Rozdział 7

1.1K 88 8
                                    

Ogromne dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się z hukiem i odbiły od ściany, kiedy Draco Malfoy wparował do przestronnego holu, idąc szybkim krokiem i brudząc przy tym bordowy dywan, którym wyścielona została podłoga. Długa, rozpięta szata powiewała za nim, niczym peleryna, a rozwichrzone kosmyki włosów, wyplątane z krótkiego warkocza, omiatały jego twarz, na której widoczne były rumieńce z zimna. Dochodziła pierwsza w nocy, kiedy został wyrwany z własnego mieszkania, wiadomością od Blaise'a Zabiniego z prośbą o jak najszybsze stawienie się w Grand Manor przy Sheraton Avenue. Aportacja na miejsce zajęła mu kilka sekund, ale i tak drogę do środka musiał pokonać, przeskakując po ponad stu schodkach, ponieważ na cały budynek zostały naniesione zaklęcia przeciwdziałające aportacji, by nikt nieproszony nie mógł wejść do środka, nawet on sam - tak dla bezpieczeństwa.

Draco Malfoy zaczął być ostrożny, bardzo ostrożny. Szczególnie po tym, jak został postawiony przed Wizengamotem jedenaście lat temu, a jego ojciec trafił do Azkabanu i miał spędzić w nim resztę swojego życia. Dlatego gdy Blaise skontaktował się z nim w środku nocy, i to jeszcze tradycyjnym sposobem za pomocą sowy, wiedział, że musiało stać się coś poważnego i Zabini nie próbowałby nawet wzywać go, gdyby nie miał dobrego powodu.
Bo pomimo późnej pory, Draco Malfoy nie spał, lecz ostatnim na co miał ochotę to zjawianie się w miejscu pracy o tak późnej porze. I miał gorącą nadzieję, że sprawa ta nie mogła poczekać do rana, bo inaczej ukręciłby łeb Zabiniemu.

Jego myśli zaprzątał aktualnie inny problem, dla którego nie widział dobrego rozwiązania, dlatego jak najszybciej chciał wrócić do domu, by móc nadal rwać sobie włosy z głowy nad durnym Potterem i jego szczeniackim, i jakże gryfońskim zachowaniem, które doprowadzało go do szewskiej pasji. Naprawdę nie wiedział, dlaczego rok temu sam sobie to zrobił. Odpowiedź mogla być prosta, albo był masochistą, albo od czasu wojny i wszystkich przeżyć, zaczęło mu brakować piątej klepki i powoli stawał się szalony tak jak ciotka Bella. Blaise optowałby zapewne za drugą opcją, lecz wolał na razie nie zasięgać jego rady, póki sytuacja była w miarę stabilna.

Gdy minął zdrętwiałego z zaskoczenia Johna, który aż podskoczył na swoim miejscu w recepcji, od razu skierował się do windy. Mężczyzna wyglądał na nieco zaspanego, ale nie miał mu się co dziwić. Sam również nie czuł się na siłach być o tej porze w pracy. Jednak wiadomość Zabiniego, żądająca jego natychmiastowej obecności w Grand Manor, postawiła go na równe nogi. Czekając aż winda zjedzie z dziesiątego piętra, przegładził szatę, i poprawił włosy, zakładając niesforne kosmyki za ucho. Za dnia nigdy nie pozwoliłby sobie pojawić się we własnym hotelu w takim stanie, ale do cholery, był środek nocy, a on równie dobrze mógł zostać wyrwany prosto z łóżka. Miał prawo do wyglądania tak jakby dopiero się przebudził, i to z bardzo głębokiego snu. Ignorując ukradkowe spojrzenie Johna, którego zaszczycił jedynie grzecznościowym skinieniem, wszedł do windy i nacisnął odpowiedni guzik.

W głowie przewijały mu się różne myśli odnośnie tego, co mogło się wydarzyć, skoro Zabini użył sowy by go zawiadomić. Miał zaufanie do Blaise'a większe niż do kogokolwiek innego, inaczej nie uczyniłby go swoją prawą ręką i nie mianował managerem wszystkich hoteli. I Zabini wiedział, żeby wzywać Draco tylko i wyłącznie w pilnych potrzebach, a nie robił tego zbyt często. Tak właściwie, wcale tego nie robił. Czasami gdy Malfoy zjawiał się w którymś z hoteli, Blaise informował go na bieżąco o problemach, z którymi przeważnie już sobie poradził. Albo o natłoku papierologii, a te informacje Draco starał się ignorować na tyle ile mógł.
Jednak kiedyś, ustalili że dla bezpieczeństwa, gdyby stało się naprawdę coś poważnego, nie cierpiącego zwłoki, będą informować się za pośrednictwem sów. Były one cięższe w namierzeniu i nie pozostawiały po sobie magicznych śladów, a Draco Malfoy przecież był cholernie ostrożny. We wszystkim. Tylko nie w postępowaniu z durnym Potterem. Zgrzytnął zębami na myśl o głupim gryfońskim dupku, który nie potrafił docenić tego, że dbał o ich bezpieczeństwo, tylko nadal, tak jak za czasów szkolnych, widział tylko swój czubek nosa. Musiał wypędzić z głowy obraz wściekłego Pottera jak najszybciej, skoro sprawa, w której wezwał go Blaise, mogła wymagać pełnego skupienia i uwagi.

Za zamkniętymi drzwiami • DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz