Kochani zbliżamy się nieuchronnie do końca tego opowiadania. Przewiduję jeszcze jakieś 4 rozdziały, w porywach do 5.
Dźwięk tłukącego się o siebie szkła, zmusił go w końcu do otwarcia oczu, choć zrobił to z ociąganiem i narastającą frustracją. Dopiero kiedy poczuł ból w plecach, spowodowany dziwną, mało naturalną pozycją, w jakiej leżał, przypomniał sobie co robił w salonie i kto spał tuż obok na kanapie. Kontrolnie spojrzał na Finna, którego klatka piersiowa unosiła się miarowo.
Przekręcił głowę, próbując zlokalizować skąd dobiegał dźwięk, zauważając też, że na dworze było już dosyć jasno. Słońce wpadało przez okna do środka, ale Harry nie ukrywał, że chętnie pospałby jeszcze chwilę. Kolejne stuknięcie sprawiło, że jęknął w duchu i odrzucił na bok koc, którym był przykryty. Jak tak dalej pójdzie, ktokolwiek to był, obudzi Finna, a chłopak musiał przecież nabrać sił, po wszystkim co się wydarzyło.
Zszedł ze swojego prowizorycznego łóżka, po omacku szukając butów. Nie chciało mu się przechodzić na drugi koniec pokoju, żeby wziąć z kominka swoje okulary, gdzie odłożył je zanim zasnął. Boso przeszedł przez salon, uważając by niczego nie strącić, ani na coś nie nadepnąć. Chłodne płytki nie należały do przyjemnych, jednak szybko udało mu się przejść do kuchni, skąd dobiegał uciążliwy hałas.
— Malfoy? — zdziwił się, na widok mężczyzny, który właśnie siłował się z korkiem w butelce wina. — Co robisz? — spytał, podchodząc bliżej i zauważając kieliszek stojący na blacie.
— Muszę się napić. Głowa mi pęka. Poza tym trzeba się jakoś psychicznie nastawić na to, że dzisiaj w Proroku już ukazały się nasze zdjęcia, jak wychodzimy razem z Ministerstwa — mruknął. Jęknął przeciągłe, kiedy po raz kolejny nie udało mu się wyciągnąć na wpół już poruszonego, korka.
— Daj to. — Harry szybkim ruchem wyrwał mu butelkę z rąk. Wystarczył moment, a korek już spoczywał między jego dwoma palcami. Podal wino Draco i oparł się lędźwiami o kuchenny blat, krzyżując ręce na piersi. — Prorok to nasze ostatnie zmartwienie. Poza tym nie ma nawet dwunastej a ty już pijesz?
— Tutaj nie ma żadnych głupich zasad, które mówią, od której godziny można pić. — Draco wywrócił ostentacyjnie oczami, przechylając butelkę i nalewając sobie trunku, powyżej połowy kieliszka.
— Ale są zasady, które określają dokąd powinno sięgać wino, prawda panie arystokrato? — zażartował, ale Malfoy zgromił go wzrokiem. Dopiero teraz Harry zauważył, że jego włosy były całkowicie potargane. Nie było nawet mowy o artystycznym nieładzie. Mimo to, w momencie ogarnęła go ochota, by przejechać dłonią po ich całej długości. Powstrzymał się w ostatniej chwili, mając wrażenie, że tak bliska obecność Malfoya, może zaraz doprowadzić do czegoś, co niekoniecznie wydawało się być na miejscu w obecnej sytuacji.
— One zmieniają się zależnie od zapotrzebowania osoby, spożywającej alkohol — powiedział, ale nie był w stanie ukryć, malującego się pod nosem uśmiechu.
Harry odpowiedział mu tym samym, ale odwrócił wzrok, wiedząc, że nie będzie mógł dłużej się powstrzymywać, przed przyciągnięciem do siebie tego irytującego mężczyzny.
— Wyspałeś się? — spytał Draco po tym jak upił dosyć duży łyk z kieliszka. Harry za to uporczywie wgapiał się w swoje bose stopy, ruszając lekko palcami.
— Wszystko mnie boli — mruknął, będąc całkiem szczerym. Nawet nie zauważył, kiedy Malfoy wychylił cały kieliszek wina, a jego twarz znalazła się tuż przy jego policzku, owiewają go ciepłym i słodko gorzkim oddechem.
— Blaise okropnie chrapie. Zapomniałem już jak to jest spać z nim w jednym pomieszczeniu — szepnął, a Harry poczuł jak po jego ciele rozszedł się przyjemny dreszcz. Był na siebie bardzo zły, ale nie mógł nic poradzić na to, że były ślizgon tak na niego działał. A szczególnie gdy przypominał sobie to, co wydarzyło się między nimi ostatniej nocy.
CZYTASZ
Za zamkniętymi drzwiami • Drarry
FanfictionHarry Potter przez własną nieuwagę zostaje wplątany w sprawę martwego śmierciożercy, znalezionego w Grand Manor, jednym z hoteli należących do Draco Malfoya. Jako Szef Biura Aurorów, za priorytet stawia sobie odnalezienie zabójcy Corbana Yaxleya. Sł...