł mu dreszcz. Gdyby nie wiedział, że należał on do Malfoya, bo pamiętał Harpiera jeszcze za czasów Hogwartu, kiedy ten przynosił chłopakowi listy, z pewnością wystraszyłby się nie na żarty. Nawet jego aurorski duch, który w starciu ze śmierciożercami i realnym zagrożeniem nie wykazywał tyle strachu, co przed niezapowiedzianymi wizytami latających zwierząt, które wyglądały jak demony.

Gdy tylko Harry otworzył okno na oścież, puchacz wleciał do sypialni, od razu usadawiając się na jego ramieniu, i agresywnie skubiąc jego ucho dziobem.

— Spadaj — warknął, próbując zrzucić z siebie ptaka, co było dość trudne, bo ten swoim ciężarem ściągał go na bok. Harpier tylko ugryzł go w palec boleśnie, na co mężczyzna jęknął cicho. Nie spodziewał się, że ten ptak może być odzwierciedleniem swojego pana w każdym calu. Harpier zdecydowanie  przypominał mu Malfoya, i zapewne rozpoznałby go nawet gdyby nie wiedział, że należał do niego. Nawet jego spojrzenie ziało pogardą i wyższością, tak jakby ptak wiedział, że jest lepszy od innych, zupełnie jak Draco.

Puchacz nie chciał odpuścić, dopóki Harry nie odwinął, bardzo delikatnie, małej karteczki, przyczepionej do jego nogi. Harpier był zdecydowanie źle wychowany, albo też nauczony gryzienia osób, którym dostarczał listy. Bo Harry akurat wątpił w to, by Draco nie wychował swojego ptaka z godnością. Chociaż  Malfoy już niczym by go nie zaskoczył, a trenowanie swojej sowy, by atakowała adresatów korespondencji, była typowo ślizgońską zagrywką.

Ostrożnie rozwinął rulonik eleganckiego i dość drogiego pergaminu, i odczytał krótki adres zapisany pochyłym pismem. Nawet sposób w jaki Malfoy zapisał tekst wywołał w nim dziwną irytację. W porównaniu do jego własnego pisma, to należące do Draco było subtelne, delikatne i eleganckie zarazem. Skrzywił się mimowolnie patrząc na karteczkę. Od razu przypomniał sobie, że  przecież ma się stawić w hotelu Malfoya następnego dnia z samego rana, o czym zdążył już zapomnieć przez Rona i Hermionę. Musiał w końcu przestać za bardzo przejmować się sprawami osób, które tego nie chciały. To dziwne przyzwyczajenie zostało z nim od najmłodszych lat.

— Na co jeszcze czekasz? Wracaj do Malfoya — burknął w stronę puchacza, który nadal nie chciał opuścić jego ramienia, tylko wbijał ostre pazury w jego koszulę. Był prawie pewien, że zostaną po nich dziury, ale dał już sobie spokój z siłowaniem się z ptakiem, który nie miał zamiaru odlecieć. Poczuł się zmarnowany byciem całkowicie bezsilnym w stosunku do Harpiera, który niszczył właśnie jedną z jego ulubionych koszul.

Za zamkniętymi drzwiami • DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz